środa, 16 sierpnia 2023

Słowacja 2023

                                     Słowacja 2023

    Od kilku lat obserwuję pewną analogię pogodową: jeśli nad morzem pogoda jest fatalna dla urlopowiczów to taka sama będzie nas oczekiwać w górach. Upały tegoroczne zakończyły się na Wybrzeżu mniej więcej połowie w lipca, a gdy zbliżał się nasz wyjazd na Słowację, niczego lepszego nie mogliśmy spodziewać się w Tatrach.

Pierwszy tegoroczny spacer z Hladovki w kierunku Suchej Hory
Łańcuch tatrzański przed nami to Giewont i Czerwone Wierchy - w ramach
łąkowych roślin łapie się też Kominiarski
Trzy lata temu wyruszyliśmy na spacer z Hladovki popołudniową porą, tym razem poszliśmy w kierunku Suchej Hory rano - pogoda wskazywała na burzę, parno i duszno, aż trudno się oddychało. Tego ciepła nam brakowało, a i widoków natura nam nie poskąpiła.
Dla ludzi z miasta spragnionych wsi to idealne miejsce. Pusto cicho i jeszcze te Tatry💚
Uroczek z Trzema Kopami w tle
Nie dopisała tylko wierzbówka kiprzyca, której pęki całe towarzyszyły nam w 2020 roku na hladovskim spacerze. Teraz zaledwie kilka załapało się na zdjęcia. 
W "oku"między fioletem wierzbówki a chojakiem widać Wołowiec, Rohacza Ostrego
i Płaczliwego, Trzy Kopy, Grubą Kopę, "potrójny" Baników a długi pochylony grzbiet
za choinką to Salatin
Hladovka
Poprzednim razem nie dotarliśmy tak daleko, by ujrzeć piękno cichej Hladovki, "śpiącej" spokojnie w niedzielny ranek. 
Za tym zakrętem ukazuje się już polska strona Tatr z naczelnym Giewontem.
A to moje tegoroczne odkrycie - wierzbownica kosmata. Tak myślałam, że łodyżki na których rosną te mocno różowe kwiatki coś mi przypominają, a to po prostu jakiś rodzaj wierzbówki.
Wiejski pejzaż, mógłby pasować na przykład do Bronowic, gdyby nie te rozłożyste Tatry😄.
A z drugiej strony króluje Babia Góra. Jarek twierdzi, że w linii prostej może być tam z Hladovki piętnaście kilometrów - a wydaje się, że to daleko. Nie ustaliłam tylko na razie, jak nazywa się ta niższa góra po lewej stronie. Być może jest to słowacka Mala Babia hora, po polsku zwana Orawską Półgórą.
Falujące zboża - zakładam, że to żyto, jeśli nie, może ktoś mnie poprawi😂 - nie na darmo trafiały na obrazy mistrzów pędzla i do poematów, mają w sobie moc rzucania zaklęć nawet na ludzi nie związanych z wsią. 
Łańcuch Tatr z przydrożnym nabrzeżem rumianków - tak powstała "Moja serenada". Trafi do górskiego tomiku wierszy w przyszłym roku.
Wiejska nostalgia Tatrami malowana
I jeszcze ostatni rzut oka na Babią. A koszyczkowa roślina po prawej to chyba jest barszcz zwyczajny. Poczytałam sobie w intrenecie jak odróżnić ją od bardzo groźnego barszczu Sosnowskiego. Otóż ten ostatni - powodujący ciężkie oparzenia - rośnie na wysokość czterech metrów a zwyczajny do około półtorej metra, jak na zdjęciu. Ponadto barszcz Sosnowskiego kwitnie na przełomie czerwca i lipca a zwyczajny na przełomie lipca i sierpnia. Ustaliłam też, iż arcydzięgiel, który wydawał mi się podobny do koszyczkowego barszczu, ma kwiatostany w kształcie kul składających się z garści mniejszych kulek obsypujących koniec łodygi, uff, jakie to trudne😅

                                         Juraniowa Dolina

W tym roku musieliśmy poczekać do południa na rozjaśnienia i ocieplenie, by wybrać się do Juraniowej przy ładnej pogodzie. Ciepło dopisało, choć w samym wąwozie zabrakło słońca. 
W tym roku na Umarłej Przełęczy byliśmy sami.
Od kilku lat pędzimy z Oravic od razu na Umarłą Przełęcz, by potem już tylko schodzić. A że padało w tym rejonie w lipcu ostro, to kamienie były śliskie.
Od zawsze zadziwiały mnie te skalne ściany zachodzące niemal na siebie. Woda musiała się tu nieźle napracować, żeby wyżłobić taki tunel w granicie - a wygląda sobie dziś na skromny potoczek.
Mnie zaś urzeka niekończący się w tym wąwozie chlupot szmer ciurkot tego strumienia - niczym żywa istota pędząca przed siebie w sobie tylko znanych celach.
Wybraliśmy się tego roku do Juraniowej w dobrej godzinie, tłumy turystów których mijaliśmy na asfalcie opuściły już magiczny wąwóz i dolinka była cała dla nas.
Juraniowa to prawdziwy raj mostków. W jednym miejscu urwał się kamienny szlak przy skale i zastąpiono drewniany mostek żelaznym, bezpieczniejszym - a w zeszłym roku jeszcze go nie było, być może to efekt jakiejś lawiny. 
Przyjechaliśmy tu pierwszy raz w 2007 roku i zakochaliśmy się w tej dolince obłędnie - do tego roku tylko jeden raz opuściliśmy ją na tatrzańskim letnim wyjeździe, ale poprawiliśmy to zimową eskapadą - a zatem ile to już lat trzyma nas w mocy jej urok? 
A to już ostatni mostek, lub pierwszy jak kto woli, i wychodzimy na łąkę. Za nią
jeszcze chyboczący most😅i znów będziemy na asfalcie.
A poniżej Magura Witowska, którą zdobyliśmy dwa dni później, w całej okazałości. Nie wydaje się jakoś szczególnie duża, a podejście daje w kość.
I na asfaltowym końcu wycieczki wyszło słońce. Nie posmarowaliśmy się wcześniej kremem z filtrem to nas ładnie przypiekło😀
Z Osobitą w tle
Od kilku też lat pędzimy na tej trasie coraz szybciej, w tym roku zajęło to nam dwie i pół godziny, pomimo iż w samym wąwozie szliśmy powolutku by nasycić się cudem Juraniowej Doliny. A obiad w Oravicach na wolnym powietrzu w zwykłej Kulinarni (jakoś tak to brzmi po słowacku) po takiej wyprawie, to po prostu nagroda. I jeszcze pól litra ciapowanej kofoli, to dopiero raj😆

                                        Magura Witowska
       Marsz na Magurę Witowską rozpoczęliśmy tego roku po raz trzeci. Czasem trzeba zdobyć jakąś górę kilka razy, żeby ustalić które wejście jest najlżejsze, a który szlak nadaje się tylko do schodzenia. Takie właśnie okazało się zeszłoroczne nasze zejście z Magury - tamtędy należy tylko wchodzić.
Ostatnie metry podejścia na Magurę od strony słowackiej- naszym zeszłorocznym zejściem
Za nami Oravice, skąd przyszliśmy.
Z podejścia widać Babią Górę, lecz sama Magura nie "spogląda w oczy swej sąsiadce" Babiej.
Opanowawszy plan podchodzenia popędziliśmy asfaltem z Oravic, obierając kierunek w lewo-dodatkowo można skrócić drogę i przejść przez mostek tuż obok starego kąpieliska oravskiego. Poranny spacer tego rodzaju, po prostym, rozwija skrzydła. Bardzo szybko znaleźliśmy się przy kolejnym skręcie w lewo - kawałek za drewnianą wiatką-domkiem. Tutaj leży stary poszarpany asfalt i droga cokolwiek robi się pod górę - jak to w górach.
W ostatniej fazie podejścia tą drogą na Magurę jest już ulga w postaci trawy, większość tej
trasy zaś zasłana jest rumoszem, po którym ciężko się wchodzi.
I wreszcie Magura Witowska z widokiem od prawej na masyw Osobitej a w tle z całym 
pasmem Rohaczy
A tu z widokiem na polską stronę Tatr z nieśmiertelnym Giewontem
Prosto z owego dziurawego asfaltu trafiamy do lasu, pokonując tony błota, które chyba są tu zawsze. A w lesie owszem jest cień, lecz droga to kamienisko, po którym płynie wartko woda zasilana uporczywymi deszczami. Podczas naszego tygodniowego pobytu na Słowacji zlewy totalne z burzami takimi, co włosy jeżyły na głowie, miały miejsce kilkakrotnie - jedyne okienko pogodowe wykorzystaliśmy właśnie na Magurę.
W miejscu gdzie Jarek stoi, docierają na Magurę turyści z polskiej strony.
Łagodna ta droga kończy strome podejście od Witowa - i jak to zwykle bywa przy
tatrzańskich szlakach słowacka trasa oferuje całą paletę fantastycznych widoków, których
polskiej trasie na Magurę brak.
Panorama z Magury - łańcuch Tatr Polskich i Słowackich
Po wyjściu z lasu, wkraczamy na patelnię słońca i skręcamy na drogę prowadzącą ostrym zakrętem w prawo, w górę. Tu już zaczyna się właściwa stromizna, a że nie ma szlaku ułożonego w schodki tylko wysypisko chybotliwych kamieni różnej wielkości, to trzeba uważnie stawiać kroki. Najgorszy jest odcinek, gdy zamiast rumoszu pojawiają się płyty skalne położone pod kątem, mniej więcej, 45 stopni, co uniemożliwia całkowicie poruszanie się po nich. Można wchodzić tylko wierzchem tych płyt wąskim na stopę. A że cały czas pniemy się ostro w górę czasem trzeba się chwycić towarzyszących nam w podróży krzaczorów😂
Madzia Rohacka z Rohaczami w tle...i zaczynającym się od Magury
tegorocznym rajem wierzbówki kiprzycy
A także w otoczeniu traw
Po karkołomnym podejściu grzbietem płyt wychodzimy na normalny, powiedzieć można przytulny, szlak trawiasty. Niemniej do Magury jeszcze dość daleko, można zatem poprzyglądać się Rohaczom wyłaniającym się z falujących traw. Mnie pogonił tu jednak zimny wiatr, uderzająco przypominający arktyczny, lipcowy, towarzyszący w zeszłym roku mieszkańcom Słupska i Ustki przez cały miesiąc. A miałam nadzieję, że w Tatrach takiego uniknę - czyżby przyleciał tu za mną?😅 Wszystko co złe kończy się zaś, gdy człowiek usiądzie sobie na ławeczce pod wiatką, mając tę świadomość, iż na wierzchołku oprócz nas jest tylko jedna osoba. Starszy pan zaraz się pożegnał, bo dwie jego towarzyszki utknęły na szlaku. Zostaliśmy zatem sami - Magura Witowska i my💙💚
Siedzę zatem pod wiatką i obserwuję falujące trawy - czyli wiatr przydaje się jednak do czegoś, choćby do podtatrzańskiej magii. Spokój nasz zmącili na chwilę rowerzyści słowaccy, którzy wjechali na Magurę z Witowa i zaraz pojechali dalej. Mieli ze sobą radio czy inny odtwarzacz, lecz muzyka nie była głośna. I tu nasuwa się natychmiastowa reakcja na syndrom tegorocznych tłumnych wyjazdów do Zakopanego. Limit wyjść w góry dla pseudoturystów z muzyką nastawioną na "pałę" a także uzbrojonych w gaz łzawiący lub spray do malowania po skałach wyczerpał się. Są jakieś granice tolerancji, i coś czuję, że wkrótce TPN ograniczy ilość biletów na wypady w Tatry sprzedawanych w kasach od godziny ósmej rano do, powiedzmy, dziesiątej😆. Grupy zorganizowane z przewodnikiem wejdą zawsze, bowiem przewodnicy nie dopuszczą do takiego chuligaństwa i wandalizmu, jaki w tym roku obserwujemy w Tatrach. A że fascynaci gór zrywają się na szlaki nawet o piątej rano, więc na bilety załapią się bez problemu. Z pozostałymi zaś TPN będzie musiał sobie poradzić, bowiem bezkarność sprzyja narastaniu tychże.
Wierzbówki Magury
A my żegnamy się z Magurą Witowską. I tu uwaga dla chętnych na jej zdobycie - żeby dotrzeć na szlak, który poprowadzi widokowo z powrotem do Oravic, czyli długim łagodnym grzbietem, trzeba się cofnąć kawałek tą drogą, którą my podchodziliśmy. Stamtąd szlak prowadzi do lasu, z którego wychodzimy na rozległe łąki.
Łąki, a może połoniny, magurskie
Trzy Kopy uwięzione pomiędzy świerkami
I samotne osty z Rohaczami
I znów wędrujemy sami z jednej łąki na drugą. Niech nikogo jednak nie zwiedzie płaskość kolejnej połoniny, jak na zdjęciu poniżej. To jest jeszcze wysoko i daleko, trzeba solidnie się nadreptać, żeby zejść do asfaltu prowadzącego w jedną stronę do Juraniowej Doliny a w drugą do Oravic.
Łąk połonin ciąg dalszy
I jeszcze raz magia Rohaczy
A że nie chciało się nam schodzić tym długim grzbietem, skróciliśmy sobie drogę i poszliśmy na przełaj przez las w dół, w nieznane. Szeroka droga na następnej łące zakręciła szczęśliwie dla nas w lewo a tam... Parafrazując przysłowie o chodzeniu na skróty, powiem: kto drogę skraca...ten tonie w błocie i tapla się w strumieniu😆Znów weszliśmy do głębokiego jaru w lesie, a dołem dziarsko po ogromnych kamlotach płynął strumień, w którym co chwila myłam sobie buty. Co chwila, bowiem co drugie chwile tonęłam w takim błocie, że nieomal jak w grzęzawisku. I było to zejście ze dwa razy dłuższe, niż podobne w górę na początku kółka, które właśnie robiliśmy po zejściu z Magury. Dotarliśmy w końcu do asfaltu, który poprowadził nas z powrotem do owego poszarpanego i pokruszonego. Widoki zmieniły się, lecz i te dawały radość.
W drodze powrotnej wyłonił się przed nami Ciemniak - to ten ukryty za drzewem 
po lewej stronie.
Magura i Jarek zdobywca
Ten poszarpany asfalt doprowadzi nas do porządnego w Juraniowej Dolinie.
Cała trasa zajęła nam około czterech i pół godziny, z czego niemal godzinę spędziliśmy na Magurze. A zatem, świat należy nie tylko do odważnych, ale i do zachwyconych jego urodą. A Magura to nie Rohacze, każdy może tam wejść💛
                        
              Drugi spacer w Hladovce - w poszukiwaniu ścieżki rowerowej
    O tym, że za wioską ścieżka rowerowa prowadzi aż do Chochołowa opowiadał nam już dawno nasz gospodarz, pan Władek. Wyruszyliśmy zatem kolejnego dnia na jej poszukiwanie, w przeciwnym kierunku niż zawsze czyli na zachód. Ledwo wyszliśmy poza wieś, trafiłam do takiego raju...
Łany wierzbownicy kosmatej rosnące przy drodze...
...która wśród pól zawiodła nas do lasu. A Babia Góra czai się przed nami.
Spojrzenie w kierunku zachodnim na Namestowo, miejscowość
nad Oravskim Morzem
Odkąd kilka lat temu zgubiliśmy się w Karkonoszach, korzystając dla ratunku z pomocy "wujka googla", uwielbiam takie błądzenie. W Hladovce szliśmy na "czuja", bowiem żadna profesjonalna pomoc nie była nam potrzebna, a droga w nieznane zawsze posmak przygody niesie. 
Wrotycz pospolity a my zmierzamy do widocznego w dali lasu.
Takiego zjawiska w Polsce podobno już się nie uświadczy, bo krów u nas się nie wypasa.
Nie bardzo wiedzieliśmy czy przedrzemy się do lasu, gdzie widać już było rowerzystów - obawialiśmy się, że zagrodzi nam drogę jakaś rzeczka albo głęboki rów. Ruszyliśmy więc polną drogą wzdłuż zabezpieczonej łąki, na której spotkaliśmy całe stado odpoczywających w tym upale krów. A potem skręciliśmy do wywnioskowanej raczej niż widocznej ścieżki rowerowej i nasza wędrówka została uwieńczona sukcesem.
Ścieżka rowerowa zdobyta😄
A jednak
Jak widać powyżej z niezłych chaszczy wyszliśmy na ową ścieżkę rowerową, która rzeczywiście jest świetnie utrzymana i zaprasza na fantastyczną wycieczkę. Zaopatrzona jest w wiatki dla odpoczynku, a nawet spore śmietniki - co jest bardzo istotne w dobie pseudoobyczaju koszmarnego śmiecenia, gdzie się tylko da. 
Wszędzie czysto, aż miło popatrzeć.
Strażnicy ścieżki rowerowej wyłaniają się z chmur.
A my wyruszamy w podróż powrotną do Hladovki.
Ścieżka rowerowa prowadzi aż z Trstieny, przez okolice Chochołowa a potem Koniówkę, Czarny Dunajec do Nowego Targu. Można by się skusić, tylko skąd wziąć te rowery😅Przy wiatce pożegnaliśmy ścieżkę i ruszyliśmy z powrotem do polnej drogi, która miała nas zakrętasami zaprowadzić do Hladovki.
Gdzieś nas ta droga zaprowadzi, a Świnica w tle.
A może by tak zabrać się za malowanie?
W rzeczywistości daleko do tych Tatr
Motyw dla Józefa Chełmońskiego?
Pogoda nas w tym roku na Słowacji zaskakiwała, a to ciepło i burzowo, potem lało solidnie i jedna noc z burzą taką, że w pięty szło, choć dom dla turystów pani Helenki ma piorunochron. Po słonecznej Magurze znów deszcz, a w ten ostatni dzień z rana pięknie, przy końcu zaś wycieczki coraz ciemniej. Na szczęście cały czas było ciepło, co jak się później okazało, wspominaliśmy z niemałym rozrzewnieniem.
Zbliża się cywilizacja😀
A Babią Górę żegnamy do przyszłego roku.
Z polską stroną witamy się już następnego dnia.
Czekał nas jeszcze powrót do ukochanej Hladovki, nostalgiczną drogą jak nie do wiersza to do jakiegoś wspomnieniowego obrazka. Cały album wspomnień już powstał - przyjechaliśmy tu bowiem pierwszy raz na rekonesans w 2004 roku, a panią Helenkę i pana Władka poznaliśmy w 1997 roku, gdy mieli jeszcze drugi sklep w Suchej Horze. Zamykamy zatem kartę tegorocznego wyjazdu na Słowację, by wyruszyć ku następnej przygodzie - ona wciąż nas wzywa💚






                                

Zima w Tatrach

                    Kalejdoskop zmian. Zima w Tatrach 2024      Wytrwali obserwatorzy przyrody a także cykliczności plam słonecznych już da...