czwartek, 30 grudnia 2021

                                              Z miłości do gór                                                    

          Na tę stronę niech zajrzą wszyscy, których w góry przygnała miłość do nich. Nie ten, co biegnie i czas liczy na szlaku z zegarkiem w ręku, a ten, kto rozgląda się wokół i podziwia, nad kwiatem się pochyli, motyla szukając. O szczyty wszystkie zapyta i nienasyconym pozostaje, gdy nie umie któregoś nazwać. Ogląda Giewont z każdej strony, zdumiony jaką on postać przybiera, gdy kroki zabiorą go w inne, niż Gubałówka miejsce. Zachwyca się górami w pięknej słonecznej pogodzie, ale jeszcze bardziej, gdy smętne chmury plączą się wokół nich jak tańczące zaklęte panny.  

          Z miłości do gór powstała moja druga książka pt. "Snuje się mgła". Jej promocja odbyła się w Wojewódzkiej Bibliotece Pedagogicznej w  Słupsku 4 stycznia 2020r. Wszystkich moich gości zabrałam wówczas w świat Rohaczy na fotograficzną wycieczkę śladem naszych wypraw. Nie trudno zgadnąć, iż mój pseudonim literacki powstał od tego właśnie zachodniego pasma tatrzańskiego, położonego w całości na Słowacji. Większość górskich opisów w "Snującej się mgle" to przetworzony w słowach obraz moich fascynacji widokami w Tatrach, które najgłębiej zapadły mi w serce. 

          A od tego roku zaczęłam też pisać górskie wiersze. Wszystkim pasjonatom Tatr dedykuję jeden z pierwszych( po wielokrotnych przeróbkach, nie jest łatwo przerzucić się z prozy na poezję).

  

    Napisałam ich już na tyle dużo, że w przyszłym roku wydam tomik wierszy, w którym góry grać będą pierwsze skrzypce(choć należałoby raczej powiedzieć: monumenty). Pierwsza, gotowa już do publikacji, jest moja trzecia książka pt. "Ruiny", w której jedynie w prologu występuje górski akcent, lecz nie tatrzański a karkonoski.
Miłym zaś dla "Pani kamiennego świata" prezentem byłoby rozwiązanie przez gości na tej stronie zagadki: jakiej góry ten wiersz dotyczy?


                                          Zagadki "Snującej się mgły"

   O natchnieniu pisarzy napisano już pewnie tomy. Mnie przywiodło do tego świata wiele najróżniejszych zdarzeń i widoków. Jednym z nich był wiszący u nas na ścianie obraz, o dziwo nie typowo górski a taki, gdzie ich ledwo zaznaczone pasma występują w tle. Ileż krwi mi on napsuł przez lata, nie wypowiem. Ta zagadka ścieżki prowadzącej wzdłuż strumienia, na obrzeżach las i różowe niemal góry sugerujące słoneczną tam pogodę, a ja nie mogłam jej rozwiązać. Nie mogłam tą scieżką podążyć  do owej górskiej tajemnicy. Zew tej niepoznanej przygody  rozwiązał się dla mnie  już na początku pierwszego rozdziału pierwszej części "Snującej się mgły". I choć niewiele w opisie z owego obrazu pozostało, to wreszcie przestał mnie prześladować.
   "Droga prowadziła prosto w objęcia masywnych gór. Rozświetlające ich granie słońce ukazywało, porastający niższe pasma, gruby kobierzec drzew. Wyłaniające się ponad nim szczyty ostro odcinały się na tle błękitnego nieba. (...)Wielobarwną łąkę zamykały, niczym wyciągnięte ramiona, dwa zielone wzgórza zachodzące w tyle na siebie. W ich złączeniu stał zamek jak ze snu. Kamienne wieżyczki kryte spadzistymi dachami wyrastały nad wysokimi murami. Z prawej strony osaczała mur okrągła baszta z przeszklonymi oknami na każdym piętrze. Jej czerwony dach odznaczał się jaskrawo na tle masywnych siwych skał trzymających straż nad zamkiem od tej strony. Gładkie ich ściany wrastały we wzgórze porośnięte gęstym lasem. Jeszcze dalej, za ramionami wzgórz, jawiły się osłonecznione nagie kolumny górskich szczytów."

A oto, męczący mnie przez lata, pierwowzór łąki z tajemniczą budowlą, do której bohaterka będzie często powracać. 

Przyznać muszę, a i i Wy moi drodzy czytelnicy zapewne także, iż jest to niezły ubaw. Nijak się ma owa reprodukcja do powyższego opisu, a jednak jakimś cudem właśnie z niej powstał.

     I nie musiałam tam korzystać wyłącznie z mojej pamięci, jak przy tworzeniu innych górskich światów, gdzie kazałam moim bohaterom wędrować lub podziwiać widoki z okna: oto jeden z nich.      

             "Najbardziej fascynował ją czarny ogrom z wyraźnym zagłębieniem, jakby dziecko wydłubało łopatką jamę w piaszczystej ścianie. Pod odpowiednim kątem wyglądała jak oko. Wilcza legenda głosiła, iż Czarne Oko strzeże mieszkańców doliny po tej stronie a po drugiej odstrasza najeźdźców. Już dawno Ajda obiecała sobie, że gdy dzieci podrosną, wybierze się na  drugą stronę tej góry, by ujrzeć czym straszy. Jeśli nie okiem to może zębem."

A tymczasem Czarne Oko, widziane przez bohaterkę z okna, to Gerlachowski Kocioł w masywie Gerlacha. 

Gerlach z dziwną "dziurą" z trasy do Batyżowieckiego Plesa, 2014r

Musiałabym zgłębić geologię Tatr, by ustalić, w jaki sposób takie kotły powstają w litej granitowej skale, zwłaszcza, że widziałam taki tylko w masywie Gerlacha.

A oto kolejny zestaw odkryć górskich.
   "Ruszyli kamienistą drogą wiodącą od szałasu nieco w dół do skalnej bramy. Im bardziej się do niej zbliżali, tym bardziej stawało się jasne, iż nie zaznają między skałami chłodu. Wapienne ściany pięły się niewiarygodnie wysoko w górę, tworząc wąski wąwóz zalany w południe słońcem i żarem jak z pieca. Strużka wody ledwo błyszczała na kamieniach z prawej strony drogi, która stawała się coraz bardziej stroma."

Są to, niezmiernie istotne dla "Snujacej się mgły", wspomnienia wyprawy w 2009 roku na Trzy Korony. Razem z klasą Pawła podchodziliśmy na Przełęcz Szopka ze strony Krościenka, a schodziliśmy Doliną Szopczańską, która tak mi się spodobała, że nakazałam Ajdzie tę wędrówkę do miejsca, które w rzeczywistości nie istnieje. 

Wąwóz Szopczański, 2009r
Kolejne dwa obrazki z pamięci przywiodły mnie do opisu: "Przyjemna droga w cieniu zakończyła się kolejną polaną okoloną z prawej strony skałami sterczącymi nad płynącą w dole rzeką jak kły w paszczy smoka". 

Dunajec z drogi na Trzy Korony


   Widok zaś z przełęczy na lśniące w słońcu bielą, złotem i srebrem(byliśmy tam w połowie kwietnia)Tatry urzekł mnie tak, jakby mi się wbił w serce swoją nieznośnie tajemniczą magią - po prostu oniemiałam w zachwycie.
                                         Widok na Tatry z Przełęczy Szopka pod Trzema Koronami
       Zapomniała mi się ta górska magia na całe lata, aż nastał rok 2016, kiedy to pierwsza część mojej powieści(wówczas o innym tytule)wyłoniła się z mgły niebytu. Tak powstały Ka' Narian.
  "Westchnęła niezadowolona, lecz tajemnicze góry przyciągały jej wzrok z siłą, której nie mogła uznać za zwykłe zauroczenie przepięknym  widokiem. „ Mają coś w sobie, jakąś moc" - myślała, wpatrując się w malowane przedwieczornym światłem wierzchołki jak zaczarowana, nie dostrzegając nerwowego poruszenia Banto. Stary sługa przestępował z nogi na nogę, co i rusz posyłając swej pani ponaglające spojrzenia. Gwardziści również pochrząkiwali znacząco, bowiem nieznane groźne szczyty im akurat wydały się mroczne, choć w zachodzącym słońcu wyglądały jak baśniowe stwory na zawsze zaklęte w kamieniu".
Magia Tatr ma swoją moc

        A moja ukochana Dzonbeli to nic innego jak Świnica podziwiana ze szlaku wiodącego od Zielonego Stawu na Przełęcz Karb. 
Masyw Świnicy od strony Hali Gąsienicowej, 2017r, pierwowzór Dzonbeli.
Ostatnia wspinaczka na Karb ze Świnicą zasłaniającą cały świat.
        Tak ją widziała moja bohaterka: „Mogłaby zwać się Górą Świata, tak jest wielka" - myślała, spoglądając na ogrom wyłaniający się zza ciemnych chmur, zamykający swym masywem kamienny świat jego podnóża".

Pozostałe, ukryte w pierwszej część "Snującej się mgły", górskie światy to wizje z Karkonoszy, znajdą się zatem na blogu sudeckim, za którego tworzenie zabiorę się w przyszłym roku. 

Druga część powieści, z inną bohaterką w roli głównej, odnalazła swoje przeznaczenie na jednej z mało uczęszczanych tras tatrzańskich prowadzących z Osobitej na Grzesia i w dół do rozstaju Pod Rohaczami(którą pokonaliśmy w obie strony).

"Wyszli na zalane słońcem połoniny. Łąki i łąki, ciągnące się jak okiem sięgnąć, aż do odległego wzgórza porosłego gęsto kosówką. Jadowicie zielona trawa, a na niej kożuchy białych i żółtych kwiatów, jak wyspy na gnącej się od wiatru fali zieleni". 

 

W 2009 roku pokonaliśmy tę trasę, wspinając się najpierw na Grzesia.
Można się w tych górach zakochać - panorama Rohaczy
A na szlaku, nie dzielna Zira co prawda, a autorka Snującej się mgły😄2018r

 Tym właśnie szlakiem prowadzącym dalej w kosówce podążała Zira w górę, odurzając się zapachami. 

  "Zawołał ją, by sprowadzić na właściwą ścieżkę. Falującymi trawami poprowadziła ich ona do wąskiej dróżki w kosówce obrastającej wyrosłe przed nimi wzgórze żywym murem. Zira przedzierała się przez drapiące ją gałęzie z podziwu godnym samozaparciem. Igliwie pachniało odurzająco gorącą żywicą i słońcem. W dusznym powietrzu trudno było przebrnąć te kilkanaście zakrętów w górę. Dziewczyna zapytywała siebie ze zdumieniem, czemu czuje tu miód. „Miód w powietrzu? Czy to igliwie tak pachnie? To ci zjawisko”.  

 Są to dokładnie moje wspomnienia z podejścia na Grzesia w 2009 roku. 

Rdest na łące w drodze na Grzesia, z widokiem na Osobitą, 2009r.
Wędrówka Ziry na "Grzesiu" się nie skończyła. Jak to możliwe tylko w literackich wizjach, stamtąd spacerkiem wśród kosówkowych wysp zmierzała do piramidalnego szczytu - czyli podążała Ornakiem na Starorobociański Wierch, który w powieści zamienia się w Panią Kwiatów. W rzeczywistości z Grzesia możemy wywędrować jedynie pod Osobitą, ruszyć w przeciwnym kierunku Długim Upłazem na Przełęcz pod Wołowcem albo wrócić: do schroniska w Dolinie Chochołowskiej lub na stronę słowacką, na przykład do Chaty Zwerovki, od której stary baca wziął w części o Ukrytym Jeziorze swoje imię. 

Widoczny z Ornaku Starorobociański Wierch ostatecznie zamienia się w piramidę, 2009r.


W 2009 roku zakończyłam  wędrówkę Ornakiem, schodząc Starorobociańską Doliną. Reszta mojej ekipy wspięła się na tę wielką piramidę górującą nad dwoma przełęczami. I to oni dotarli na Raczkowe Plesa, które w powieści stworzyły miejsca do życia bacy Wierowki.

"Ze szczytu, zdobytego po zapłaceniu daniny człowieka z nizin: bólu nóg i strug potu płynących falami po plecach, Zira ujrzała swoją nagrodę. Małe, błyszczące, mrugające cekinami fal jeziorko w dole. Okalały je wyszczerzone jak zęby skały. Pod jedną z nich stała chatka bacy i zagroda dla owiec. Stadko ich pasło się spokojnie na łące opadającej łagodnym grzbietem do drugiej, niewidocznej doliny".

Gosia i Natalia nad Raczkowymi Stawami. 
Pozdrawiam Was dziewczyny, może czas znowu wyruszyć na wspólną wyprawę?

Druga część Snującej się mgły kończy się magicznym dla mnie zejściem do tajemniczego świata gór. Przytoczę ten opis, który powstał jako samonakręcająca się wizja Tatr, bez szczególnego pierwowzoru.
        "Niebo na horyzoncie, nad dalekimi szczytami, zlewało się w niebyt z bladymi chmurami. Nad głowami ludzi porażało mocnym błękitem, wysycone do granic koloru. Słoneczne promienie rozpływały się w powietrznej przestrzeni. W dole widać było zielone lasy doliny i wijącą się smużkę strumienia. Powietrze, choć rzadkie, orzeźwiało, napełniając rozszerzone płuca. (...) Górska ścieżka z osypującymi się kamieniami prowadziła ich w dół, w dolinę. Zira jeszcze raz obejrzała się na Iglicę, lśniącą w słońcu jak bezcenny klejnot".

Górskie apogeum następuje w trzeciej finałowej części powieści. Punktem zwrotnym jest tu Przełęcz Bożej Miary, czyli nic innego jak Przełęcz pod Świnicą.
Przełęcz pod Świnicą, 2013r
Górzysko nad nią robi wrażenie

To w tym miejscu rozegrało się wiele dramatów trzeciej części Snującej się mgły. Ono też, w sposób licencja poetica, zamieniło się w świat klasztoru Daryna, lasu Kamiennego Węgła, Wrażej Kotliny i Martwego Stawu, Kątnych Stawów z Gniazdem, ośrodka badawczego i Tarpy. A wszystko to ukazało mi się w słonecznym wspomnieniu słowackiej trasy z 2007r z Wyżnych Hagów do Batyżowieckiego Plesa.
Jeszcze z dziesięć minut i śmiałkom ukaże się Batyżowieckie Pleso, 2007r.
To właśnie w tym miejscu, mniej więcej, "usadowiłam" klasztor Daryna. Dalej na wschód poprowadził Czarny swoją ekipę w tak znaczącą dla młodych ludzi podróż.              
"Czarny poprowadził ich kamienną ścieżką, zmierzającą na wschód łagodnym łukiem. Zamiast wspinać się na Bożą Miarę podążyli traktem wzdłuż kamiennych masywów, których szczytów nawet nie dojrzeli, by ostatecznie, kilka godzin później, dotrzeć do porosłej niskimi drzewami i rachitycznymi krzewami kotlinki". 

Opis ten dotyczy masywu Gerlacha i Magistrali "biegnącej" wzdłuż słowackiego pasma Tatr od strony Popradu i żadną miarą nie może to być zbocze prowadzące pod Świnicę😆

Zachodnia ściana Gerlacha

A w dolinie zachodniej ściany Gerlacha umieściłam Wrażą Kotlinę z Martwym Stawem, Kątne Stawy z Gniazdem, ośrodek badawczy i Tarpę. I znów magią licencji poetyckiej podróżnicy wyruszający na niebezpieczną wyprawę z Przełęczy Bożej Miary na stronę północną "rozpoczynają" ją spod Świnicy.
Ostatnie metry pod Przełęczą pod Świnicą od strony Hali Gąsienicowej, 2013r

Ciemny świat poniżej Przełęczy pod Świnicą 
Do takiego nieznanego świata zstąpili dzielni wędrowcy. Wszystko co znali, pozostało za ich plecami, lecz już nie rozpoznaliby drogi powrotnej. Wiele innych górskich opisów w trzeciej części powieści ma swoje źródło w migawkach z tatrzańskich tras: jeziorko z falującą pod wodą trawą widziałam na Rohackich Plesach, Zielony Staw jest z jednej strony ściśle otoczony skałami zupełnie jak miejsce zimowania Czarnego, dwie kobiety wspinające się w lesie do polanki z zaniedbaną chatą tak naprawdę wspinają się pod Osobitą od Chaty Zverovki. A ostatnia finałowa górska podróż bohaterów to wędrówka Doliną Pięciu Stawów na Przełęcz Zawrat. Tak ja to widziałam i mam nadzieję, iż moi czytelnicy zapragną przynajmniej część zagadek Snującej się mgły obejrzeć w gotowych do każdej magii - czy to literackiej, czy malarskiej - Tatr.


                                          Zagadki "Kropli" 


    Największym przeżyciem i zakochaniem w tatrzańskich urokach, jeszcze zanim sięgnęłam po pióro, stał się w 2005 roku maleńki stawek w drodze na Rohackie Plesa. Ruszyliśmy na tę wyprawę wówczas pierwszy raz i nie znając reali tej trasy, od Adamculi skręciliśmy w prawo. Szlak wiedzie tu po pionowym wzgórzu i do naszych osławionych "ławeczek" na rozstajach szło mi się bardzo źle, tym bardziej, iż była to jedenasta godzina. A jak wtedy twierdziłam i dziś podtrzymuję to w całej rozciągłości, o tej porze powinnam zbliżać się do szczytu, by zaraz schodzić.

Osławione ławeczki rozstajne, po drodze na Rohackie Plesa,
widziane z góry ze szlaku na Banikowską Przełęcz, 2007r.
Czyli widziane z tego miejsca.
Pamiętnej wyprawy przez Adamculę na Przełęcz Banikowską z 2007 roku nie powtórzyliśmy nigdy,
 to był prawdziwy horror powykręcanych przy schodzeniu kolan.
Na ławeczkach po zejściu z Rohackich Ples w 2019r.
Ławeczki rozstajne podarowały nam wspaniałe widoki na Rohacze, lecz stamtąd czekała nas kolejna godzina wspinaczki i wcale nie było różowo, zwłaszcza na ostatnim podejściu. Po drodze jednak minęliśmy właśnie owo oczko wodne, które zakorzeniło się we mnie na zawsze. 
Czas wspiąć się na kolejne wzgórze. Na szczycie znajduje się najwyższe
Rohackie Pleso, 2019r.
Z góry na moje Oko nikt nawet nie zwróci uwagi.

Moc pierwszego zauroczenia tym bezimiennym stawkiem przetrwała aż sześć lat, by wreszcie moje ukochane Oko ujrzało światło dzienne, na tamtym etapie na ekranie laptopa.

 " – Pamiętam nasze źródełko. Wypływa wśród zimnych, niegościnnych skał. Woda drży, spływając perełkami łez po zimnych kamieniach. Słychać jak płynie, cichutko chlupocząc, ledwo widoczna na granatowej ścianie tafla szkła. A w dole krople łączą się i wpływają do maleńkiego, zagubionego w gęstwinie kosówki stawku. Przezroczysta w nim woda ukazuje słabą zieleń krzewów wyrastających pazurami chaszczy nad nią. Na dnie spoczywają jasne kamienie wygładzone ręką płynnego czasu. Jeziorko ciche, nie nagabywane nawet przez ryby, leży w tym zaułku zieleni jak oko otoczone rzęsami dość wysokiej kosówki. Za nią spiętrzają się pogruchotane kamienie, zrzucone tu pewnie przez lawiny. Kamienna ścieżka prowadzi do wody tylko z jednej strony, z drugiej jeziorko jest niedostępne. Kaczki tu nie przylatują. Cisza wisi nad dolinką tak pusta, bez echa, że aż smutna.

Nad wodą siedzi żaczek (...) w modrym ubranku. Na głowie ma spiczasty kapelusik z fioletowego dzwonka z długim zakręconym ogonkiem. Co ludzik główkę podniesie lub przechyli, ogonek kiwa się na wszystkie strony. Teraz podparł główkę rękami i rozmyśla, dyndając nóżką nad odległą dla niego wodą. Malutkie jaskry rozsypały się dookoła żółcąc wścibską trawę, wciśniętą między kamienie. Ludzik podniósł się, wzdychając. Rozejrzał się wokół, ale ciszy nie zmącił żaden z jego pobratymców. Przywlókł się tu sam i nie wróci już do źródełka. Wstał otrzepując ubranko. I wtedy zawirowało powietrze".

Oko znalazło się w zbiorze opowiadań Krople, którego promocja odbyła się w czerwcu 2017 roku w Miejskiej Bibliotece Publicznej Filia Nr 8 w Słupsku. Jest jednym z kilku moich krótkich utworów, w którym góry mają swoje zaszczytne miejsce. Postać żaczka zaś nie jest całkiem fikcyjna. Podobnie jak z prześladującym mnie obrazem na ścianie, powstał z zapamiętanych malunków - mojej mamy. Gdy byłam małą dziewczynką namalowała mi na brystolu kilka takich krasnali i powiesiła nad łóżkiem. To dopiero jest moc pamięci. Niby dawno w głębinach ludzkich doświadczeń zaprzepaszczona, a odnalazła się natychmiast, gdy tylko pomysł Oka "wyrósł" mi z tego stawku w głowie.

W 2005 roku przemknęłam nad tym stawkiem bez zdjęcia. W 2008 roku powstały dwie
moje fotki nad Okiem, które jeszcze trzy lata we mnie drzemało, lecz już wtedy wiedziałam,
że je kocham.
A to dowód, że fascynuje nie tylko mnie. Zdjęcie "mojego Oka" zrobione przez Pawła
w 2017 roku.
        W ostatnim rozdziale Kropli - W poszukiwaniu nadziei - jest wiele górskich pejzaży. W jednym z moich ulubionych opowiadań pt. Umiłowana "występuje" klasztor w górach, który łącznie z przeorem Barewo, jest ewidentnie pierwowzorem klasztoru pod Przełęczą Bożej Miary i jego przeora Daryna. Dla niewtajemniczonych podaję informację, iż oba uniwersa to nie są ziemskie światy, a zatem owe klasztory nie odnoszą się do żadnej ludzkiej religii.

"Rankiem poprowadził ich w górę krótszymi drogami, pełnymi ostrych i niespodziewanych zakrętów. Zamieniły się one wkrótce w ścieżkę zarośniętą wysokimi drzewami o gładkich pniach, a gdzieniegdzie ostre, pękate skałki wyrastały z podłoża jak rzucone z nieba zabawki dziecka. To one zasłaniały wędrowcom dalszą drogę. A za każdym pokonanym zakrętem pojawiał się następny. Na ostatek ich oczom ukazał się widok, który przyćmił wszystkie inne. 
Pionowa ściana skał po ich lewej ręce ściemniała na tej wysokości. Wionęło od niej chłodem. Ciągnęła się ona aż do oblepionej złotym blaskiem góry, wyrosłej przed nimi na końcu wąskiej ścieżki. Jej wysokie, gładkie ściany aż zbielały od słońca, powyżej skrzyły się ostre iglice. 
Po prawej stronie ścieżki otwierała się, unurzana w głębokim cieniu, wąska, zdawałoby się, bezdenna dolina. To nad nią właśnie piętrzył się ów skąpany w słońcu masyw. Na płaskim występie z jego prawej strony wyrastał z granitu zamek, z jednej strony uczepiony do wysokich ścian. Miał trzy piętra i wiele wąskich, drobnych okienek. Regularne blanki wieńczyły ostatnie piętro tej potężnej budowli.   

Jedynie pierwsza część tego opisu powstała jako odzwierciedlenie rzeczywistości - chodzi o "wyrosłe" z ziemi pojedyncze skały.
Samotna skała wielkości domu na trasie do Chaty Zbójnickiej, 2011r
Kiedy napotykamy na trasie w kosówce taką samotną ogromną skałę to znak, że wkraczamy pomału do górskiego świata. Gdy zaś schodzimy, takie pojedyncze ostańce oznaczają koniec kamiennego świata.
Inny samotnik na tej samej trasie
A gdyby mi tak ktoś namalował ów zamek na złotej górze z ciemną przepaścią pod nią, to dopiero byłabym szczęśliwa.
  Jest jeszcze jedno opowiadanie w Kroplach wyrosłe z tatrzańskich widoków, które bardzo mocno zaszczepiło mi się w duszę. To Błękitny Ptak, w całości akcja dzieje się tam w górach. Występuje tam wioska położona na Błoniach, czyli w dolinie z dwóch stron otoczonej wyniosłymi szczytami. Z trzeciej można tam dotrzeć z niższego pasma, z którego szlak prowadzi najpierw do kotliny Kwietnej. I owa Kwietna to dosłownie Kwietnica na Słowacji - kobierzec traw zasłany kolorowymi kwiatami jak makata - do której dotrzeć można z dołu od Śląskiego Domu w drodze na Polski Grzebień; przez Priełom od strony Zbójnickiej Chaty lub ze szlaków wiodących od Doliny Białej Wody.
Kwietnica w drodze ze Śląskiego Domu na Polski Grzebień.
My dotarliśmy tu w godzinach popołudniowych z Priełomu, 2008r.
Kotlina wraz z łąką jest ogromna, zdjęcie to tylko jej wycinek.

Z tym wymyślonym przeze mnie górskim światem łączy się bezpośrednio strumień w wiosce, nad którym w opowiadaniu bawią się dzieci, a bohaterka zwierza się przyjacielowi ze swoich rozterek. To strumień przepływający przez Muzeum Oravskiej Dediny, stworzone przy drodze prowadzącej na parking pod Rohaczami. Kiedy ujrzałam go po raz pierwszy w 1998r, nie zrobił na mnie żadnego wrażenia. Odwiedzałam ten skansen później wiele razy, i dopiero teraz strumień ów budzi we mnie emocje. W 2011r znalazł się w Błękitnym Ptaku, od tej pory stał mi się bardzo bliski.
Strumień w Muzeum Oravskiej Dediny znajdującym się przy drodze na Rohacze.

I tak dobrnęłam do końca górskich światów, które znalazły się w moich dwóch wydanych książkach. W czwartej pt. Klejnoty, o zupełnie innej tematyce stanowiącej niejako moją własną małą epopeję narodową, również znalazł się akcent górski, zupełnie zresztą z życia wzięty, lecz o tym napiszę, gdy książka ujrzy światło dzienne. 
Zapraszam zatem do moich górskich światów, a także do wizji wszystkich autorów zakochanych w górach. Ta strona niech będzie otwarta na to, co spotkacie w swoich literackich wędrówkach. Opowiedzcie mi o tym, proszę, fascynacja górami nie ma końca💗
 

czwartek, 16 grudnia 2021

Babia Góra

   Tegorocznym naszym zachwytem, podczas tatrzańskiego letniego pobytu, stała się królowa Beskidów  - Babia Góra. Zbyt ryzykowna, z uwagi na całonocne deszcze i burze była wyprawa na Siwy Wierch towarzyszący Rohaczom od północy, wybraliśmy się więc na z dawna odkładane zdobycie ogromnego Babiego górzyska.

Ten samotny rozległy masyw góruje zdawałoby się nad płaskim terenem i widoczny jest niemal z każdego zachodniego zakątka Podhala i Orawy. Jest to też najwyższy po Tatrach szczyt w Polsce - 1725 m npm(trzecia na podium łapie się Śnieżka). Piękną krainą docieramy do Zubrzycy Górnej a stamtąd na Przełęcz Krowiarki, gdzie z samego rana bez problemu znajdziemy miejsce na parkingu. U wejścia do Babiogórskiego Parku Narodowego rozchodzą się szlaki(oba w gęstym lesie): po prostym długą i nudną trasą ruszają jedni, w lewo ostro w górę wspinają się żądni nie tylko górskiej wspinaczki, lecz także ci, którym zależy na szybkim osiągnięciu wysokości. Nie powiem, szlak daje niezły wycisk, z rana prowadzi jednak w chłodzie, wbrew pozorom więc, nie ma tragedii. Po godzinie tego zrywu wychodzimy na Sokolicę. Przywitała nas w cieniu i niezłym wiatrem.

Ostatni czubeczek za mną w tle
to Babia Góra

               O dziewiątej rano na Sokolicy
                              było niemal pusto

Kilka zdjęć, rzut okiem za barierkę i ruszamy dalej. I cóż za radość, widać następny etap jak na dłoni, a szlak robi się typowo sudecki - łagodny i szeroki. Na luziku dobijamy do Kępy, gdzie nawet nie zatrzymujemy się i nie robimy zdjęć. 

Powyżej Kępy natrafiamy na taki piękny przerywnik - wierzbówka kiprzyca.
Łagodnym podejściem wychodzimy na pierwszy masyw zasłaniający cały świat w dole. Jesteśmy na jego szczycie, coś jak na Ornaku. Szlak długim pasmem w wysokiej kosówce prowadzi nas na widoczne w dali zielone wzgórze.

Ile tych wzgórz będzie przed nami?
A że kilka razy wchodziłam na Małołączniak, nie miałam żadnych złudzeń - tych pagórów przed nami będzie od metra.
W kosówce na szczycie świata
Im wyżej, tym robi się ciekawiej - masyw jest coraz bardziej rozległy. Po południowej stronie powinniśmy mieć widok na Rohacze, lecz świat jest tam zamglony i ledwo rozpoznać można Orawskie Morze. Idziemy wciąż w cieniu i zaczyna wiać coraz zimniejszy i bardziej porywisty wiatr, a ja nie wyszłam na tę trasę całkiem zdrowa. Ubieram się więc na cebulkę. Kolejnym łagodnym wypiętrzeniem docieramy do jedynego wysokogórskiego miejsca na szlaku - trzeba się powspinać po kamienisku.
Kamienne ukoronowanie szczytu sprawia wrażenie, że to koniec trasy😅

A tymczasem to jeszcze szmat drogi. Powyżej zaczynają się "Skalne stoły" Babiej Góry😄Tak nazwałam poniższe kamieniska, z których można ekstra zlecieć w dół - niemal identyczne jak Skalny Stół w Karkonoszach.
Takich "Skalnych stołów" Babiej Góry jest po drodze wiele.

Za kolejnym wzniesieniem widać już oddalony z kamiennego szlaku po prostym szczyt Babiej Góry. To ostatnie podejście przypomina mi wędrówkę wzdłuż dawnych Stawów Staszica w drodze na Wrota Chałubińskiego, choć tamta jest jednak bardziej karkołomna.
Babia Góra zdobyta, w tle Orawskie Morze.
I oto już szczyt Babiej Góry. Jak widać jest rozległy i dość "łysy", a wicher tak daje "czadu", że zbudowano dla turystów wiatrołom z kamieni. Szczęśliwcy co załapali się na miejsce, chowają się tu przed wiatrem, a wierzcie mi są to tłumy😅
Widok z Babiej Góry na północną stronę

Nasz plan na pierwsze zdobycie Babiej Góry zakładał wejście i zejście tym samym szlakiem przez Sokolicę. Jak widać na zdjęciach są tu jeszcze dwa podejścia(lub zejścia): przez Markowe Szczawiny i Perć Akademików, na której są łańcuchy. Już zacieramy ręce z uciechy, kolejne nasze podejście na tę beskidzko karkonoską trasę😆prowadzić będzie z adrenaliną łańcuchów, choćby niewielką zważywszy na iście nietatrzańskie wypiętrzenia. 
Widok z Kępy na Sokolicę w drodze powrotnej
I tak jak w Sudetach zakochaliśmy się w Babiej Górze na lata. Wbiegliśmy na nią i zbiegliśmy w pięć godzin raptem, a nasyciliśmy się górskim rajem na długi czas - na zapas jednak nasycić się nie da. Tak to jest z górami, "ciągną" ludzi do siebie jak łańcuch kotwiczny. Za pasem nasz wyjazd zimowy, choć nie zaryzykujemy Babiej Góry o tej porze roku, zbyt wiele krąży strasznych opowieści o wypadkach tutaj zimą. A latem wszystkich chętnych zabierzemy ze sobą. Pozdrawiam "górołazów" i do zobaczenia na szlakach Babiej Góry. 

wtorek, 7 grudnia 2021

                         Słowacja - następne odkrycia - 2021 rok                           

                                      1. Dolina Kwaczańska

Niskie Tatry i Liptowskie Mare z drogi do Liptowskiego Mikulaszu, 2021r

        Dolina Kwaczańska stała się w tym roku naszym słowackim odkryciem jako pierwszy przystanek w drodze do zdobycia Wielkiego Chocza. Niekoniecznie jest to po drodze, lecz przynajmniej w tym samym rejonie. Z Chochołowa należy jechać na Oravice i Zuberec, dalej "wspinamy się" serpentynami drogą na szczyt, z którego dwadzieścia lat temu roztaczał się widok na Liptowskie Morze. Dziś parking ten zarósł drzewami, kilka zakrętów poniżej znajduje się taki punkt widokowy.

Kiedy zjedziemy już na płaski teren należy kierować się na Kwaczany, jest to ostry zakręt w prawo. Stamtąd jedziemy prosto w objęcia zalesionych wzgórz kryjących tajemnicę Kwaczańskiej Doliny. Zostawiamy na parkingu samochód i zanurzamy się w las. Szeroką ścieżką niespiesznie podchodzimy do pierwszej skały na trasie. Szlak ten bardzo przypomina nasze karkonoskie wędrówki.
Nawet przy pochmurnej pogodzie można pozachwycać się
Doliną Kwaczańską
Niewątpliwie jest to skalny świat.
Im wyżej się wspinamy tym mniej dolina ta jest podobna do naszej ukochanej Juraniowej - ta bowiem, oprócz Umarłej Przełęczy, jest płaska. A tu stromizny coraz większe, potok ledwo widoczny i słyszalny.

I świat w dole
W połowie drogi, którą zrobiliśmy tego roku, znajduje się punkt widokowy Wyhliadka, my powiedzielibyśmy Wyglądka.
To jest miejsce tylko dla odpornych - 80 metrów w dół.
Wybraliśmy się do tej doliny tylko na rekonesans, a zatem nieodpowiednio przygotowani. Dotarliśmy jedynie do tutejszego Rohacza Ostrego i zawróciliśmy. Na następny rok szykujemy się do zdobycia całej Kwaczańskiej, bo jest tego warta.
Madzia Rohacka na Rohaczu Ostrym😄Trzy kroki w górę i "szczyt".

                                      2. Magura Witowska

        Nasz tegoroczny lipcowy wyjazd na Słowację zaowocował tylko jednym pochmurnym dniem, wszystkie inne w pełni słońca poświęciliśmy na "zdobywanie" innych niż zawsze tatrzańskich wzgórz.
Po Kwaczańskiej Dolinie wybraliśmy się na Magurę Witowską. Wędrówkę rozpoczyna się w Oravicach asfaltową drogą wiodącą do Doliny Juraniowej(wejście z prawej strony). Na samym początku, zaraz po pierwszym podejściu należy skręcić w lewo i ogromną łąką wzdłuż lasu iść w górę. I tu już odkrywają się przed nami wspaniałe widoki, by po chwili zniknąć na dobre pół godziny, ponieważ zanurzamy się w gęsty las. My przedzieraliśmy się przez ten gąszcz po nocnym deszczu, było więc dodatkowo błocko. Szło się tam tak paskudnie, że za nic na świecie nie zgodziłabym się tamtędy wracać. A kiedy wyszliśmy na szeroką suchą drogę trzeba było nieco się wspiąć. I tu już szłam urzeczona.
Wyłaniają się widoki na Osobitą i Oravice.
To był spacer tylko we dwoje, ma to swój niezaprzeczalny urok, na całej trasie byliśmy sami. A widoki cukiereczki.
Z Rohaczami w tle
I przy bliższym spotkaniu: Wołowiec, Ostry i Płaczliwy, po prawej Trzy Kopy i Baników.
Rohacze kałuża i ja
Nie dotarliśmy na samą Magurę, zagrodziły nam drogę zwalone drzewa, lecz panorama Rohaczy przed nami wynagrodziła wszystko. Do okropnego lasu nie wróciliśmy, szeroką szutrową drogą ruszyliśmy w nieznane. Odkąd pobłądziliśmy kilkakrotnie w Karkonoszach na wiosnę w tym roku, tak błądzimy bez końca. Wkrótce wyłoniły się przed nami znajome widoki.
Powrót do Juraniowej Doliny
To kraina kolorowej roślinności
Taką urokliwą drogą zdążamy do Juraniowej, łączy się ona z asfaltem tuż obok wiatki z ławeczkami. I znów, jak przy Dolinie Kwaczańskiej, mamy plan na przyszły rok. Drwale usuwali na górze zrąbane drzewa, a zatem jest szansa, że za rok szlak będzie oczyszczony. A podobno z samej Magury jest widok na polską stronę.            

                            3. Górna stacja wyciągu pod Spaleną

     Nic nas już nie goni ani nie przymusza do ekstremalnych wypraw, zdobyliśmy Rohacze i możemy  delektować się Tatrami we wszelkich wymiarach, zwłaszcza tych małych. I tak, zupełnie po ceprowsku, ale nam wolno😉, wybraliśmy się na spacer z górnej stacji wyciągu pod Spaleną w dół, po narciarskim stoku, na którym szusował nasz Paweł z przyjaciółmi kilka lat temu. O dość porannej godzinie, by jednak nie trafić przypadkiem na tłumy pojechaliśmy przez Zuberec na Parking pod Spaleną. Syci górskich wrażeń przeszłych z tym psychicznym komfortem, iż dziś ekstra wspinaczka zostanie nam oszczędzona ruszyliśmy w dół. A ogrom gór nam towarzyszył.
Jedyne wysokogórskie ujęcie😂tego dnia: Spalona nad nami, w środku Pachola.
I dalej po narciarskim stoku
Na trasie napotkaliśmy nawet kamienisko, na którym nie omieszkałam zrobić sobie zdjęcia.
Dalsza wędrówka po pustym stoku w ciszy i kwiatach nastrajała nostalgicznie.
A tam, gdzie stok kończy się, bowiem zaczyna tu się górka prowadząca do dolnej stacji wyciągu, skręciliśmy w lewo i ku naszemu zdumieniu wkroczyliśmy niemal do karkonoskiego świata.
Lasem wędrowaliśmy do odkrytej przestrzeni, skąd skręciliśmy z powrotem, również w lesie, do samochodu czekającego na nas cierpliwie na parkingu.
Osobita towarzyszy nam całą drogę w różnych odsłonach.
Niesamowite było to błądzenie po nieznanych szlakach, kiedy szliśmy nie wiedzieć gdzie, a każda droga w sumie i tak zaprowadzić nas miała z powrotem, ukazując tylko nowe górskie pejzaże, trochę sudeckie gdyby nie Rohacze i Osobita przed oczami.

                                4. Skoruszyna

      Od lat obiecywałam sobie podejście na górkę, którą wiele lat temu wybraliśmy na spacer w Oravicach. Kiedyś był tam wyciąg, dziś zostało po nim zardzewiałe wspomnienie. Na Skorusinę prowadzi kilka szlaków, między innymi z drogi na Zuberec, jest tam nawet mały parking, lecz strach zostawić tak samochód na łysej przestrzeni i ruszyć w góry. Zdecydowaliśmy się zatem podejść na ową zapamiętaną górkę z Oravic, bo byliśmy pewni na sto procent, że tamtędy właśnie szlak prowadzi. Samochód pozostawiliśmy bezpiecznie na zatłoczonym parkingu i wyruszyliśmy w górę. Spokojne podejście, bujna łąka z kolorowymi ostami, choinki jak marzenie. A potem zdziwienie, nie mogliśmy znaleźć żadnego oznaczenia szlaku, ale nie zawróciliśmy. Uparcie pchaliśmy się dalej w górę, w gęsty las bez żadnej widocznej ścieżki, gałęzie szarpały nas za głowy, a polanki okazywały się wodną pułapką. Kiedy nie daliśmy już rady dalej przedzierać się przez las w górę(śmiałam się do męża, że idziemy jak ludzie pierwotni, bo żadnej cywilizacji tam nie było i ani nawet śladu po ludziach)zawróciliśmy piękną łąką a tam z lewej strony wyłonił się ktoś na szerokiej błotnistej drodze. Popędziliśmy nią, a potem skręciliśmy nią znowu w górę. Wyszło piękne słońce i wszystko byłoby pięknie, gdyby nie totalne, koszmarne błocko, po którym nie dało się iść w górę. I z pewnością, nie była to droga dla ludzi tylko dla owiec. Bez większego więc żalu poddaliśmy się i zawróciliśmy, by po jakichś dwudziestu minutach ujrzeć ludzkie siedliska. Cóż to była za radość: ludzie, a zatem nie zginiemy😅Z wielką przyjemnością po półtoragodzinnym błądzeniu po tatrzańskim jakby buszu, zjedliśmy sowity obiad w Oravicach i mogliśmy uznać dzień wycieczkowo zaliczony. A widoki niech mówią same za siebie.
Pierwsza łąka z ostami
I druga
z widokiem na Giewont
Giewont zachmurzony. Stąd był już tylko krok do cywilizacji.
Tatry jako pasmo są w sumie małe, a Giewont widoczny jest niemal z każdej strony na Słowacji, mówiąc w dużym uproszczeniu. To taki punkt orientacyjny, żebyśmy się zagubili i zawsze wiedzieli, gdzie jest nasz dom😊

                        5. Chodnik w koronach drzew - Bachledka

        Tej słowackiej atrakcji nie dość się nazachwycać. Po górskich wyprawach, a nawet po zwykłych wycieczkach jest to fantastyczna zabawa i nowe doświadczenie. Jedziemy na Łysą Polanę a stamtąd do pierwszej większej miejscowości, jaką jest Ździar - ośrodek narciarski. Jest to długie miasteczko, rozciągnięte wzdłuż drogi a tym samym Tatr Bielskich górujących nad nimi. Na samym jego końcu pilnie szukamy drogowskazu na Bachledkę czyli Chodnik w koronach drzew i skręcamy ostro w lewo. Parking jest tam na tyle duży, że spokojnie znajdziemy miejsce i tu decydujemy: albo wdrapujemy się pieszo na górkę z Chodnikiem, albo na całkowitym luzie fundujemy sobie dodatkową atrakcję, jaką jest wjazd wagonikiem kolejki. My wybraliśmy tę drugą opcję i nie żałowaliśmy ani chwili. Z górnej stacji kierujemy się do kasy nieco poniżej i wchodzimy na ów czarowny chodnik - jest to trasa jednokierunkowa. Ludzi było dość sporo o tej godzinie-około jedenastej, lecz zwiedzający rozciągają się w długi wąż. Nikt nikomu nie przeszkadza w robieniu zdjęć w punktach widokowych, nikt nigdzie się nie spieszy, po prostu cudowny relaks śród ogromnych choin z widokiem na Tatry Bielskie. 
Każdy znajdzie tu miejsce dla podziwiania widoków w spokoju.
Kiedy wyszło słońce po polskiej stronie czyli z lekka po prawej
widać było nieśmiertelny Giewont.
Na widoczną wieżę wejdźmy koniecznie, tam dopiero zaczyna się zabawa.
Chodnik ten jest również miejscem naukowej i zręcznościowej zabawy dla dzieci, stąd mają one o wiele większą uciechę niż dorośli. Wejście na wieżę nie nastręcza żadnej trudności, za wyjątkiem może protestującego błędnika, bowiem stale poruszamy się po okręgu w jednym kierunku. Ludzie idą więc powoli, a ja korzystałam i robiłam zdjęcia.
Przyznam, że jest to miejsce, gdzie mogę jeździć co roku😀pomimo, iż z atrakcji na szczycie wieży nie skorzystałam, bo strach mnie obleciał😂
Skoro Jarek tak się śmieje,
nie mogło być źle...

        ale z drugiej strony😅
Wrażenie, że wpadnie mi tam but i potem będę go szukać kilkanaście pięter w dół, było nieodparte. 
Ze spodniej strony wygląda to naprawdę dramatycznie😆
Nie zjechałam również w rurze, znajdującej się w środku wieży, bo gdy szłam w górę dochodziły skądś straszliwie krzyki, a potem zorientowałam się, że to w tej rurze. 
Na górze z Chodnikiem jest tyle atrakcji dla dzieci i dorosłych, że można tam spędzić cały dzień, czego następnym razem nie omieszkamy zrobić. Polecam to miejsce wszystkim i życzę miłej zabawy.

Zima w Tatrach

                    Kalejdoskop zmian. Zima w Tatrach 2024      Wytrwali obserwatorzy przyrody a także cykliczności plam słonecznych już da...