czwartek, 15 września 2022

Tatry 2022

                        Wycieczki dla każdego i Samotność Kościelca

       Po horrendalnej Świnicy, kiedy już wyleczyłam zakwasy świata😅, zamarzyła się nam wycieczka-spacer, jak dla mnie w sandałkach. Przy pięknej pogodzie wjechaliśmy wyciągiem krzesełkowym na Butorowy Wierch. Godzina była na tyle wczesna, że ani na Butorowym, ani na Gubałowce tłumów jakichś nieprzebranych nie było.

Schodzimy niebieskim szlakiem ze wschodniej strony Gubałówki z centralnym widokiem
na Kasprowy, Skrajną i Pośrednią Turnię oraz naszą wszechwładną Świnicę.
        Po zimowej przygodzie z zejściem z Gubałówki za wieżą radiowo-telewizyjną, nie zatrzymując się na nic więcej niż lody w wafelku, przemaszerowaliśmy cały asfalt i skręciliśmy na niebieski szlak. Uroki zimowe mają swoją moc, lecz latem wszystko pachnie a okoliczność, iż ciuchów nie trzeba nakładać na siebie w kilogramy idące-rzecz bezcenna.
Ścieżka po prostym
        I tak lekko i przyjemnie zawędrowaliśmy do kawałka po prostym, gdzie ku memu zdumieniu kwitły łany ogromnych niecierpków himalajskich. Wcześniej widziałam je z drogi wzdłuż potoku na Rysulówce, lecz były to maciupeńkie kwiateczki. Tych tutaj nazwać tak nie można i nawet nie byłam pewna, czy to te same kwiaty.
Kwitnący w sierpniu niecierpek himalajski

I dalej spacerkiem schodzimy do znajomego nam już lasku - tu szlak rozwidla my skręcamy w prawo, w lewo zapewne wyjdzie się gdzieś koło szpitala. W lesie pełno wystających korzeni, więc i trochę atrakcji górskich, bo dość stromo i wychodzimy na łąkę raj.
Idealne miejsce do życia
Jak bym chciała mieć tu dom💝
        To tu zamierzam przychodzić z wnukami - kocyk i dzieci niech biegają, a starsi zadumają się nad magicznymi widokami Tatr. Droga wyprowadza nas z tej urokliwej łączki na rozległą przestrzeń z horyzontem zawalonym górami - i o to chodziło.
Jeszcze chwila i panorama z jednego końca świata do drugiego wyłoni się przed nami.

Od wschodu rozciąga się widok aż od słowackich Tatr Bielskich, choć tu akurat
się nie załapały na zdjęcie. Za to Świnica w gronie swoich towarzyszy grozy stąd nie budzi.
Giewont w cieniu, Czerwone Wierchy prześwietlone słońcem
        Zimą pogoda dopisała nam w tym widokowym miejscu lepiej, taka przychmurzona zaś jest może bardziej tajemnicza. Pechowo jednak Jarek postanowił schodzić szlakiem - zimą nie było go widać, schodziliśmy więc z widokiem na wagoniki PKL na Gubałówkę. A wyznaczoną trasą schodzi się do okropnie mokrego i ciemnego wąwozu, po tej wątpliwej jakości wędrówce małżonek mój musiał wylać mi na nogi(w sandałkach przecież😆)wodę w butelki, żeby opłukać je z błota.
Szlak prowadzi wzdłuż widocznej ściany lasu, a niejeden turysta podziwia widoki jak i ja,
babcia Madzia, w przyszłości zamierzam💛
    I wychodzimy tuż przy dolnej stacji kolejki na Gubałówkę w gwar i tłum. Po takiej ciszy i samotności nieomal powrót do świata ludzi ma swój urok. Tak zakończyliśmy letnie wędrówki po Tatrach w 2022 roku, choć już sobie planuję, aby tę malutką trasę przedłużyć o wejście z Rysulówki Królewską na Butorowy - wtedy zrobi się z tego prawdziwa górska wycieczka😄
    Na zakończenie polecam jeszcze chętnym do niemęczących spotkań z przyrodą, także tą odmienioną przez ludzi, mały wodospad Czarnego Dunajca w Chochołowie. Przyjeżdżamy tu na malutkie obcowanie z pięknem przyrody już od kilku lat, raz z jednej strony mostu, raz z drugiej.
Latem w sandałkach
Zimą na tym samym moście przy 13 stopniowym mrozie😅, 2021r
Zimowy Chochołów z Danusią
    Te zimowe zdjęcia oznaczają, iż przestawiamy się już z letnich wędrówek na marzenia o kolejnych, śnieżnych⛄
   Nie mogę sobie również odmówić podzielenia się swoją wielką radością, która mnie tego roku spotkała. 9 lipca, na 51 Ogólnopolskim Konkursie Literackim im.Tadeusza Staicha na wiersz o tematyce górskiej, otrzymałam na gali finałowej wyróżnienie. 
Człowiek żyje sobie spokojnie z dnia na dzień, aż tu nagle...
Prace oceniane były w dwóch kategoriach: pisane w gwarze góralskiej oraz językiem literackim. Gala finałowa miała miejsce podczas Zakopiańskiego Festiwalu Literackiego. To było dla mnie niesamowite przeżycie, ogromne wzruszenie: idąca w dziesiątki lat moja miłość do gór, a od roku borykanie się ze słowami, by chciały się słuchać i układać tak, by szanownej komisji mógł się wiersz spodobać - wszystko to zostało docenione. I nie ukrywam, iż pisząc Samotność Kościelca, tak sobie właśnie myślałam: to może się spodobać. Na konkurs, wbrew nazwie, należało przesłać trzy wiersze: kolejnym moim była Górska-chodzi o ciszę, nigdzie takiej na świecie nie ma, tylko w górach oraz Beznadziejna odporność-wiersz dla moich ukochanych Rohaczy. Kajet górskich wierszy wciąż mi się rozrasta, może kiedyś wydam tomik składający się wyłącznie z nich. Pozdrawiam wszystkich zakochanych w Tatrach, którym śnią się one po nocach i chwytają za pióro albo pędzel...

niedziela, 4 września 2022

Tatry 2022

                                                Świnica

       Po zdobyciu ostatniej części Rohaczy staramy się każdego roku jakimś mocnym akcentem zakończyć letni sezon tatrzański. Nie zawsze się to udaje, zważywszy na zagrożenie burzami. W tym roku połączyliśmy wyzwanie górskie z wyzwaniem rzuconym gniewnej przyrodzie. Moje pierwsze odczucie po dotarciu do bezpiecznego miejsca było: nigdy więcej...

Z Kasprowego kierujemy się, jak większość, w lewo. Pierwsze pagórki zasłaniają Beskid, zaś
w dole ukazuje się lśniący w porannym słońcu(jest godzina 9.30.)Zielony Staw. Z tej perspektywy
widać wyraźnie różnicę w wysokości Kościelca i Świnicy - ta góruje ponad światem.
Za Beskidem kolejny etap - Przełęcz Liliowe.
Tajemniczy ogrom samotnego Krywania widoczny jest z każdego miejsca południowej strony.
        Dzień zaczął się jednak wspaniale. W doskonałym nastroju pożegnaliśmy się w Kuźnicach z Madzią, Dawidem i ich dziećmi, którzy "z buta" ruszyli na Przełęcz pod Świnicą. A my - zakupiwszy ku memu zdumieniu, iż się nam ta niebywała sztuka udała dzień wcześniej przez internet bilety na PKL na Kasprowy - odpiliśmy herbatkę i w pięknym słońcu wsiedliśmy do kolejki. Jak sięgam pamięcią, ostatni raz wjechaliśmy latem na szczyt w 2005 roku - kiedy to w dużej grupie i przy paskudnej pogodzie ruszyliśmy Suchymi Czubami do Przełęczy pod Kopą. Przez następne lata pomysł, by wjechać kolejką sczezł śmiercią naturalną - kilkugodzinne kolejki do kasy skutecznie nas zniechęcały. A w tym roku stał się cud: dzień wcześniej Jarek stwierdził, że na luzie można kupić bilet i to na jaką się chce godzinę. A przed kasami wcale też tłumów nie było-czyżby wygórowana cena odstraszała ludzi? Tegoroczny słoneczny wjazd zaskoczył nas też czymś, czego nigdy tu nie zaznałam - pod samym już prawie szczytem po skałach z prawej strony mknęły trzy kozice!
Ze ściany Beskidu rzut oka na Czerwone Wierchy i daleko w tle nasze ukochane Rohacze.
Beskid
Rozsypane korale stawów Hali Gąsienicowej
Przełęcz Liliowe jest całkiem "łysa"...
...dlatego przemykamy po niej, pozostawiając ją pustą.
Z lewej strony Beskidu ukazuje się Giewont.
        W nowych traperach, zabezpieczywszy uprzednio wkładkami ortopedycznymi zaleczoną w ciągu ostatniego miesiąca przed wyjazdem(bo wtedy mi się objawiła😅)ostrogę piętową, popędziłam za Jarentym najpierw na Beskid, mijając się grzecznie z paniami w białych bucikach. Przyznam, iż cena za wjazd i zjazd kolejką nie równoważy króciutkiego spaceru w kierunku Beskidu(czas wyznaczony na bilecie powrotnym jest taki, że tylko na taką wycieczkę go wystarczy), który my jako jedyni wyminęliśmy bez zatrzymywania się. I tu zaczął się mój fotograficzny raj - takiej pogody na Kasprowym nie mieliśmy od chyba 2000 roku! Sami na trasie, płaskim grzbietem zmierzaliśmy na Przełęcz Liliowe w otoczeniu majestatów gór po stronie słowackiej i porannej magii Zielonego Stawu i pozostałych w Hali Gąsienicowej. Przez przełęcz przemknęliśmy niemal niezauważeni, tak mało było tam ludzi. Niezbyt mi się potem podobało, że musiałam się wspinać na Turnię(Pośrednią lub Skrajną-nigdy nie wiem, która jest która), lecz nie było to żadne wyzwanie, za to widoki robiły się coraz bardziej panoramiczne.
Zwierciadła stawów - czysta magia
I nasza z Iwem z zeszłego roku Przełęcz Karb.
Wspinamy się.
A z prawej strony Beskidu wyłania się Kasprowy Wierch.
W zasadzie można by tu już zostać na zawsze... W dole słowacka Dolina Wierchcicha,
która jest najwyżej położoną częścią Doliny Cichej mierzącej ponad 16 km długości.
        Odkąd ujrzeliśmy "zbliżający się" ogrom Świnicy, poczułam już powiew gór. O to właśnie w tym wszystkim chodzi, o tę magię, co urzeka ogromem. Na przełęczy usiedliśmy i zdążyłam zjeść batona, gdy mój szanowny małżonek oświadczył, iż musimy się już zbierać, bo o piętnastej ma być burza. Burza?! Wszystko we mnie zawyło, bo natychmiast przypomniało mi się, jak w 2014 roku w trójkę z Mateuszem i Ewelinką w koszmarze piorunów, które szły też z dołu ogromnej doliny jak poskręcane ze sobą błękitne węże w górę i zlewie totalnej wspinaliśmy się od strony Śląskiemu Domu do Batyżowieckiego Plesa - wtedy burza według prognoz miała być około czternastej a przyszła dwie i pół godziny wcześniej!
Pierwszy etap Turni za nami
Zmarzły Staw pod Kościelcem
A w dole raj...
Widoczna w tle fioletowa łąka wierzbówki stanie się po południu naszym udziałem.
Pierwsza Turnia za nami, następną pokonujemy trawersem.
Bezpieczne spotkanie w Krywaniem
        O dziesiątej trzydzieści, przy pięknej wciąż pogodzie, ruszyliśmy zatem na zdobycie góry, którą pokonałam uprzednio trzydzieści pięć lat temu! A że wówczas - opis tej podróży znajduje się na stronie Odsłony tatrzańskie - śmigałam jak młoda kozica, to nie miałam złudzeń, jak będzie dzisiaj. Podejście z przełęczy jest niemal pionowe po kamieniach ogromnych jak głazy narzutowe, jest to więc ostra wspinaczka. Tak się zamotałam w tym, że na czterech jest najłatwiej, że kiedy ściana spionizowała się zupełnie - skutkiem czego musiałam się wyprostować - to z ledwością dawałam radę ustać na dwóch nogach. I po jakichś może piętnastu minutach zdałam sobie sprawę, że w tym dzikim tempie nie dam rady. Włączył mi się natychmiast alarm: nie chcę, nie chcę, ja już tu byłam i nic nie muszę! Jarek jednak szedł przy mnie i na każdym kroku pomagał - bez jego motywacji w życiu bym nie weszła na Świnicę po raz drugi.
I tu zaczyna się to, co lubię najbardziej na tej trasie
- bieg trawersem po chyboczących się kamieniach😂
Falujące trawy w obliczu Świnicy. Jeśli ktoś jeszcze nie odgadł, kto jest lirycznym podmiotem
mojego wiersza Pani kamiennego świata, to już wie💖
        Po jakimś czasie, którego nie ustaliłam na telefonie - nie było takiej opcji, żeby go wyciągnąć do zdjęcia, aż dopiero na szczycie - wieloletnia zaprawa w górskiej wspinaczce dała znać o sobie. Jak na swoje możliwości gnałam bez przerwy w górę i coraz lepiej się z tym czułam - im bardziej pionowa ściana, tym szybciej nabiera się wysokości a to z kolei wyzwala morze adrenaliny. I następuje wtedy górski zalew endorfin szczęścia. Wkrótce zostawiliśmy za sobą widoki na zachodnią część Tatr, a ukazała się przed nami niewysoka ściana, która poprzecznie zagradzała dalszą wędrówkę. Tu już ludzie poruszali się na łańcuchach wzdłuż tej ściany wąską ścieżką prowadzącą z lekka w dół i w dodatku w dwóch kierunkach! I znów zimna fala tchórzostwa mnie podtopiła - w życiu tamtędy nie przejdę!
Groźna, majestatyczna, piękna...
królowa Tatr, Świnica

I wspinaczka😎

Dwa powyższe zdjęcia są z 2013roku, gdy nie dotarłam wyżej😅
A gdy tego roku ujrzałam z daleka ten problem, chciałam zawrócić😆Zdjęcie Natalii, 2013r.
To jest zdjęcie z powrotu - obrazuje ową poprzeczną ścianę i mnie na niej.
        Sama oczywiście w życiu. Pozwolę sobie pominąć eskapadę z ludźmi zmierzającymi pod nasz prąd, gdzie wszyscy wiszą na łańcuchach a kamienna ścieżka jest może na stopę. Jakim cudem to przeszłam, nie wiem - to znaczy wiem, Jarek wciąż naprężał mi jeden łańcuch za drugim(które przecież zwisają luźno, więc w razie niefartu my również luźno możemy sobie polecieć z nimi w dół) podawał mi rękę i tym właśnie cudem znalazłam się w oku cyklonu. Otóż jest to ostry trójkącik pomiędzy stromymi skałami, zabezpieczony a jakże łańcuchami i to jak przemknęłam tu(w obie strony)pamięć moja łaskawie pogrążyła w odmętach... niepamięci.
Łańcuchy przed przełączką
I ona sama od strony zejścia ze Świnicy - oba zdjęcia są z 2013 roku.
        Za tą jakby zębatą przełączką kilka kroków i ostatnia ściana Świnicy przed nami. Niestety serii łańcuchów zaczynał się tu ciąg dalszy. A mnie nie chodziło nawet o to, że nie mam już absolutnie sił, by dalej się wspinać(znaczy podciągać na łańcuchach - dobrze, że mieliśmy rękawice na łańcuchy, inaczej to bez szans!). Bardziej byłam przerażona tym, jak będę tędy schodzić - znaczy zjeżdżać na pupie po kamieniach, podpierając się rękami, jak połowa turystów którzy "schodzili" w ten sposób z góry. Jest to bardzo bezpieczna metoda, bo niżej już człowiek nie spadnie, tylko, że bardzo powolna.
Ostatnie metry przed Świnicą, a było siedzieć w domu😅
        A kiedy oczom moim ukazały się ostre zęby szczytu Świnicy a na nich i pomiędzy nimi pozawieszane łańcuchy, krzyk wydarł mi się z gardła ostateczny: nie idę, zostaję, byłam już tutaj, nic nie muszę! Krzyk niezbyt głośny, bo przeznaczony tylko dla Jarka, lecz małżonek po prostu pociągnął mnie w górę, bo były to już ostatnie metry. Na końcowych i najgorszych łańcuchach musiałam jednak iść sama, bo robił się tłok - szczyt jest niewielki i ludzie się tam cisną a pamiętajmy, iż jest to szlak dwukierunkowy. Pokonywanie pionowej skały w poprzek po łańcuchu, wisząc jakby nad światem - do którego dna nie było daleko w tym miejscu, bo była tam skalna półka, lecz zapewne i tak by się człowiek mógł zabić - a potem w powietrzu na tym łańcuchu pomiędzy skałami było tak ekstra doznaniem, że zmilczę😆
A jednak dotarłam, i to w jednym kawałku😅
W dole Zadni Staw Polski
Niby że fajnie było? Bujda na resorach😉
Od prawej w chmurach Mięguszowieckie Szczyty, Koprowy, w tle Szatan, Grań Hrubego
i po prawej Krywań
W dole ledwo widoczny Czarny Staw Polski
Od strony Hali Gąsienicowej gęste chmury zasłaniały widok, a i tak kilkanaście osób tam się tłoczyło i nie było dla mnie miejsca, usiadłam więc na skalnym zębie i wiedziałam, że długo tak nie wytrzymam. O jedzeniu nie było mowy, kamera nie wyciągnięta z plecaka przewędrowała tam ze mną cały dzień-kilka ujęć telefonem i schodzimy - to była moja decyzja. Schodzimy, bo słońce znika, nadchodzi cień a co to wróży, wiedziałam doskonale.
Tego widoku na stronę północną ze Świnicy zostaliśmy w tym roku pozbawieni, 2013.
Złapane przed przełączką
I pędzimy w dół
Widocznym z prawej strony szlakiem będziemy schodzić do Hali Gąsienicowej.
Początek tego zejścia, podobnie jak ostatnie metry podejścia, bardzo mi się nie podobał. A potem zaczęły się serie łańcuchów w dół. I całe moje obawy spłynęły jak woda po kaczce. Chwyciłam dzielnie łańcuch z całej siły w obie ręce, odwróciłam się twarzą do skały i hajda w dół! Zjeżdżałam po tych łańcuchach jak pociąg ekspresowy, podpierając się nogami o skały. Serie łańcuchów pomykały w górę nade mną a ja wkrótce stanęłam pod skalną przełączką, gdzie udało mi się zrobić Jarkowi zdjęcie bez ludzi - faktycznie już mniej się ich wspinało, niż schodziło. Kilka jeszcze chwil grozy, gdy za słabo złapałam łańcuch na ścianie poprzecznej za przełączką i lekki telep serca, czy jednak nie zlecę - i już ostatnie łańcuchy za nami. Zostało tylko schodzenie po wielkich kamlotach pionową ścianą do przełęczy. Obiecałam tam sobie postój z jedzeniem, lecz robiło się coraz ciemniej, a im byliśmy niżej, tym zimniejszy wiatr zaczynał wiać. I wiedziałam już, że mowy nie ma o odpoczynku - czyli praktycznie odkąd wysiadłam z kolejki, szłam jednym ciągiem bez wytchnienia.
Magia Zielonego Stawu
        Na przełęczy było tak zimno i wietrznie, że podziwiałam ludzi, którzy tam siedzieli. Schodzimy w kierunku Zielonego Stawu, którego długo jeszcze nie będzie widać. Szlak pod przełęczą nie jest jednak ułożony jak schodki, tylko jest to gruzowisko kamieni. Trzeba więc poruszać się bardzo ostrożnie - ścieżka jest wąska - by nie pośliznąć się i nie polecieć w dół. I tak sobie schodzimy wzdłuż ogromnej ściany po lewej ręce, mając ogrom Świnicy za sobą. I po jakichś dziesięciu minutach zaczyna padać deszcz - miałam jeszcze nadzieję, że rozejdzie się po kościach, lecz wieloletnie doświadczenie nakazało mi wyciągnąć kurtkę. I lunęło. Co oznacza, iż należy zwolnić, bowiem woda leje się po kamieniach, a pomiędzy nimi pluska błocko. W takim to świecie wody schodzę, dygocząc, by nie usłyszeć tego, co oczywiście usłyszałam. Świnicy już nie widać - ołowiane chmury, gęste zdawałoby się jak kamienny świat, zasłoniły ją od podnóża. I rozlegają się pomiędzy nimi grzmoty - głuche dudniące odgłosy, które sprawiają, że serce zjeżdża mi do pięt. Jesteśmy już coraz niżej, wkrótce docieram do kamiennego szlaku schodków, lecz po nim płyną rzeki - mowy nie ma, żeby przyspieszyć. Cały czas pocieszam się tym, że pioruny walą zawsze w to co najwyższe, więc nas zapewne oszczędzą. I ta świadomość w tle, iż zostało tam pełno ludzi, w tym para z półtorarocznym może dzieckiem w noszaku(pozostawiam to bez komentarza). Jak oni będą schodzić? Nic nie widać, woda leje się tam ze wszystkich stron, zimno, jeśli ktoś nie ma zabezpieczenia przed deszczem ani rękawic na łańcuchy - to zgroza. I szalejące pioruny.
Z tego miejsca Świnica nie wydaje się już groźna.
I po burzy, choć świat w górze nadal jest nieprzyjazny.
        My dotarliśmy już do miejsca, gdzie deszcz staje się mniej uciążliwy, zza chmur usiłuje na chwilę wyłonić się słońce i wtedy widzę pionową błyskawicę... Liczę, za ile wybrzmi huk gromu i okazuje się, że piorun był daleko. Potem niebo znowu zaciąga się, lecz jesteśmy już na tyle nisko, że widzę stawy w dole. I wtedy łup! Lecę jak worek na lewą rękę(dobrze, że nie na prawą, bo tam przepaść)i kolano prosto w kamienie-sińce jak młyńskie koła schodziły mi potem dwa tygodnie. Człowiek to jednak dziwna bestia. Choć wstałam z trudem, za następne kilka kroków wróciłam już do właściwego rytmu. Za chwilę stoję nad ostatnią ścianą dzielącą mnie od mojego ukochanego Zielonego Plesa. Przyznam, iż nigdy nie widziałam go w takiej aurze. Deszcz zamienia się w deszczyk, Świnica i Kościelec się odsłania, a magia Zielonego Stawu jest cała dla mnie... W Kroplach trafił on do opowiadania Do końca, poświęciłam mu już cztery wiersze, z których jeden znajdzie się w pierwszym tomiku Pejzaże liryczne. A po powrocie na Rysulówkę powstał kolejny - otwierać będzie rozdział Legendarium w drugim tomiku Ścieżkami mgieł - pod znamiennym tytułem O Zielonym Plesie ballada.
Po wyjściu z Murowańca, burzowo od strony Kasprowego.
        Kiedy zrównałam się z Jarkiem, okazało się, że i on się wywrócił na tych mokrych kamieniach. A teraz już spokojni, bo burza skończyła się, mkniemy do złączenia szlaków z Kasprowego, a z nami pewien młody człowiek, któremu zaimponowaliśmy Rohaczami - fajnie😀 Niestety szlak do Murowańca to potok błota, pędzę więc po wystających kamieniach, które układają się w groblę nad nim. I na końcu, gdy skręciłam już do schroniska w prawo z głównego szlaku, przestało padać i zrobiło się całkiem ciepło. W Murowańcu tłum ludzi, którzy schronili się tu przed burzą i deszczem, lecz udaje się nam znaleźć dwa miejsca. 
A to nagroda
Od lewej Żółta Turnia, Granaty, Kozie Wierchy, ostry czubek Kościelca i Świnica.
I nasze dwie Turnie: Skrajna i Pośrednia
Tajemnica...czeka na wiersz.
Nasz szlak w kosówce
        A cóż w tym czasie działo się z naszymi przyjaciółmi? Otóż zdzwonili się z nami, gdy byliśmy już z pięć minut przed schroniskiem, że zaraz będą i żeby dla nich też zamówić kawę i szarlotki. Mina dziewięcioletniego Maksymka, gdy mnie zobaczył w schronisku - jakby znany bezpieczny świat zatoczył koło po doznanych przeżyciach i powrócił na swoje miejsce - bezcenne! Opowieściom i śmiechom nie było końca, choć raczej był to dramat. Gdy zaczęło bowiem lać, byli tuż przy budynku stacji na Kasprowym, lecz ledwo zmieścili się z dziećmi pod dach. W środku ścisk, płacz dzieci, krzyki ludzi, gdy dowiedzieli się, że kolejka nie jeździ, gdy jest burza i nie wiadomo, kiedy ruszy - może za dwie godziny a może jeszcze później, i wiadomo, że nie zwiezie wszystkich od razu. Czekanie kilka godzin w takich warunkach nie wchodziło w rachubę, ruszyli więc najbliższym szlakiem w dół. Pomylili się, rzecz jasna - chcieli zejść jak najszybciej do Kuźnic, lecz w tym celu należało wspiąć się do stacji meteorologicznej i zejść szlakiem przez Myślenickie Turnie. Dzięki tej pomyłce jednak spotkaliśmy się w Murowańcu - takie przygody w górach są fantastyczne😍
Pozdrawiamy Was wspaniała rodzinko💝
        Na zewnątrz usiedliśmy jeszcze chwilę na ławkach przy stole, by zjeść po batonie(bułki, które zrobiłam rano na trasę, zjedliśmy z Jarkiem dopiero w domu)i w pełnym słońcu wyruszyliśmy na spotkanie niezapomnianych widoków Tatr Wysokich w bizantyjskim świecie wierzbówki kiprzycy.
I nam się wyprawa podobała.
        Powrót w dużej grupie - z wymianą całodziennych górskich doświadczeń pomnożonych przez horror burzy - sprawił, że niemal nie zauważyliśmy, jak znaleźliśmy się na samym dole. Z Kuźnic trzeba jednak obecnie zejść jeszcze dwieście metrów, z uwagi na remont, i to już nie było fajne przy takim zmęczeniu. I wreszcie bus - jedziemy a setki igieł kąsają nasze stopy w traperach: tak jest zawsze po trasie, to jest wliczone nie tyle w cenę, co w całokształt magii, jaką daje wspinaczka. Ci, których to złapało na zawsze, nigdy nie będą zważać na ból nóg, pęcherze i odciski, zakwasy świata w ramionach od szarpania się z łańcuchami, fiolet sińców. A nawet sądzę, że jest to fantastyczna oprawa górskich zdobyczy - niejako stajemy się ofiarami wspinaczki, lecz to właśnie kwalifikuje nas do grona tych, którym na hasło "góry" natychmiast zapala się w oczach światełko, nie ukrywajmy tego, szaleństwa miłości. I wiadomo już, że moje drugie wrażenie jest proste: znowu na Świnicę, tyle, że nie biegiem😂

    Na zakończenie dodam jednak smutną informację, iż tego dnia na Krywaniu-w promieniu raptem kilku kilometrów od Świnicy w linii prostej- piorun zabił człowieka(została po nim kupka popiołu), a drugiego ciężko ranił. Mieliśmy szczęście, jak i wszyscy, którzy z nami zdobywali Świnicę...

Zima w Tatrach

                    Kalejdoskop zmian. Zima w Tatrach 2024      Wytrwali obserwatorzy przyrody a także cykliczności plam słonecznych już da...