Do partizanckiej nemocnicy pod Spaleną
Powtórzyliśmy zeszłoroczny wyjazd wyciągiem kanapowym z parkingu pod Spaleną i ambitnie zaatakowaliśmy zejście po stoku narciarskim😂Dziś przyświecał nam jednak inny cel - dotarcie do partizanckiego bunkra, jak informowała nas mapa. Stąd też nie zatrzymując się wiele na podziwianie znanych nam dobrze widoków, zeszliśmy ze stoku i skręciliśmy na drogę w lesie. Miała nas poprowadzić do szlaku, którego ostatnim etapem był bunkier.
|
Jak widać na zdjęciu, nie można wejść na górkę, by zrobić zdjęcie dolinie pod Spaleną której szczyty widać. Wędrujemy stokiem narciarskim.Wyciąg krzesełkowy latem jest nieczynny. |
|
A przy tej chatce po lewej czyli jadłodajni zimą wre narciarskie życie😆 |
Gdyby tak próbować podejść tym szlakiem w górę od drogi asfaltowej prowadzącej do parkingu pod Spaleną, gdzie zostawiliśmy samochód, trzeba by się zdrowo namachać. Toteż świeciła pustkami, skoro można wjechać wyciągiem(siedem euro od osoby). Wędrówka jednak pustym szlakiem w oszałamiających leśnych zapachach lata ma swój niezaprzeczalny urok.
|
Stąd można zejść wąską stromą ścieżką do parkingu, lecz wtedy wycieczka trwałaby zaledwie godzinę. A można tak - z Osobitą w tle |
Stąd już dość szybko docieramy do rozejścia szlaków - w prawo przez las prowadzi do zejścia do asfaltu i parkingu, zaś w lewo do bunkra. Ruszyliśmy zadowoleni, że idzie się lekko i przyjemnie w chłodzie, choć las jest tu bez poszycia. Trochę zrzedły nam miny, gdy po jakichś dwudziestu minutach nadal nie było śladu bunkra. Za to porobiły się prześwity słoneczne i wkrótce dotarliśmy do wiaty ze stołem i ławami, gdzie zaliczyliśmy pierwszy odpoczynek nawet z kawą z termosu. I dobrze, że spotkaliśmy tu rodzinę czeską, bo bez ich pomocy zawędrowalibyśmy w złym kierunku. Od wiaty bowiem trzeba od razu skręcić w prawo przejść przez mostek i pięknym młodoleśnym podejściem z falującymi trawami po jakichś dwudziestu minutach trafiliśmy do miejsca pamięci.
|
Miejsce na odpoczynekI przez mostek ruszyliśmy w górę. Ścieżką w lasku dotarliśmy do lasu i miejsca pamięci. |
Nie był to jednak bunkier, lecz domek drwali, do którego na przełomie 1944/1945(przy 40stopniowych mrozach)grupa partyzantów doniosła czternastu rannych. Student medycyny dokonał tam amputacji palców - inaczej groziła gangrena nogi - w warunkach, o których nie napiszę, bo ściska się serce. Kiedy skończyła się żywność przeszedł sam do Doliny Chochołowskiej, a śniegu pewnie było na metry. Dotarł w Zakopanem do polskich TOPR-owców. Starzy górale bez wahania ruszyli na pomoc. Udało im się dotrzeć do tego miejsca, gdzie czekali ranni. Pozawijali ich w tobogany i w tej straszliwej aurze zimowej przetransportowali na... wolną od okupantów ziemię...Niestety nie podano w jakie dokładnie miejsce, nie wiem zatem, czy gdzieś przebiegała linia frontu i ranni mogli tam być już bezpieczni, lecz pewnie tak. Na tablicach znajdują się w tym miejscu zdjęcia bohaterskich górali i ich nazwiska, gdzie najczęstszym jest Gąsienica.
Historia ocalenia rannych partyzantów nie miałaby jednak miejsca, gdyby nie ofiara życia jaką złożyli ich towarzysze broni. Dotransportowanie rannych do domku drwali, zwanego tu kolibą, pozostawiło wyraźne ślady na śniegu. W tym czasie zaś Niemcy przedarli się przez Osobitą i zaatakowali oddział od tyłu. W walce o życie ukrytych w domku - nemocnicy czternastu partyzantów, dwudziestu jeden oddało własne, byle tylko nie dopuścić Niemców do owych śladów na śniegu. Gdyby dotarli do koliby los rannych, dwóch sanitariuszek oraz samych drwali byłby przesądzony.
Wojna jest najstraszniejszą rzeczą... a dziś turyści polscy, czescy a także słowaccy zmierzają do tego miejsca, by oddać w ten sposób hołd. Mój ojciec też był partyzantem, trzy lata walczył w okolicach Częstochowy, stąd też zawsze zmierzam do takich miejsc pamięci. A z napotkanej dziś rodziny czeskiej pani powiedziała, iż partyzantem był jej dziadek. I prowadziła do owej nemocnicy swojego syna.
Parking pod Rohaczami - stąd wyruszaliśmy na ich podbój: od lewej Rohacz Ostry, czubeczek Płaczliwego a pośrodku Trzy Kopy i Gruba Kopa.
Pokój jest bezcenny - można zdobywać góry...
Dobrze, że choć rodziny pamiętają i może okoliczni mieszkańcy. Zawsze mnie wzrusza widok osób, które bywają w takich miejscach pamięci. Co też zwykle przywołuje na pamięć dość licznych odwiedzających dom Anny Frank w Amsterdamie w drugi dzień świąt BN, bo wydawałoby się data niesprzyjająca smutkowi i zadumie, a jednak.
OdpowiedzUsuńŻyją w naszej pamięci, myślę że niezależnie od dnia.
OdpowiedzUsuń