środa, 23 lutego 2022

Tatrzańskie uroki

                                                Wołowiec

        Przez bardzo długie lata góra ta pozostawała poza jakimkolwiek moim zainteresowaniem, pomimo, iż już w 1998 roku dotarłam z Mateuszem i Ulą na przełęcz pod nią - poprzez Grzesia i Długi Upłaz. Jarek z Mateuszem wbiegli na Wołowiec w 2006 roku, podczas gdy ja z Pawłem ruszyliśmy na Rakonia i zeszliśmy z powrotem na Przełęcz Zabrat - były tam wówczas ławeczki, poczekaliśmy więc na nich, obserwując wędrujące niemal przed naszymi nosami gołębie.

Przełęcz Zabrat z drogi na Rakonia, 2019r

    
Aż przyszedł rok 2016 - czas mojego z Jarkiem Rohackiego Konia. Po tym ekstremalnym dla mnie przejściu, podejście z Jamnickiej Przełęczy na Wołowiec było już tylko spacerkiem.
Jamnicka Przełęcz z podwójnym Rohaczem Ostrym, 2016r

Podchodzimy na Wołowiec z widokiem na dopiero co zdobyte Rohacze
I ukazują się nam Rohackie Plesa po lewej a pośrodku w dolinie Jeziorko Tatliaka.
Im wyżej tym robi się piękniej.
Przy wspaniałej słonecznej pogodzie, około piętnastej trzydzieści, stanęłam wówczas pierwszy raz na tej górze. Szczęście z pokonania Rohaczy tak mnie rozpierało, że nie byłam w stanie zafascynować się Wołowcem. 
Po przygodzie z Rohaczami nic nie mogło już zmącić szczęścia - przed nami było już tylko schodzenie.
Schodziliśmy przez Rakoń i Zabrat do Adamculi(i parkingu pod Spaleną), fotografując nasze zdobycze: Płaczliwego i Rohacza Ostrego z osławionym Rohackim Koniem.

Wołowiec po lewej, a na wprost Rohacki Koń z Płaczliwym

Bez pomocnej ręki Jarka nigdy nie zdobyłabym Rohaczy.

                     Tatrzański urok: szlak na Smutną Przełęcz a w dole Jeziorko i Chata Tatliaka 

    Jestem człowiekiem rannym, w sensie wschodów słońca. Największy zachwyt budzą u mnie wędrówki skoro świt. W porannym słońcu, jeszcze nie tak intensywnym za to niezwykle tajemniczym, góry są dla mnie najpiękniejsze. Pewnie dlatego, że są wówczas nierozwiązaną zagadką, lądem wciąż nieodkrytym. A podróż na Wołowiec jest najpiękniejsza od strony słowackiej - i co najważniejsze o wiele krótsza. Widokowo zaś po prostu obłędna.

W 2019 roku byliśmy w Hladovce z Jarkiem sami. Upałów nie uświadczyliśmy, ale i deszczy na szczęście zabrakło. Skoro świt zatem zerwaliśmy się: kanapki, napoje, kamera do plecaków i po szóstej jechaliśmy już samochodem do Zuberca a później na parking pod Spaleną. Po drodze towarzyszyły nam pierwsze dłuższe promienie słońca i całkowity bezruch na ulicach. Z niemal pustego parkingu wyszliśmy o siódmej - i nie ukryję, iż było dość zimno. Moje uparcie dokuczające od dziesięcioleci zatoki wymagały założenia opaski na głowę.

Skałka z napisem "Co laska vytvorila to dobra vola niech zachowa" warta jest uwiecznienia.
Szczyty nad drogą to Trzy Kopy i Gruba Kopa, 2019r
                  

Przy tej wiatce zaczyna się stromizna, lepiej tu się nie zatrzymywać i na nic się nie oglądać😄

Chata Tatliaka wyłania się na końcu asfaltu
z zębatym Rohaczem Ostrym w tle.
Podejście asfaltem do Jeziorka Tatliaka i małego schroniska zajmuje około godziny. O ósmej rano jest tam pusto, pojedynczy wędrowcy wyruszają stamtąd do odkrycia swoich tajemnic: na Rohacze,  Rohackie Plesa lub Wołowiec. Trzeba pamiętać, by nie pogonić za zdobywcami Rohaczy szlakiem widocznym spod schroniska, bo można się srodze pomylić - jak to się przytrafiło pewnej parze, która dopiero niemal przy rozejściu szlaków na Rohacze i Rohackie Plesa zorientowała się, że nie idzie na Wołowiec. Szlak na tę górę spod Chaty Tatliaka prowadzi ostro w lewo - trzeba się cofnąć w lesie, by znaleźć drogę na Zabrat.

 
Wędrujemy w świecie wierzbówki kiprzycy i traw.
Za Grubą Kopą chowa się niegroźnie wyglądający Baników.
                      
Pachola i Spalona w tle
Podejście jest lekkie. Około godziny później jesteśmy już na Zabracie - a po drodze wyłaniają się całe Rohacze. W 2019 roku dla nas "wyrastały" z kępowisk wierzbówki kiprzycy. 
Jeziorko i Chata Tatliaka w porannym słońcu
Od 2006 roku w tym miejscu robię obowiązkowe zdjęcia, coś mnie tu przyciąga.
Dla tej rohackiej plejady warto się trudzić.
Na Siodle Zabrat
    W takim magicznym rohackim otoczeniu wspinamy się niespiesznie na Rakoń. Nie ma tu wygodnego szlaku, idziemy typowym osuwającym się szutem kamiennym, co najbardziej daje w kość przy schodzeniu.
Szerokie osuwisko prowadzące na Rakonia
Uschnięta kosówka bardziej pasuje do scenerii Rohaczy niż zdrowa😄

Z drugiej strony ukazuje się pusty o tej porannej porze Długi Upłaz
- za nim Kominiarski a całkiem w tle Ciemniak i "ząbek" Giewontu.
Towarzyszą nam morza traw.
Na Rakonia dotarliśmy o dziesiątej dziesięć. O tej porze nikt z Chochołowskiej nie jest w stanie tam dotrzeć, chyba, że nocował w schronisku. A zatem byliśmy tu zupełnie sami😃. My i Rohacze.
Samotni na Rakoniu. Po lewej podwójny Rohacz Ostry, za mną Płaczliwy.
Madzia Rohacka i jej Rohacze.
Od prawej podwójny Salatin, Spalona, Pachola, całkiem mikry a najgroźniejszy Baników
i na pierwszym planie okazałe Trzy Kopy i Gruba Kopa.
A na Wołowiec zmierzamy.
Z Rakonia łagodnym podejściem docieramy na przełęcz pod Wołowcem - według mapy na szczycie mamy znaleźć się po czterdziestu minutach. Od pierwszej chwili, gdy zobaczyłam z tego miejsca ogrom tej góry, wiedziałam, że to jest niemożliwe.
Już przed Rakoniem ukazuje się nam ciemna tafla dolnego Rohackiego Plesa.
Im wyżej tym będzie ich więcej.

Przed chwilą wielki Rohacz Ostry tak się ukrył za pagórkiem.
Moje urzeczenie

Jarek czeka na mnie na początkowo całkiem łagodnym podejściu na Wołowiec.
Z początku podchodzi się spokojnie i widokowo. Im wyżej jednak tym jest bardziej stromo, a góra wypiętrza się tak pionowo, że uzmysłowiłam sobie jedną ze strasznych historii Wołowca. 
Na Polanie Chochołowskiej, gdy podążamy do widocznego już schroniska, góra ta wydaje się całkiem obła - taki kawał Wołu. Może z dziesięć lat temu, nie pamiętam dokładnie, wybrało się tam w marcu dwóch studentów. Marzec wysoko w górach, to oceany śniegu gromadzonego tam przez całą zimę - co oznacza, że nasypie, zamarznie, rozmarznie i znów zetnie się lodem. Trzeba mieć stosowny sprzęt do takich eskapad, a przede wszystkim doświadczenie. Studenci ci spadli z Wołowca i zginęli. Jak dotąd nie mogłam pojąć, jak można spaść z takiej obłej góry - teraz już wiedziałam. Podejście w górnej partii jest niemal pionowe - latem nie stanowi to żadnego problemu, lecz przy oblodzeniach (już nie mówię, przy metrach śniegu i lodu na tych skałach)zagrożenie może być śmiertelne.               
Kamienisko podejścia na Wołowiec
Po lewej widać już Polanę Chochołowską.
Rohackie Plesa
O w pół do dwunastej stanęliśmy na Wołowcu, lecz okazało się, że jest tu potwornie zimno. Założyłam na głowę kaptur a na ręce rękawiczki wełniane, które zawsze trzymam awaryjnie na lato(ręce marzną mi pierwsze i to okropnie).
Wołowiec na pewno zdobyty

                      
I przyznać trzeba, iż Wołowiec jest bardzo łagodnym i rozległym szczytem, kiedy już w końcu na niego się wdrapiemy.
Plejada Rohaczy i maleńka Madzia Rohacka
Za tym pagórkiem zaczyna się zejście do Jamnickiej Przełęczy
Rohackie ogromy.
I Jamnickie Plesa, do których zamierzam kiedyś dotrzeć.
Zejście z Wołowca tylko do przełęczy pod nim wydaje się lekko karkołomne, potem pędzimy w dół do Zabratu bez zatrzymywania się. A na pożegnanie kilka urzeczonych obrazków.





A że w zeszłym roku kolejne bliskie mi osoby zdobyły Wołowiec, to i dla nich też jest ta strona😃
2021 rok
W ekipie tej był Iwo, Justyna i Madzia z Dawidem i dziećmi. Jarek robił wszystkim zdjęcia.


A jakie plany na ten rok? Tatry czekają🌄

Zima w Tatrach

                    Kalejdoskop zmian. Zima w Tatrach 2024      Wytrwali obserwatorzy przyrody a także cykliczności plam słonecznych już da...