wtorek, 23 listopada 2021

Podziękowania

                                     Rysulówka

        Ile mielibyśmy odpowiedzi, gdyby ktoś zapytał, gdzie jest nasze miejsce na Ziemi? Zapewne kilka i zapewne każdy z nas. Miejsce na Ziemi to dom, rodzina, kawałek własnego pola czy lasu. A co z jeziorami, miastami, górami? Nie są niczyją własnością, oprócz państwowej, ale... zawsze jest jakieś ale, mogą należeć do naszych miejsc ukochanych. I wtedy stają się jakby rodziną. Groźne wzburzone morze, dzikie góry mogą stać się dla kogoś domem, choćby się tam nie urodził. My odnaleźliśmy taką przystań, w Tatrach należałoby raczej powiedzieć "schronienie", w domu z pokojami gościnnymi u państwa Marii i Stanisława Słodyczków na Rysulówce. 

W 2003 roku postanowiliśmy zaszaleć i pojechać całą rodziną w Tatry latem na trzy tygodnie. Nie mieliśmy jednak dobrego pomysłu na nocleg, poprzednie w ostatecznym rozrachunku nie sprawdziły się. Mąż wyszukał w internecie adres Rysulówka 22, pięć kilometrów od Zakopanego, na uboczu z widokiem na góry. Zdjęcia pokoi spodobały nam się, pojechaliśmy.

Nasze drugie miejsce na Ziemi, Rysulówka, 2008r
Ktoś tam "u góry" dobrze pokierował naszymi krokami, tak bowiem zaczęła się wieloletnia przyjaźń z panią Marią i panem Stasiem. My, ludzie znad morza spotkaliśmy na Rysulówce ludzi gór i jakimś tajemnym sposobem, to dopiero jest magia, znaleźliśmy nie tylko wspólny język. Rok temu olśniło mnie, iż jeśli popatrzeć na nasz naród z punktu widzenia jego początków, to za Mieszka I, na tym samym obszarze mniej więcej co dzisiaj, mieszkało około miliona dwustu tysięcy ludzi. A dziś trzydzieści sześć milionów, jakiś sztukmistrz matematyki wyliczyłby zapewne, że wszyscy pochodzimy od tamtego miliona sprzed tysiąca lat. A zatem wszyscy jesteśmy rodziną. To byłoby jednak zbyt proste, do prawdziwej rodziny potrzebne jest pokrewieństwo dusz. Cały powyższy wywód sprowadza się więc do tego, iż spotkanie naszych rodzin: znad morza i u stóp gór było nam przeznaczone. Mieliśmy nieprawdopodobne szczęście odnaleźć się w tych trzydziestu sześciu milionach Polaków. A szczęście trzeba cenić i chronić jak najcenniejszy skarb.
Widok z okna dziś jest nieco inny, domy się rozrosły😄
Nawet przy niepogodzie można się zachwycić tym widokiem.
Jako ludzie znad morza możemy powiedzieć, że zakotwiczyliśmy się u państwa Słodyczków😀Przyjeżdżamy latem na Rysulówkę od osiemnastu lat, a zimą od jedenastu, nocowaliśmy we wszystkich pokojach w budynku i wszędzie się nam podobało. Fantastycznym rozwiązaniem jest tam ogromna jadalnia z wyjątkowymi podcieniami - zbierają się w niej goście i bardzo często snują wspólnie opowieści z górskich szklaków. Zwłaszcza zimą ma to znaczenie, gdy szybko robi się ciemno a w dwuosobowych pokojach nie sposób zgromadzić się w większej liczbie. Zainteresowanych galerią  zdjęć w tym wspaniałym miejscu odsyłam na stronę https://slodyczka.pl Ja ze swej strony najwięcej mam zdjęć zimowych.
Taki widok zimą z okna - bezcenne, 2019r

Posesja tonie w śniegu
Zasypany cały świat
Baśniowo groźny jest widok tego miejsca przy pogodzie pochmurnej.
Kraina jak u Andersena
Zapraszam zatem w imieniu właścicieli wszystkich chętnych do wypoczynku w tym przepięknym miejscu z dala od zgiełku miasta, z widokami na góry aż od Osobitej, w przyjaznej atmosferze. Wiem, że nie tylko my wrośliśmy w to miejsce i wciąż tu wracamy. A to oznacza, iż ta właśnie górska rodzina ma serce dla wszystkich.


niedziela, 14 listopada 2021

Zima w Tatrach

        Tatry zimą to bajka, którą koniecznie trzeba ujrzeć. A zobaczyć, znaczy zakochać się. Sama Dolina Kościeliska w śnieżnej szacie, o ile tylko uda się zwiedzić ją w miarę samotnie, jest urzekająca. Wystarczy wybrać się w miarę wcześnie, około dziewiątej rano, a możemy mieć ją całą dla siebie.

Przy tym zimowym mostku w Kościeliskiej robię zdjęcia od 2010 roku.
Na zimowe wyprawy w góry trzeba ubrać się ciepło, to nie jest letnia wycieczka. Warto zainwestować w ocieplane spodnie, jeśli zamierzamy robić wypady w zimowe Tatry co roku. Szaliki, czapki i rękawiczki to też rzecz oczywista. Ubieranie się na cebulkę jest chyba najrozsądniejsze, lepiej rozpiąć się na chwilę, niż przemarznąć, trafiwszy na wiatr. Buty w góry zimą też muszą być odpowiednie, na grubej podeszwie, nieprzemakalne, ocieplane i poza kostkę - jeśli utkwimy w jakiejś śnieżnej zaspie, śnieg nie nasypie się do środka, a zimne i mokre skarpety, zwłaszcza jeśli jest mróz, to żadna frajda. Odpowiednio zabezpieczeni przed zimnem pamiętajmy, że warto posmarować twarz tłustym kremem. Komu wola, niech zakupi kije do podpierania się, teleskopowe(nie do nording walking), bo lżej się z nimi wędruje po ośnieżonych szlakach, zwłaszcza pod górę. I wyruszamy.
Na Hali Pisanej w 2012 roku był taki śnieg, że na ławeczkach nie dało się usiąść😄tylko na stole.
Poniżej: jedna z wielu kościeliskich turni.

Choiny przy przedostatnim mostku przed schroniskiem.
Poniżej: Nietknięty dziewiczy śnieg na Hali Ornaczańskiej w 2012 roku


        W 2009 roku podjęliśmy z mężem decyzję o zimowym wyjeździe w ferie 2010r. Zakupiliśmy narciarską odzież, choć wtedy nawet w głowie nie powstały nam narty, kije, raczki, zimowe okulary przeciwsłoneczne i pociągiem ze Słupska, z przesiadką w Gdańsku, pojechaliśmy nocą do Zakopanego. Ja jestem typem podróżnika, co pewnie nikogo nie zdziwi, lecz powiem, że te podróże koleją z bagażami, plecakami, termosami z gorącą herbatą i przesiadkami to dopiero było wyzwanie! A kilka lat  trwało, zanim wyruszyliśmy w tę podróż samochodem, choć nie ukrywam, że korzystaliśmy z noclegu w Gdańsku.
I oto w lutym 2010 roku pierwszy raz w życiu stanęliśmy u wrót naszej ukochanej Kościeliskiej zimą. Nie zliczę już, ile razy szłam tą doliną, tak sądzę, że powyżej siedemdziesięciu. A zimą każdego roku jest ona dla nas obowiązkowa, bo naprawdę jest przepiękna w śniegu.
Schronisko na Hali Ornak, 2012r
W słonecznej pogodzie warto podejść w kierunku szlaku prowadzącego na Iwaniacką Przełęcz i taką fotkę sobie zrobić. A poniżej moja druga miejscówa, gdzie obowiązkowo robię zdjęcie, nawet, gdy nie ma słońca.

Tajemnicze "oko smoka" nade mną latem nie robi takiego wrażenia jak zimą.
Złapane w kadrze, gdzieś w Kościeliskiej, 2013r
Hala Pisana przy mroźnej pogodzie, 2021r
Wąwóz Kraków, 2010r
Pierwsza nasza zimowa wyprawa do Kościeliskiej to także ryzykancka próba wdrapania się drabiną w Wąwozie Kraków, lecz była cała oblodzona, podobnie jak łańcuchy, wiec musieliśmy zrezygnować z przejścia górą.
Ośnieżony i zalodzony Wąwóz Kraków wart jest jednak, by skręcić do niego z głównej trasy w Kościeliskiej.
"Kapliczka" przy drodze
A po drodze zdarzają się zimową porą takie oto dziwa: ośnieżona "kapliczka", która po latach trafiła do mojego wiersza pt. "Malowane słońcem" oraz "kryształowe" drzewko.
Wyobraźcie sobie taką scenerię: dziesięć stopni mrozu o ósmej rano na długiej prostej na początku Kościeliskiej, ostro świeci słońce, niebo wściekle niebieskie. I już z daleka widzicie to cudo: obsypane kryształami lodu mieniącymi się jak diamenty drzewko, które wcale nie jest choinką. Zimą to łyse gałązki liściastego drzewa, które tak wyszronił mróz. Kiedy po kilku godzinach wracaliśmy, w tym miejscu był już głęboki cień. I cała magia zniknęła. 
Dolina Chochołowska zimą nie jest tak uczęszczana jak Kościeliska. Ze smutkiem napiszę w tym miejscu, iż po wizycie w schronisku chochołowskim w czasie ferii uczniów naszej stolicy bardzo uważnie sprawdzamy, aby nigdy już nie jechać z Warszawą zimą. I nikomu nie polecam wędrówek górskich z przybyszami ze stolicy. W każdym innym czasie ferii 
Chochołowska zimą jest ze wszech miar godna polecenia.
Polana Huciska, 2012r
Wybierając się zimą do tej doliny należy pamiętać, iż nie kursują wagoniki Rakonia i trzeba całą przejść na nogach w obie strony. Termos z gorącą mocno posłodzoną herbatą, niezbędny na każdej górskiej zimowej trasie, zabieramy więc ze sobą. 
Oszroniona poranna magia
Brama do tajemniczego świata, 2017r
Niewątpliwie czegoś strzegą te skały. I kolejna maleńka "kapliczka".
Kolejną godzinę wędrujemy w ciemnym lesie ogromnych dostojnych choin, jeśli jest mróz w tym miejscu dosięgnie nas dojmujące zimno. Gorąca herbata z termosu uratuje tu nam życie.
Kraina iglastych olbrzymów
W 2012roku wyszłam z mroźnego lasu, by wreszcie zaznać nieco ciepła słonecznego.
Obrazek do jakiegoś zimowego opowiadania. Z Kominiarskim Wierchem w tle.
Kominiarski niemal spod samego schroniska
I tu taka uwaga: w 2012 roku przez cały tydzień naszego pobytu były sakramenckie mrozy, nad ranem dochodziły do minus trzydziestu jeden stopni-wędrowaliśmy każdego dnia przy pięknej słonecznej choć mroźnej pogodzie. A po naszym wyjeździe zaczęła się odwilż i jakiś może tydzień później zeszła w Chochołowskiej lawina na dwa metry! Pochłonęłaby każdego, kogo spotkałaby na swej trasie. Nikt nie zginął tylko dlatego, że akurat dolina była pusta. Jest to zatem niezmiernie ważne zimą: sprawdzać zagrożenie lawinowe w prognozach pogody i bezwzględnie wystrzegać się wędrówek, gdy TOPRowcy ostrzegają przed tym. Zaufajmy im, oni naprawdę wiedzą lepiej. 
Widok zimą spod schroniska w Chochołowskiej
Zimą do schroniska chochołowskiego wchodzi się z boku, z prawej strony, a nie głównymi schodami. Warto usiąść przy stole z widokiem na Kominiarski. A gdy się ogrzejemy i posilimy czeka nas powrotna wędrówka w szybszym tempie. I tak mi się przypomniało: gdy schodziliśmy ze schroniska kościeliskiego spotkaliśmy grupę młodzieży bardzo zgnębionej zimowym podejściem. Zapytali nas czy w dół też się tak ciężko idzie? Odpowiedziałam, że tak, tylko szybciej. I o to chodzi: nie straszyć młodych na trasie. I to mówi ta, która tej samej grupie powiedziała, że w schronisku wypiliśmy już całą kawę i herbatę. A oni mi uwierzyli i aż się przerazili😂Natychmiast się poprawiłam, że to przecież żart. Do głowy mi nie przyszło, że wezmą za dobrą monetę, że można wypić całą herbatę w schronisku😄.
Śnieżna wydma w 2013 roku
I jeszcze uroki zimowe w Chochołowskiej. Tak śnieg zawiewa skarpę w drodze do schroniska, zupełnie jak na wydmach na pustyni. 
Prawdziwa kapliczka
Firn 
Te kryształy śnieżne nazwałam w 2012 roku firnem, niesamowite zjawiska tworzy mróz.

Na Przysłop Miętusi prowadzą dwie drogi. Można przejść od strony Kościeliskiej: po pierwszej długiej prostej skręcamy w lewo, mijamy mostek, który kieruje letnich wędrowców na Czerwone Wierchy i... Właśnie, z bólem muszę powiedzieć, iż do roku 2014 szlak ten prowadził w gęstym lesie.
Historyczne zdjęcia, także te poniżej. Ten las już nie istnieje.
Mostek prowadzący na Czerwone Wierchy, 2013r.
Las prowadził nas na pierwsze wzgórze w kierunku Przysłopu.
Naprawdę był piękny taki oszroniony.
Jestem gdynianką, lecz wychowałam się w lesie. Dzielnica, gdzie spędziłam dzieciństwo i młodość to Działki Leśne. Nasz blok stał od skarpy porośniętej lasem w odległości może dziesięciu metrów. Do dzisiaj las to dla mnie dom, a wycięcie drzewa jest jak zabicie człowieka. Na Przysłopie Miętusim "wykosił" las wiatr halny, zniszczył całe drzewne połacie. Nie sposób gniewać się na przyrodę, lecz zanim wyrośnie tam nowy las upłynie ze sto lat. Pozostawiam zatem ludzkiej pamięci tamten iglasty cud.
Ta oszroniona choinka strzegła wejścia na śnieżną polanę prowadzącą do drugiego wzgórza:
jego szczyt to Przysłop Miętusi.
Tego miejsca już nie ujrzycie, las umarł.

Rok 2013 na Przysłopie Miętusim miał dla nas niesamowitą niespodziankę - ktoś zbudował na nim igloo😀
Z Przysłopu można zejść ostro w dół do Doliny Małej Łąki, co uczyniliśmy w 2013 roku i na swej drodze spotkaliśmy wówczas różne dziwa.
Artystyczny nieład śnieżny

Żeremia bobrowe? To drzewo zawaliło się w poprzek strumienia, więc kto wie😉
Przy słonecznej pogodzie na Przysłopie można pozachwycać się Czerwonymi Wierchami. 
2012 rok na Polanie Miętusiej
W 2012 roku powędrowaliśmy z Przysłopu na polanę Małej Łąki, do której szlak prowadzi z Miętusiego z lewej strony, ale górą. Jest to droga w lesie pełnym zimą magii, której latem tu się nie uświadczy.
Strażnik tajemnego przejścia
Starzec

                                        Tym magicznym wejściem dotarliśmy do Małej Łąki.

Zimowe oblicze Małej Łąki jest o tyle piękniejsze od letniego, że z reguły są tu pustki. Stąd kierujemy się na Grzybowiec, w ciszy i mrozie.
Pozdrowienia dla wszystkich wędrowców zakochanych
w Tatrach od mojego Jarka
Ławeczka w dolinie
                                            Uroki zimy w drodze na Grzybowiec

W 2012 roku szlak na Grzybowiec prowadził w lesie, kilka lat później rozpoczął tam swoje dzieło kornik drukarz... i zjadł już pół lasu. My dotarliśmy do Doliny Strążyskiej już w cieniu.
Sarnia Skała przy zejściu z Grzybowca
I Giewont

Mostek w Strążyskiej
Byliśmy zziębnięci i postanowiliśmy ogrzać się w chacie w Dolinie Strążyskiej, gdzie można też zjeść. I to spotkał nas wielki zawód: było tam zimno, w nieogrzewanym pomieszczeniu usiedliśmy tylko na chwilę. Powrót Strążyską zimową to jeszcze kwestia, iż trzeba zaczekać u jej wejścia na busa, który zawiezie nas do centrum Zakopanego..
Przysłop Miętusi nierozerwalnie jest dla nas związany ze Staników Żlebem. Z naszego domu na Rysulówce docieramy tu pieszo, lecz można podejść od ulicy, nie wchodząc do Doliny Kościeliskiej i skręcając w lewo.
Kiedyś na podejściu na Staników Żleb były trzy mostki, został tylko jeden, 2021r.
Zimą idzie się ciężej w górę, więc trzeba liczyć z godzinkę podejścia na Staników Żleb. W słonecznej pogodzie, która nam w tym roku towarzyszyła, widoki mieliśmy wspaniałe.
Na Staników Żlebie: z tego lasu wyszliśmy.
Poniżej: z Czerwonymi Wierchami w tle.

Przechodzimy po płaskim grzbiecie Stanikowu do stromego zejścia do Polany Miętusiej, trzeba tu zimą bardzo uważać, ponieważ kamienie są gładkie i oblodzone.
Z Kominiarskim w tle
Otoczenie Przysłopu Miętusiego w 2015 roku, magiczne.
Zimą ze Stanikowu schodzimy zawsze do Kościeliskiej, taką słodką dolinką.


Powrót bezleśny sprawia z kolei, iż rozpościerają się przed nami widoki dawniej ukryte.

Iwaniacka Przełęcz zimą może być zupełnie samotną podróżą. Wybraliśmy się tam w 2011 roku, który był niemal bezśnieżny w Tatrach, w przeciwieństwie do Słupska, gdzie śniegowe piramidy stały na każdym podwórku. Wchodziliśmy na Iwaniacką od Chochołowskiej i całą drogę szliśmy sami, śnieg prószył lekko z ołowianego ciemnego nieba. Kiedy rozpoczęliśmy wspinaczkę okazało się ku naszemu zdumieniu, że halny zniszczył pół lasu. Powywracane pnie drzew tarasowały nam drogę, co było dość niebezpieczne, bowiem pod śnieżnymi zaspami na tych kłodach nie było widać kamieni szlaku ani tego jak do nich daleko, a musieliśmy przez nie przechodzić.
Tyle zostało z lasu prowadzącego na Iwaniacką Przełęcz z Chochołowskiej w 2011roku.
Wyżej las ocalał a śnieg sypał coraz gęstszy. Wkroczyliśmy do świata zimy.

Ten kawałek po prostym na szlaku na Iwaniacką to znak, że przełęcz już blisko
Wyszliśmy na pustać nietkniętego ludzką stopą śniegu. Tylko my, choiny jak dostojne królowe, Kominiarski Wierch i niesamowita cisza - taką scenerię pamięta się przez lata.
Kominiarski Wierch ze swą dostojną świtą

I dziecko sosny - dziesięć lat później znalazło się w moim wierszu pt. "Serce sosny" dedykowanym małej Sarze. A świat zejścia do Kościeliskiej to widok dla mistrza Tolkiena.
Magiczny widok na Ciemniaka
Warto znaleźć się w takim miejscu w takiej aurze tajemnicy
Z tej krainy śniegu zeszliśmy do Kościeliskiej, która powitała nas błotem i mżawką. Drugi raz na Iwaniacką zamierzam wybrać się przy pięknej pogodzie. I zabrać kije, bo na tą wyprawę ich zapomnieliśmy, a nie wyobrażam sobie już takiego podejścia bez wspomagania kijami. 

W podobnej pogodzie w 2011roku wybraliśmy się z Kościeliskiej do Doliny Lejowej. Była to równie magiczna wyprawa i niestety brzemienna w tę gorzką świadomość, iż nigdy już taką trasą jak wówczas nie poszliśmy. Proszę, przyjrzyjcie się tym historycznym ujęciom cudnego lasu, który już nie istnieje.
Postój z ławeczkami po ciężkim podejściu z Kościeliskiej
Ten las został już niemal w całości zjedzony przez kornika drukarza, a tak był piękny.
Zdjęcia te polecam w szczególności Danusi, Stasiowi i Justynce, z którymi w tym roku dotarłam w to samo miejsce, odmienione chyba na sto lat, bo tyle potrzeba, by urósł nowy las.
Skręcamy w prawo do Lejowej.
Kiedy dotarliśmy do rozejścia szlaków: do Lejowej i na Przysłop Kominiarski, nie wiedzieliśmy, którędy iść. Las gęsty tak, że nic nie widać, wysoki śnieg i tylko szmer strumienia słychać było, a mój mąż jakoś drogę znalazł. 
Zeszliśmy już z górki, tu zaczyna się płaska część Lejowej.

Spojrzenie za siebie - w tym miejscu zaczynało się podejście na górkę do rozstaju szlaków.
A przed nami ciągnęła się magiczna droga w ciszy, zimie i tylko we dwoje, jakby cały świat umarł. Nie można się dziwić, że rok później znalazła swoje odzwierciedlenie w opowiadaniu pt. "Zawsze ktoś na Niego czeka". Jakbym niemal o sobie i moim Jarku pisała, choć my wyszliśmy cało z tej zaczarowanej podróży. 
W jedną stronę las i w drugą stronę las

To ten widok stał się osią "Zawsze ktoś na Niego czeka".
I zimowe dzieci lasu nad strumieniem

Podróż w tej baśniowej krainie zakończyła się, gdy dotarliśmy do budki kasy. Stał tam samochód, a jeden z drwali zapytał mnie ze śmiechem: "A gdzie to żeście narty zgubili?" A ja na to, w tym samym tonie: "A zapomnieliśmy zabrać". Tak to widocznie wyglądało tą zimową porą: z lasu wyłonili się wędrowcy, kije mają, narty zgubione😄

Rok 2011 obfitował w trasy, które zrobiliśmy po raz pierwszy i jak na razie ostatni. Taką było wejście na Halę Kondratową. Z Kuźnic stromym dość podejściem dociera się, aż do Kalatówek, skąd widok nie jest szczególny, lecz przy ławeczkach warto zimą napić się czegoś gorącego, bo potem czeka nas godzina w gęstym ciemnym lesie(taki był dziesięć lat temu), a ślizgawica taka, że lepiej założyć raczki.
Na Kalatówkach w 2011roku prawie wcale nie było śniegu.
Za to w lesie zimowa aura dopisała.
Po godzinnej wspinaczce wyszliśmy na słoneczną śnieżną polanę.
Schronisko na Hali Kondratowej
To sama przyjemność po takiej zimnicy zjeść sobie na przykład jajecznicę. Trudno mi powiedzieć jaki obecnie jest tam jadłospis, lecz choć nawet byłby niewyszukany, dobrze ogrzać się pod dachem i wrzucić cokolwiek ciepłego "na ruszt". A potem podejść kilka kroków w kierunku szlaku na Suche Czuby.
Kopa Kondracka
Kopa Kondracka z tego miejsca sprawia wrażenie szczytu w Himalajach😄
Słońce świeci na Suchych Czubach

Kasprowy Wierch cały w bieli - po prawej
Na takiej werandzie to i w styczniu można złapać trochę słońca
Słoneczne pożegnanie Hali Kondratowej

Schodziliśmy dołem, poniżej Kalatówek, i było tam takie lodowisko, że zdjęłam raczki dopiero przy samych Kuźnicach. Nie jest to długa trasa, może ze trzy godziny z postojem w schronisku, lecz widokowo warta wdrapania się i ostrożnego zejścia na wydeptanej ślizgawce. 

Morskie Oko. Na wyprawę do Morskiego Oka zimą trzeba wybrać się z samego rana, pamiętając, że o piętnastej zaczyna się robić ciemno. A szlak w górę to dziewięć kilometrów, plus powrót tyle samo😄, co oznacza, iż naprawdę jest to daleko, a zimą idzie się dużo ciężej niż latem. Pierwszy "podbieg" z Palenicy Białczańskiej jest dość krótki(latem 40minut)i docieramy do Wodogrzmotów Mickiewicza. 
Wodogrzmoty Mickiewicza, 2011r.
Stąd wyruszamy na dość monotonną i mało widokową trasę w górę. Warto skrócić sobie drogę czterema przejściami przez las, ryzykując, iż kamienie będą bardzo oblodzone, a zatem raczki mogą się na nich uszkodzić. Jeśli zaś skróty są mocno zaśnieżone, to trasa jest tak wyślizgana, że ostatnie podejście to jest już wspinaczka z obłapianiem się bala służącego za poręcz - tylko dzięki niemu można się wspiąć😅I po tych różnych przeżyciach docieramy do widokowych plenerów.
Mięguszowieckie szczyty przed nami, 2011r
Przed widoczną na zdjęciu prostą znajduje się znak, iż teren ten jest bardzo zagrożony lawinami i nie należy się tu zatrzymywać. A ja, w majestacie przyrody i ciszy, robiłam tu sobie zdjęcia, bo w ogóle tego ostrzeżenia nie zobaczyłam. Kilka zakrętów dalej docieramy do Włosienicy, do której w zamierzchłych latach - co zamierzam z nostalgicznym przymrużeniem oka opisać w 'Odsłonach tatrzańskich 1987 - 2001" - dojeżdżał autobus PKS.
Mięguszowieckie patrzą na nas, ciekawe co myślą, 2014r.
Z tego miejsca zaczyna się ostre podejście do kotła Morskiego Oka.

Wspinamy się, podziwiając zmieniające się z każdym krokiem krajobrazy wyłaniających się po naszej lewej stronie Rysów Niżnych a za nimi Wyżnych.
Mnich, nasz drogowskaz
Niżne Rysy w kotle Morskiego Oka
Nie umiem stwierdzić, czy widoczna na zdjęciu chata to pozostałość po starym schronisku nad Morskim Okiem, tym bardzie, że dwukrotnie spłonęło. Utrzymany w stylu góralskim i imponująco piękny budynek właściwego schroniska został oddany do użytku w 1908r.
Nazwę kocioł dla tego fragmentu Tatr, otoczonego ramionami Rysów i Mięguszowieckich
wymyśliłam sama. Sądzę, że pasuje idealnie.

Nad zamarzniętą taflą Morskiego Oka górują trzy Mięguszowieckie szczyty i ostry ząb Mnicha. Pamiętajmy, że jezioro jest głębokie na pięćdziesiąt metrów, a pokrywający je lód może być zwodniczo cienki. Wędrówki zatem w poprzek Morskiego Oka, co widziałam na własne oczy przy lodzie podchodzącym wodą, to proszenie się o śmierć.
Majestat Morskiego Oka z widocznym podejściem do czarnego Stawu pod Rysami budzi respekt. A mnie za każdym razem fascynuje myśl, jak pięknie musi być po przeciwnej stronie tego mrocznego kotła, gdzie słońce oświetla Hinczowe Plesa i te same szczyty od południa.
Następnym razem i ja zejdę te parę kroków po zalodzonych zimą schodach do zimowej szaty
Morskiego Oka.

Kasprowy - Beskid. Zimowa wyprawa na Kasprowy pozornie wydaje się prostą sprawą: wjeżdżamy kolejką PKL i dalej sobie po prostu wędrujemy. Trzeba być jednak bardzo ostrożnym. Na Kasprowym Wierchu zimą zawsze wieje i to z reguły bardzo mocno! W Kuźnicach może wszystko wyglądać niegroźnie: świeci słońce, my ciepło ubrani nie czujemy zimna, nawet jeśli jest mróz. A na szczycie wicher mało głowy nie urwie, igły lodowe sieką po twarzy jak żyletkami! I momentalnie robi się nam straszliwie zimno. Na taki wjazd dobrze jest zabrać dodatkowy gruby szal, żeby zasłonić twarz: pomimo czapki i kaptura wiatr smaga tak, że bez takiej osłony ani rusz. Zacznijmy jednak od początku. Wsiadamy do kolejki i jedziemy w górę, dobrze załapać się na miejsce przy szybie. 
Kolejka ruszyła, a pod nią trasa na Kalatówki. Na Kasprowym zimą byłam cztery razy, zdjęcia
są wymieszane.
Giewont z Kalatówkami z wagonika PKL
Giewont z Halą Kondratową, widoczne jest schronisko zagubione w leśnej przestrzeni.
Śnieżny świat bez ludzi
Im jesteśmy wyżej, tym widoki są coraz bardziej oszałamiające. Przed nami i pod nami wyłaniają się pionowe ściany, na których nawet śnieg ledwo się trzyma. Wspinając się na nogach na Kasprowy, takich przepaści nie ujrzymy.
Pionowe ściany Kasprowego wyrastają tuż przed naszym nosem
I wreszcie wysiadamy z wagonika. Wychodzimy ze stacji, i tu niespodzianka: albo widzimy całe Tatry w cudzie śniegu i słońca, albo nie widzimy nic i konsternacja😄
Ogromna Świnica po prawej, na wprost czarny Kościelec.
Po jego prawej stronie Kozie Wierchy, po lewej Granaty.
Grzbiety górskie od Kościelca i Granatów "spływają" do Hali Gąsienicowej.
Do rozejścia szlaków z widokiem na masyw Krywania prowadzi szeroka droga, lecz trzeba bardzo uważać na narciarzy, poruszają się szybciej niż my😄A my skręcamy w lewo i wdrapujemy się na kilka śnieżnych wzgórz kierujących nas na Beskid.
Za nami otoczenie Doliny Wierchcichej i Rohacze!
Rozglądamy się wokół pilnie i za sobą podziwiamy ośnieżone Czerwone Wierchy po prawej, rozległą słowacką Dolinę Wierchcichą w dole, a na wprost Rohacze! Ten widok będzie nam towarzyszył w drodze powrotnej z Beskidu, a w obie strony samotny "ząb" Krywania.
Tajemniczy samotny Krywań, nic tylko wiersze pisać.
Trasę tę pokonują z reguły tłumy entuzjastów górskich zimowych widoków i przestrzeni, lecz czasem można załapać się na takie pojedyncze ujęcie - Jarek w drodze na Beskid.
Samotny wędrowiec
A to najpiękniejsze z zimowych ujęć Tatr
Świnica z Beskidu
I Krywań
Na Beskidzie jest bardzo mało miejsca i trudno zrobić sobie zdjęcia. Lepiej fotografować cuda wokół lub zejść kawałek w kierunku Przełęczy Liliowe.
Nasi pomocnicy też dotarli, bez nich byłoby trudno.
Hala Gąsienicowa z Beskidu
Czerwone Wierchy i Rohacze w drodze powrotnej
Stacja meteorologiczna i stacja kolejki to jedyny sygnał cywilizacji w tym świecie.
Przy takiej pogodzie koniecznie trzeba wdrapać się na szczyt Kasprowego - zimą wejście nie prowadzi przy samej stacji a przy rozejściu szlaków na Suche Czuby. 
Giewont z Kasprowego
Świnica i trasa na Beskid z Kasprowego
Przy schodzeniu z Kasprowego można też zobaczyć niezły widoczek: raz widziałam młodego człowieka, który zjeżdżał w dół na plecach, nogi podkurczając pod siebie. Za drugim razem zobaczyłam chłopca może ośmioletniego, który po grzbiecie Kasprowego z boku zejścia jechał pędem w dół, zadzierając głowę do góry, by nie "zaryć" nosem w śnieg. A za nim susami sadził ojciec, by go złapać. Nie ma tu jakiegoś wielkiego niebezpieczeństwa, ta ściana jest krótka, ale nie zaryzykowałabym takiej jazdy😅
Latem do tych drogowskazów trzeba zadzierać głowę😂
Regułą przy rozejściu szlaków z Kasprowego są dwa metry śniegu, drogowskazy sięgają nam wtedy do kolan.
Idzie zamieć, tnie lodem po twarzy!
A jeśli trasa na Beskid wygląda tak, grzecznie zawracamy do stacji kolejki. Można tu zjeść całkiem dobrze, napić się i potem spokojnie zjechać. Widoki z przedniej szyby zaspokoją nawet najbardziej żądnych wrażeń. 
Zjazd do krainy marzeń
Murowaniec. Wyprawa do Murowańca to najpiękniejsza zimowa wędrówka w Tatrach. Urzekła mnie już w 2010 roku, kiedy to podjęliśmy owo wyzwanie pierwszy raz. I jak to wielokrotnie się zdarza, nic później nie przebiło tego naszego "chrztu" zimowej wspinaczki do Hali Gąsienicowej. Przy takiej trasie trzeba pamiętać, by wrócić za widnego - najpóźniej o piętnastej trzydzieści. Wędrówki po ciemku w górach są tylko dla zaawansowanych w tym zakresie zdobywców Tatr. Zwykłe górołazy niech wybiorą się na tę trasę około godziny ósmej - przez Boczań i Skupniów Upłaz, bo szybciej. Nas, w 2010 roku, przywitała magia zimy.
Na Boczaniu, 2010r

Poprzedniego dnia, i pewnie w nocy, sypał gęsty śnieg. Tatrzański świat oblekł się w śnieżnobiałą szatę, zupełnie jakby chciał nas powitać w takim cudzie zimy.
Ledwo widoczna autorka Tajemnic w zaułku wyjścia na Skupniów Upłaz
Wychodzę na mój ukochany Skupniów Upłaz, jest dla mnie cudem świata latem i zimą. Tego roku przed nami ścielił się najpiękniejszy świat zimy, a za nami ciągnęła ciemność zamieci śnieżnej, wicher dawał ostro na górce przed zakrętem do ławeczek.
Na Skupniów Upłazie, 2010r
Wicher ciągnącej za nami zamieci daje czadu
Wspinaczka do ławeczek, na złączeniu szlaków z Doliną Jaworzynki, to nie zabawa.
Jarek przeciera mi szlak, 2012r😀
Moje ukochane "dzbanki" ze szczytu Skupniów Upłazu - tak nazywam mijane po drodze
obrośnięte kosówką wzgórza.
Zimą wielokrotnie ławeczek postojowych z lata w ogóle nie widać. O tym, żeby na nich usiąść nie ma mowy, tym bardziej, że na tej przełączce z reguły solidnie wieje.
Osławione ławeczki, na których latem odpoczywają tłumy ludzi, 2010r.
Drogowskaz do Doliny Jaworzynki. Nie polecam jej ani latem, ani zimą, ani w górę
ani w dół.
A przed nami otwierają się wrota do baśniowego świata - Tatr zimowych.
Jeśli gdzieś na świecie jest magia, to w Tatrach ma swoje królestwo.
Wyłaniają się Granaty, Kozie Wierchy i Kościelec(po prawej).
Żółta Turnia i po lewej Koszysta
Rówień przed zejściem do Hali Gąsienicowej
Wędrujemy dalej w płaskim terenie, który czasem może być zasypany tyloma metrami śniegu, że ledwo górne igły kosówki spod niego wystają.
I jak tu się nie zakochać?
Kościelec w chmurze, za nim Świnica
I zaraz docieramy do miejsca, z którego będziemy schodzić.
Jeden zakręt i w dole ukazuje się nam, jak w magicznym oku, Hala Gąsienicowa.
Są na tym świecie cuda...
Sceneria może być też taka, 2015r.
Zimowa odsłona, 2010r.
A jeśli czasem w lutym ilość śniegu jest marcowa, to mamy widok taki, 2015r.
I już zbliżamy się do nierozpoznawalnego zimą świata Hali Gąsienicowej. Słońce w porze południowej świeci tu nisko, można więc robić zdjęcia wprost w naszą rodzimą gwiazdę.
Zejście do Hali Gąsienicowej z widokiem na Przełęcz Liliowe i Beskid
Hala Gąsienicowa zimą. Ostry czubek to Kościelec, obok niego Świnica, a poniżej Pośrednie Turnie.
I przy chatce warto zrobić sobie zdjęcie.
Schodzimy w dół do schroniska, gdzie przez kilkadziesiąt lat funkcjonowała normalna kuchnia i można było zamówić sobie zupę pomidorową, schabowego i szarlotkę na ciepło. W tym roku latem okazało się, że została unowocześniona, lecz byłam tam z moim siostrzeńcem w porze bardzo porannej, więc serwowano dania śniadaniowe (skądinąd bardzo dobre). 
A zatem posileni, ogrzani i wypoczęci możemy ruszyć w drogę powrotną. W 2017 roku był z nami na tej wyprawie nasz starszy syn, zanim zdążyliśmy zjeść, wrócił znad Czarnego Stawu Gąsienicowego, do którego my zimą nie jesteśmy w stanie się wspiąć.
Kościelec. Zdjęcia naszego starszego syna, 2017r
Kościelec i Kozie Wierchy nad Czarnym Stawem Gąsienicowym
Granaty nad Czarnym Stawem

Odważni przedarli się przez środek stawu. Do góry prowadzi szlak na Zawrat         
- zapomnijmy o nim zimą, jest bezpieczny tylko dla taterników.
Dla nas syn zrobił wspólną fotkę z Kozimi Wierchami, Kościelcem i Świnicą z górki nad schroniskiem.
Też pięknie😀

Wracając do świata cywilizacji warto obejrzeć się kilka razy za siebie - słońce oświetla góry inaczej o tej porze.
Powrót z Murowańca w 2015 roku
Wędrówka w śnieżnych koleinach, 2015r

I ostatnie ujęcie: moje "dzbanki" kosówkowe. Stok południowy był w 2017 roku tak ogrzany zimowym słońcem, że śnieg się tam stopił. Murowaniec zimą to prawdziwy raj, wracać tu będę zawsze z zapartym tchem.
I jeszcze jedna smutna historia związana z powrotem z Murowańca zimą. Ja zasadniczo nie lubię psów, ponieważ uwielbiam koty, są jednak granice w naszym zachowaniu wobec zwierząt, których nie wolno przekraczać. Któregoś roku na wysokości "ławeczek" tuż przy wejściu z Jaworzynki ujrzałam grupę ludzi i pięknego zadbanego jasnobrązowego psa, który biegał wokół nich. Do głowy nic mi nie przyszło, poza jedną notoryczną w takiej sytuacji myślą: po co gonicie psa po szlakach? On wam wierszy pisać nie będzie ani wypracowania w szkole, a do TPN zabronione jest wprowadzanie psów z przyczyn oczywistych - chronimy tu świat zwierząt i roślin górskich, a psy niszczą ich siedliska! Wyminęłam jednak tych ludzi bez słowa, a schodziliśmy już w dół. I za jakieś może sto metrów mąż odwraca się do mnie i pyta: a co ty psa ze sobą prowadzisz? Aż mnie zatkało. Oglądam się za siebie, a ten pies idzie za mną krok w krok. I patrzy na mnie takim wzrokiem, że mi się słabo zrobiło. Nie mogłam w to uwierzyć, ten pies wcale nie szedł z tamtymi ludźmi. Ktoś go wyprowadził w góry i zostawił, a on nie umiał wrócić. I tak szliśmy w dół w trójkę. Pies potem szedł między nami, czasem nas wyprzedzał, ale zawsze zaczekał, aż się z nim zrównamy i dopiero schodził dalej. Przy Kuźnicach wyrwał i pognał, straciliśmy go z oczu. Opowiedzieliśmy tę historię właścicielom domu, w którym nocowaliśmy. Pan Stasiu powiedział nam, że jeśli sprowadziliśmy tego psa z gór, to już potem sobie poradzi. Gdybyśmy tego nie zrobili, zginąłby. I tu taka moja prośba zatem do wszystkich wędrowców tatrzańskich: jeśli spotkacie na szlaku zwłaszcza zimą psa, a wokół nie będzie żadnego człowieka, może to oznaczać, że został porzucony! Zabierzcie go wtedy ze sobą i sprowadźcie do miasta.

Jaszczurówka - Nosal - Kopieniec
Na Nosal zimą lepiej nie ryzykować podejścia od ulicy prowadzącej do Kuźnic. Jest to bardzo stroma ściana i przy schodzeniu zimą z Nosala można albo się "wyglebić" i pojechać nieprzyjemnie po śniegu, albo złamać kija pomocnika. Obie rzeczy się nam przytrafiły, toteż nie wyobrażam sobie podchodzenia zimą tą ścianą. Można wybrać się na Nosal z dwóch stron: z Jaszczurówki lub bliżej z Kuźnic na Przełęcz pod Nosalem i dalej do góry. 
Do Jaszczurówki dojeżdżamy busem(jadącym do Morskiego Oka) i z przystanku od razu wchodzimy do świata zimy. Wędrujemy pięknie od jednego mostku do drugiego, potem trzeba się trochę wspiąć i wychodzimy na szeroką polanę prowadząca prosto do Polany Olczyskiej.
Z Jaszczurówki do Polany Olczyskiej idziemy wzdłuż potoku, 2014r.

Na drogowskazach pilnie obserwujemy, by nie pomylić szlaku, tak jak nam się to kiedyś latem
przytrafiło. Nie idziemy w lewo, chyba że ktoś zamierza stąd wspinać się ostro na Kopieniec,
tylko skręcamy w prawo na śnieżną polankę a stamtąd na Nosal.
Potok Olczyski z drogi na Kopieniec
Jak znajdziemy chętnego, kto nam oczyści ławeczki na Polanie Olczyskiej, to warto napić się tu gorącej herbaty i zjeść batona. Po krótkim odpoczynku ruszamy dalej do prawdziwego zimowego raju.
                                                                    Polana Olczyska

Przy chatce trzeba koniecznie zrobić sobie zdjęcie, zwłaszcza w taką słoneczną pogodę. Powyżej wchodzimy do gęstego lasu, skąd mamy majestatyczny widok na Kopieniec. 
                                    Odpoczynek po zejściu z Nosala z widokiem na Kopieniec, 2018r.
Zanim wyjdziemy na Przełęcz pod Nosalem, wędrujemy po wyjściu z lasu ciemnym, a co za tym idzie chłodnym zboczem, gdzie drzewa wyginęły już dawno temu. Latem jest tu feeria barw kwitnących kwiatów i krzaków, zimą sterczą czarne badyle. Przed nami ukazuje się jednak masyw Nosala i to nakręca baterie wędrowcom. 
Pod ścianą Nosala, 2014r.
Widok z Nosala. Po lewej Koszysta, trójkąt Żółtej Turni, za nią Granaty, Kozie Wierchy,
ostry czubek Kościelca i Świnica. Bliżej żleb Skupniów Upłazu i Przełęcz między Kopami
w drodze do Murowańca. Widać też szlak prowadzący do Polany Olczyskiej.
Stromizna Nosala

W zależności od pogody wspinamy się z Nosalowej Przełęczy albo po kamieniach, albo w śnieżnych zaspach. W 2018 roku wybraliśmy się z Kuźnic na Nosal w temperaturze porannej minus szesnastu stopni. Wierzcie mi warto, widoczność jest wówczas rewelacyjna - jeśli świeci słońce.
Nosal z drogi z Kuźnic na przełęcz pod nim, 2018r
Ściana Nosala przed nami
Wspinaczka w słońcu ma swoją urzekającą moc
Malowane słońcem Tatry
Są takie magiczne chwile w życiu, że chciałoby się, by trwały wiecznie. Nic nie stoi na przeszkodzie😀Tą scenę odtworzyłam niedawno w wierszu pt. "Malowane słońcem".
                                                    Zdobyć Nosala i zejść z niego zimą to niezła sztuka
Najpierw trzeba pokonać ostatnią ścianę Nosala
W tym miejscu nie jestem w stanie przejść sama zimą, bez pomocnej ręki ani rusz😅
Taka to właśnie ściana, krótka na szczęście. I zaraz wybiegamy na szczyt. Byłam na Nosalu zimą trzy razy i za każdym właściwie sami "okupowaliśmy" szczyt.
A jest na co popatrzeć... 
                                                                            Nosalowa magia, 2018r.
Widoki rozpościerają się przed nami na wszystkie strony. 
Kasprowy, Suche Czuby, podejście na Kopę Kondracką i Giewont(po prawej)otaczają położone
pod nimi Kuźnice.
Kuźnice z Nosalową ścianą
Giewont od tej strony jest dość dziwny.
Nosal zimą i ja
Schodzimy urzeczeni tą magią, a ona się nie kończy...
 
Nic, tylko stać i podziwiać...
W 2018 roku zeszliśmy z Nosala i powędrowaliśmy do Polany Olczyskiej a stamtąd na Jaszczurówkę. W każdą stronę ta wyprawa zimą jest fantastyczna.
                                                    Wędrówka w cieniu(a zatem zimnie) na Polanę Olczyską.
Z Nosalem latem i zimą nierozerwalnie związany jest Kopieniec. Taktyczniej jest podjechać busem do Toporowej Cyrhli(jeden czy dwa przystanki dalej od Jaszczurówki), bo stamtąd krótsza będzie wspinaczka i szybciej znajdziemy się na Kopieńcu.
                                          Polana Kopieniec z widokiem na Świnicę, 2021r
I ta sama Polana z podejścia na Kopieniec, 2015r
W 2015 roku wybraliśmy się z mężem na Kopieniec w słonecznej pogodzie, lecz wiatr wiał tak straszny, że aż zatykał.
Jarek już na Kopieńcu
I ja również, z Tatrami Bielskimi w tle.
Tatry były jednak mocno zachmurzone.
A w tym roku wybrałam się na Kopieniec z młodą ekipą, i znów przywitał nas mrok.
Koszysta z podejścia, 2021r
Dobrze widoczna była Polana Olczyska w dole
I Nosal
Zapomniałam po sześciu latach, jak mało miejsca jest na Kopieńcu i jakie strome jest zejście zimą. Młodzi, rzecz jasna, pognali a ja, starsza pani, raz z lewej strony pokonywałam tę ścianę, raz z prawej😄
Zdjęcie nie oddaje stromizny zejścia, 2015r
Ściana Kopieńca 
Potok Olczyski, 2021r
Zejście z przełączki pod Kopieńcem do Polany Olczyskiej jest długie i monotonne, a potem w zależności od sił i chęci: albo pędzimy na Nosal, albo schodzimy do Jaszczurówki. I wszędzie jest pięknie😀 

Ścieżka nad i pod Reglami to dwie różne trasy. Nad Reglami prowadzi od Kuźnic do Chochołowskiej i trzeba się dobrze powspinać w zależności od tego, z którego miejsca zaczynamy wędrówkę. Najprościej jest wyruszyć od Kuźnic - szeroką drogą idziemy w kierunku Kalatówek, lecz do nich nie dochodzimy, po drodze skręcamy w prawo. Długimi i łagodnymi serpentynami, niegdyś w całości prowadzącymi w lesie, wychodzimy na górkę, gdzie przez chwilę trasa prowadzi po prostym. Obecnie roztacza się już stąd widok na Tatry. I dalej wchodzimy znów do lasu, kilka bardziej stromych zakrętów i wychodzimy na polanę, skąd przy odrobinie szczęścia możemy zobaczyć kolejkę na Kasprowy Wierch.
Widok na Kasprowy z polanki Ścieżki nad Reglami, po wejściu z Kuźnic, 2010r
Dalej wędrujemy z godzinkę w lesie, wśród przepaścistych skał, najbardziej urzekającymi mostkami, jakie poznałam w Tatrach. Jedyny minus tej trasy zimą, to ten, iż spacer nasz odbywa się po północnej stronie gór, a zatem jest i ciemno, i zimno. Czy jednak warto zrezygnować z tych zimowych uroczków, oceńcie sami. 
 Ścieżka nad Reglami to kraina mostków, 2010r.

Ścieżka nad Reglami zimą wymaga ostrożności, jeden nieuważny krok i zjeżdżamy w dół.
Mostki zdają się nie kończyć.
Jest to też kraina skał i przepaści.
A kiedy kraina mostków skończy się, czeka nas lekkie zdziwienie: mocno stromym zejściem w lesie docieramy do rozejścia szlaków na Sarnią Skałę(zimą nie wybrałam się tam, nie mogę więc stwierdzić, czy nie jest zbyt niebezpieczna),a my kierujemy się w dół - w tym miejscu warto założyć raczki, jeśli jeszcze tego nie zrobiliśmy. Z początku idzie się dość łatwo, lecz "z biegiem trasy" robi się coraz bardziej stromo, a ogromne kamienie są oblodzone. Zejście dłuży się i dłuży, by w końcu doprowadzić nas do Doliny Białego. A po kilku zakrętach w dół, stajemy na górce, z której mamy widok na najładniejsze miejsce w Białej Dolinie.
W 2010 roku w Dolinie Białego zaświeciło nam słońce.

Z Doliny Białego wychodzimy Pod Skocznię. Ci, którzy muszą dotrzeć do przystanku busów na 3 Maja, mają przed sobą jeszcze jedną długą wędrówkę. Nikt z naszej tegorocznej ekipy nie żałował jednak wyprawy.
Ścieżka pod Reglami jest mi znana jedynie od Strążyskiej do Kir, którą przeszłam kiedyś latem, i z Kir do Chochołowskiej zimą. Taki spacer można sobie robić co roku. My wyruszamy "z buta" z Rysulówki, w Kirach(na samym końcu) skręcamy w lewo do lasku prowadzącego do restauracji "U Józefa". Szeroką drogą docieramy do stoku narciarskiego Biały Potok i stąd kierujemy się do widocznego lasu. Tu już "prosto jak strzelił" wędrujemy do Doliny Lejowej.
Z Danusią i Stasiem w lasku prowadzącym do restauracji "U Józefa", 2021r.
Mijamy stok "Biały Potok" - to nasza narciarska "kuźnia"😀
Wejście do Doliny Lejowej przed nami
Jeśli nie wybieramy się do Lejowej, przechodzimy przez widoczny mostek i wędrujemy dalej wśród uroków zimy.
Wejście do Doliny Lejowej to miejsce ze wszech miar godne obfotografowania, 2018r.
Raz udało się nam tu trafić w słońcu.
Śniegu jak na lekarstwo, ale skałka fajna.
Z reguły jednak wędrujemy tą Ścieżką w magicznym cieniu.
A gdybym tu zamieszkała?
Początek Chochołowskiej
I już wkrótce ukazuje się nam wśród drzew Chochołowska. A my wędrujemy dalej.
Spacer pod Reglami, 2021r
Nie róbmy skrótów przy płocie prowadzącym aż do asfaltu, można przejść dalej w tej krainie zimy i ciszy. A potem zafundować sobie taką fotkę.

Uroki początku Chochołowskiej, 2018r.

        Są jeszcze dwa miejsca zimowe w Tatrach, które celowo zostawiłam na koniec tych opowieści. Każde z nich ma swoją niekończącą się magię.
Schronisko w Dolinie Roztoki
Niczego się nie spodziewałam, wybierając się z mężem na krótki spacer do schroniska w Dolinie Roztoki w 2018 roku. Nigdzie się nam nie spieszyło, wystarczyło podjechać do Palenicy Białczańskiej i spokojnie podejść do Wodogrzmotów Mickiewicza. Z tego parkingowego dawniej miejsca ruszyliśmy w dół, do Roztoki.
Wodogrzmoty Mickiewicza, 2018r
Od tego znaku kierujemy się w dół.
Spacerek w dół był krótki. Trochę żałowałam, że chmury zasłaniają widoczność, ale też śnieg zasypał wszystko i szliśmy jak w bajce.
Jarek mój jak zwykle popędził pierwszy, i jak zwykle zaczepił dwóch gości wracających ze schroniska. Usłyszałam ich słowa, że byli tam tylko dwadzieścia minut i już zdążyli zakochać się w Roztoce. Szłam więc w dół, w oczekiwaniu tych cudów. Robiło się coraz ciemniej, w sensie, że schronisko znajduje się na dnie doliny. Z zaśnieżonej drogi zmierzałam do wielkiego czarnego lasu, mąż gdzieś mi zniknął za tymi wielgachnymi pniami. I nagle, cóż, stanęło mi serce. Zamarłam tak, jakby magia z moich snów stanęła przede mną żywa i dotknęła mnie. Namacalna, widzialna wyłoniła się przede mną.
Skamieniałam. Moja ukochana Chrynielówka czekała na mnie, w śniegu i ciszy. Taka, jaką sobie wymarzyłam, stworzyłam na pierwszej stronie mojej czwartej książki "Klejnotów". Zapomniałam oddychać, nie mogłam uwierzyć, że coś takiego dzieje się naprawdę. Oprócz bowiem rozpisanej w punktach całej historii, do tego spotkania oko w oko, napisałam wyłącznie jej  początek. Opowieść zaczyna się właśnie w tym momencie, gdy dworek w Chrynielówce wyłania się w śniegowej oprawie. I oto stał przede mną i czekał na mnie. To prawdziwy cud. Poruszałam się stąd krok za krokiem, podziwiając urzeczywistnienie snów.
Czar prysł, gdy ujrzałam w całej okazałości budynek i Jarka otrzepującego miotłą buty ze śniegu, przed wejściem do środka. To tylko schronisko, serce znów bić zaczęło, a kamień gdzieś spadł. Nie ma żadnej magii... lecz czy na pewno?
Nastrój schroniska w Roztoce rzeczywiście przebija wszystko, a zwiedziłam ich w życiu wiele. Kawa i ciacho w środku to coś, co można sobie fundować co roku. Nie wiem, jak tu jest latem, czy przypadkiem nie ma tłumów, zimowa sceneria jest bowiem, jak widać na zdjęciach, bezludna.


Upojeni tą magią i ciszą wracamy. Każdemu życzę tak pięknego spotkania z zimową Roztoką. 
Zainteresowanym "Klejnotami" podpowiadam, iż najprawdopodobniej ujrzą światło dzienne w 2023 roku. 
Juraniowa
Dwa lata później trafiłam do następnego świata magii, tym razem żywo tatrzańskiej. Pod koniec stycznia 2020 roku, gdy nikt jeszcze nie myślał o covidzie, a świat wciąż był taki, jakim znaliśmy go od lat, pojechaliśmy do Oravic. Pierwszy raz mieliśmy zmierzyć się z cudem Juraniowej Doliny zimą. A wydawałoby się, że cudów nie ma? Dla nas się stał...
Zimowa wyprawa do Juraniowej, 2020r.
Trzy godziny wędrowaliśmy sami, jakby skończył się świat. Juraniowa była cała tylko dla nas.
Rozejście szlaków w miejscu, którego nie rozumiem. Jeśli tu skręcimy, wejdziemy do Juraniowej
z drugiej strony tylko po to, by ostatecznie wrócić w to samo miejsce. Trasa tej doliny to koło:
w Oravicach się zaczyna i w Oravicach się kończy.
Na Umarłej Przełęczy
Stąd schodzimy do letniej łączki. Zimą w tym miejscu owinął mnie tak straszliwy chłód, że choć byłam ciepło ubrana przemknęła mi w głowie tylko jedna zbawienna myśl: jeszcze tylko dwie godziny i będę w samochodzie!
Letnia łąka zimą może wprawić w szok termiczny.
Dalsza wędrówka w dość ciemnym lesie doprowadzi nas do zimowych cudów przedwiecznej Doliny Juraniowej.
Juraniowa to kraina płynącego dołem strumienia ściśniętego wysokimi ścianami.
To także kraina mostków
Ostatecznie docieramy do skał "schodzących" wprost na wąską ścieżkę, które latem zawsze są zroszone wodą a zimą, proszę, co się dzieje:
Lodospady Juraniowej Doliny
Aż do tej chwili zastanawiałam się, czy nie będziemy musieli zawrócić. Podejście latem po łańcuchach w Juraniowej odbywa się na mokrych totalnie skałach, spodziewałam się tu więc zimą dokładnie takiego lodu jak na zdjęciu powyżej. Mój mąż nie dał jednak za wygraną, wspiął się pierwszy, podciągnął mnie a potem... pozostała już tylko kwestia zejścia po lodowej pionowej ściance. Na zawsze pozostaną mi w pamięci te akrobacje😅
A lodowe ściany nadal nam towarzyszyły.

Zmierzaliśmy już do końca tej niesamowitej i samotnej krainy lodu, strumienia i mostków.

Ostatni mostek
Pozostała nam już tylko biała pustać dzieląca nas od asfaltowej drogi prowadzącej z powrotem do Oravic. I na niej ujrzałam po raz pierwszy w życiu wirujące w tańcu małe trąby śnieżne, podrywały się, okręcały i opadały. A wszystko w całkowitej ciszy, która nas osaczała już dwie godziny. 
Po ostatniej prostej, gdy zachmurzyło się niemal na granatowo, jakby to wieczór już miał się szykować, pędziłam do zbawczego samochodu bez wytchnienia. Chłód bijący od skał doliny tak mi się udzielił, że marzyłam o włączeniu ogrzewania😄
A niewiele ponad miesiąc później przyszedł covid, kwarantanna, świat zmienił się całkowicie. Nam zaś w pamięci została magia, iście tolkienowska, którą zamierzamy powtórzyć jak najszybciej.

I już zupełnie na sam koniec wypada mi opowiedzieć słów kilka o Butorowym Wierchu. Robimy sobie nań wycieczki i latem, i zimą od kilku lat. Pierwsze zimowe podejście, sami, zrobiliśmy w 2019r, gdy śniegu napadało w Zakopanem tyle, co w zimie stulecia trzydzieści lat wcześniej. Stąd na "łące" prowadzącej już na Gubałówkę przedzierałam się przez zaspy po uda w śniegu!
Większość turystów nie wie nawet, iż wjazd na Gubałówkę i przejście na Butorowy Wierch, skąd zjeżdżają wyciągiem, to w sumie żadna atrakcja. Piękny świat tatrzański zaczyna się, gdy zmierzamy dalej w kierunku lasu porastającego wzgórza ciągnące się aż do Dzianisza. I nie są to wycieczki wcale długie, za to widoki urzekające, cisza i spokój.
My wyruszamy z Rysulówki ulicą Królewską.
Lasem na Butorowy Wierch, 2019r
Ledwo się przedarliśmy przez ten śnieg.
A w następnym roku nastąpiła na Butorowym posucha śniegowa.
Panorama Tatr z Butorowego, 2020r
Za to mogliśmy podziwiać tatrzańskie szczyty.
Czerwone Wierchy
Giewont i Kopa Kondracka
Świnica i Kasprowy Wierch
Życzę wszystkim magicznych zimowych wycieczek w Tatry, udanych łowów fotograficznych a także atrakcji narciarskich, o których może i coś również napiszę😀


 
























Zima w Tatrach

                    Kalejdoskop zmian. Zima w Tatrach 2024      Wytrwali obserwatorzy przyrody a także cykliczności plam słonecznych już da...