czwartek, 1 lutego 2024

Zima w Tatrach

                    Kalejdoskop zmian. Zima w Tatrach 2024

    Wytrwali obserwatorzy przyrody a także cykliczności plam słonecznych już dawno wydedukowali, iż pewne odmiany pór roku powtarzają się co dziesięć lub jedenaście lat. Z moich obserwacji sprawa ta dotyczy zwłaszcza zim. W 2013 roku nasz sezon pod Tatrami nazwałam Oceany śniegu - rok 2023 to kilometry śniegu co skończyło się zamknięciem TPN na kilka dni, pierwszy raz od jego powstania w połowie XX wieku.
Nasz ukochany zjazd na trasie z Gdańska do Zakopanego -
z Balic na Libertów. To wjeżdżamy na zakopiankę. 
Rok 2014 z kolei zapisał się w naszym zimowym pamiętniku tatrzańskim taką "ilością braku" śniegu, że na tydzień pobytu zabieliło się na trzy dni. W górach śnieg był, reszta terenu zgniła, jakby padł pomór na ziemię. I tego właśnie spodziewałam się w tym roku. 
Totalna zadymka na Gubałówce wypłoszyła turystów.
    Na Wybrzeżu, jak nigdy od wielu lat, zima trwała od 24 listopada - za wyjątkiem dwóch tygodni w okolicach Świąt - przez sześć tygodni. I dokładnie 24 stycznia w dzień naszego wyjazdu w góry skończyła się totalną chlapą. Świat zapłakał na naszą podróż tatrzańską - przez całą niemal Polskę tak lało, że tylko szalejące wycieraczki było widać na szybie samochodu. A wicher szarpał nim na wszystkie strony, że gdybym to ja miała prowadzić, to chyba nie przekraczałabym 60km/h. 
Lasek przed wyjściem z Gubałówki na Butorowy Wierch chronił przed
szalejącą zadymką - po herbatce z termosu, aż nie chciało się wychodzić
na śnieżne pole zawieruchy. 
Taką też pogodę zastaliśmy na Rysulówce. Już jednak następnego dnia zaczęło sypać, a my nie przewidzieliśmy, że na Gubałówce będzie zamieć zapierająca wręcz dech - wiało i sypało prosto w twarz. Z trudem przebrnęliśmy teren bud sklepowych, zresztą zamkniętych w większości na głucho, bo turystów przyjechało w styczniu znacznie mniej, niż poprzedniego roku.
Nagrodzony trud przedarcia się przez zamieć otwartego terenu Butorowego
- kolejny las zapewniający ochronę przed wiatrem. 
Dopiero w tym miejscu odpoczęłam od zaciskania na twarzy szala i kaptura - dla niewtajemniczonych informacja, iż po wyprawie w zamieci przy minus dziesięciu stopniach C z Kasprowego na Beskid w 2019 roku dostałam porażenia siódmego nerwu twarzowego. O szczegółach tego horroru chciałabym zapomnieć na zawsze. Od tamtego czasu każdy wiatr silny lub zimny to dla mnie niebezpieczeństwo powtórki. Po co zatem człowiek pcha się z uporem godnym lepszej sprawy w takie warunki? Po pierwsze szczelnie  zasłania zagrożony policzek😅a po drugie jak już wyruszył na wycieczkę, to tak łatwo się nie podda😂Zwłaszcza, że był w terenie super bezpiecznym - a z czym wiąże się to zdanie, opowiem później. 
Nieco w lewo od miejsca gdzie Jarek stoi, kwitną w sierpniu łany
wierzbówki kiprzycy, przy których za każdym razem się fotografuję.
Nareszcie leśna cisza
Las przynosi ukojenie od wiatru. Nie mogłam jednak sobie podarować ryzyka kolejnego wiania i zarządziłam zdjęcia przy kapliczce na Prędówce😊
Stąd widok na Tatry był tej zimy nie byle jaki😂
Urzekający widok na Giewont i Czerwone Wierchy - cóż to, nic nie widać?😉One tam są, uwierzcie. Po takiej zimnicy, jedyne na co wpadliśmy to zakup stosownych procentów na rozgrzewkę.

    Pierwsze dni pobytu na każdym wyjeździe górskim trzeba spożytkować na wycieczki z marszu - potem może zabraknąć sił albo chęci. A że nie umęczyliśmy się Gubałówkowymi przeżyciami, wjechaliśmy przecież PKL na górę,  kolejnego dnia wyruszyliśmy z tak zwanego buta do Doliny Lejowej. 
Wzdłuż ulicy z Kir do Zajazdu "Józef" można przejść się laskiem - warto, 
przynajmniej jest się dalej do samochodowych zadymiarzy.
Dotarcie do wejścia do doliny zajęło nam chyba z godzinę, już to powinno nas ostrzec, że może być ciężko. Górski człowiek jest jednak niepoprawnym optymistą.
Od stoku narciarskiego Biały Potok droga do Lejowej prowadzi krainą
urokliwych mostków.
Ta skałka oznacza początek Doliny Lejowej.

Dolina Lejowa świeci pustkami i latem, i zimą. To wspaniała mała trasa na zachłyśnięcie się górskim światem w ciszy i spokoju. Tego roku weszła z nami jedynie pani z psem na ręku, lecz szybko zawróciła. Na szlakach tatrzańskich obowiązuje zakaz wprowadzania zwierząt, za wyjątkiem Doliny Chochołowskiej. Należy to uszanować, bowiem w parkach narodowych chroni się dziką przyrodę a nie psy czy koty. To nie jest nasz dom, my jesteśmy tam tylko gośćmi. Pozwólmy gospodarzom żyć w spokoju. 
Rozpoczynamy przygodę z Doliną Lejową, zimą po raz trzeci.
Samotność Doliny Lejowej
Otoczył nas świat ciszy, zima i drzewa-strażnicy szlaku, a wszystko zatrzaśnięte na horyzoncie górskim kolosem. Można się zakochać...
Ten dość długi mostek zwiastuje niemal połowę podejścia do szczytu Lejowej.


Zachwyceni osłonecznionym szlakiem nie podejrzewaliśmy, iż wkrótce trafimy w ramiona cienia. A ten zawsze oznacza postępujący chłód. I za niedługo wkroczyliśmy do lasu, gdzie robiło się nie tylko coraz zimnej, ale też coraz ciężej się szło - śnieg był sypki, więc szliśmy jak w mące. Jeszcze jednak mieliśmy nadzieję, że słońce powróci na naszą wyprawę. 
Chatka pasterska z Ciemniakiem w tle
I świat porażającego zimna
Kiedy jednak wyszliśmy na otwarty teren - otwarty od 2013 roku kiedy to halny zabił cały gęsty las ciągnący się aż do szczytu doliny - przywitał nas niemal mrok. I straszliwe dołujące zimno. Śniegu, jak widać, nie było dużo, lecz pod spodem był lód a biały puch tak się sypał, że zapadaliśmy się w nim. Każdy krok  oznaczał wydłubywanie się z tej śnieżnej mąki. Nie zabrałam na tę trasę rękawic narciarskich, bo wydawało mi że taki mrozik minus dwa to żaden problem a teraz wymarzały mi palce na zmianę raz u jednej ręki raz u drugiej.
Zimno jak przy zlodowaceniu, słońce ukryło się zupełnie za Kominiarskim.
Z trudem dobrnęłam do szczytu doliny i choć byłam tak zmęczona - wędrowaliśmy już dwie i pół godziny - nie zatrzymałam się, by coś zjeść i napić się gorącej herbaty. Wbrew pozorom taka przerwa oznaczałaby jeszcze większe zmęczenie - tym bardziej, iż górka przed nami nie była duża a las widoczny po lewej gwarantował, że zrobi się nam cieplej. 

Górka do granicy lasu, a zarazem rozwidlenia szlaków w prawo do Chochołowskiej - lecz tam zimą nigdy nie poszliśmy bo za daleko i za wysoko - w lewo do Kościeliskiej, nigdy problemu nie stanowi. Na tegorocznej wyprawie zdumiało mnie nieprzyjemnie co innego, marznące coraz bardziej palce u nóg. I już zła myśl zagnieździła się w głowie, że to pewnie przez moje w zasadzie letnie trapery. Pomyliłam się i to bardzo, Jarkowi w jego nowych super butach górskich tak samo zamarzały palce. Wniosek z tego był jeden - za długo szliśmy w cieniu i śniegu, przez który buty nasze "płynęły" niemal jak łódź podwodna. A zbawczy koniec wspinaczki był już blisko.
Przysłop Kominiarski zaskoczył nas takim mrokiem, że aż złość brała. Jedyną
nagrodą był lśniący w słońcu czubeczek Giewontu i pasmo prowadzące do Ciemniaka.
I Jarek siedzący na ławce po lewej😄


Już wiem, że za chwilę napiję się ciepłej herbaty...
A ja wykazałam się, jak okazało się nie tylko na tej wyprawie, niezwykłym hartem ducha. Atak grypy żołądkowej omal nie zwalił mnie z nóg a i tak dobrnęłam do ławeczek na Przysłopie. I nawet zaryzykowałam dwa łyki herbaty a także kawałek batona, który trzaskał w zębach jak zamrożony. Kolejnej wycieczki nie zaryzykowałam zatem bez zbawczej smecty😅. 
Takiego zaś zejścia z Przysłopu Kominiarskiego zimą(ani też podejścia), z osłonecznionymi widokami, nie mieliśmy dotąd. 
Na drugim planie pasmo wiodące do Ciemniaka
A to najprawdopodobniej skałki zakończone z prawej strony Skałą Piec -
w drodze na Ciemniaka
Schodziliśmy tędy zimą do Kościeliskiej drugi raz i tak mi jakoś schodziło się świetnie, że ledwo zdążyłam wejść w ten piękny zimowy świat, już była ostatnia stromizna. Nie ukrywam, iż zasadniczą rolę w tym biegu w dół miały moje nowe z zeszłego roku raczki. 
I już po płaskim
Ostatni rzut oka za siebie - stamtąd przyszliśmy.
Dobrze byłoby dodać w tym miejscu, iż zimą na Przysłop Kominiarski zdecydowanie nie należy wybierać się z Kościeliskiej. Weszliśmy tędy tylko raz zimową porą, w 2011 roku o czym pisałam w pierwszym opisie Zima w Tatrach - to strome podejście lepiej zamienić na łagodną wycieczkę przez Lejową. 
W Kościeliskiej, przynajmniej w okolicach jej początku, zrobiło się jaśniej. A nam już od Przysłopu ogrzały się nogi, więc pędziliśmy do busa w Kirach, ile sił w nogach...i i ostrożności, by się nie poślizgnąć, nieopatrznie bowiem zdjęliśmy po zejściu raczki. Mieliśmy  szczęście, bo choć wszystkie busy z rozkładu już odjechały, to zaraz za krzyżówką na Królewską podjechał niespodziewany z Chochołowskiej. I za kilka minut mogliśmy wreszcie zdjąć buciska i rzucić się na łóżko w należnym nam bez łaski odpoczynku😆

Dwa dni wędrówki nie zamieniły się w trzeci, w sobotę bowiem od rana szalała zadymka. Ani w takiej pogodzie - gdzie niewiele więcej widać, iż za czubek nosa  - na wycieczki się wybierać, ani na nartach zjeżdżać. Zrobiliśmy zatem zakupy w naszej ukochanej Hladovce na Słowacji u pani Helenki. Odważni i zadowoleni z siebie, zwłaszcza ja, wyruszyliśmy w niedzielę na Biały Potok. Po dwóch latach przerwy "popędziliśmy" na narty. I na moich czczych przechwałkach się skończyło😆Po półtorej godzinie "oślej łączki" padłam ze zmęczenia. 
Narciarze...na oślej łączce

Przygodę z nartami najlepiej zacząć za młodu. Dzieci uczą się błyskawicznie a jak upadną, wstaną otrzepią się i jadą dalej. Za naszych młodych lat dla ludzi z Wybrzeża ten sport był jednak w zasadzie nieosiągalny nie tylko ze względów finansowych, ale przede wszystkim z tego powodu, że wówczas ludzie znad morza myśleli raczej o żeglowaniu niż narciarskich wyczynach. My założyliśmy narty na nogi po raz pierwszy dopiero, gdy mieliśmy już dorosłe dzieci. I nigdy tego nie pożałowaliśmy 🎿


Słoneczna niedziela przyniosła w górach lawiny. Zagrożenie było już od piątku, TPN ostrzegał, by nie chodzić w wyższe partie gór, dodatkowo informując, iż nic nie wskazuje, że sytuacja ma ulec zmianie w najbliższych dniach. Spodziewałam się tego, bowiem ocieplenie w zimie zawsze powoduje w górach, iż ogromne masy śniegu stają się niestabilne i byle co może je ruszyć - pędzą wtedy w dół z szybkością minimalną 100km/h. Człowiek jest bez szans, jeśli znajdzie się na trasie lawiny. 
Przystanek na Szeligówce - stąd wyruszamy busami na wycieczki.
Przerażające jest zatem, iż pomimo wielokrotnych ostrzeżeń TPN i TOPR turyści to lekceważą. Całkowita beztroska, by nie powiedzieć bezrozumność, powoduje, iż rok w rok ludzie giną pod lawinami. W niedzielę grupę turystów w wysokich partiach Tatr spotkał ratownik TOPR i ostrzegał, prosił by zawrócili, bo dalsza wspinaczka jest bardzo niebezpieczna. Nie posłuchali, ruszyli dalej i porwała ich lawina. Jedna z ofiar, mężczyzna w wieku lat 28, zmarł w poniedziałek w szpitalu. Ludzie ci nie byli w żaden sposób przygotowani do ewentualnego ratowania się spod lawin. I ten dramat niczego nie nauczył kolejnych upartych turystów - we wtorek następną osobę porwała lawina. Zagrożenie lawinowe 3 stopnia, a takie ogłoszono w poniedziałek rano, oznacza, iż zwykły turysta bez żadnego fachowego sprzętu powinien się raczej wybrać na Krupówki. A jeśli nie, to na spacer po stu procentowo bezpiecznym szlaku - życie mamy tylko jedno...
Do roku 2013, kiedy to w grudniu w Tatrach szalał wiatr bora,
trasa do Wodogrzmotów Mickiewicza prowadziła w gęstym lesie.

A my od początku roku obiecywaliśmy sobie, że wreszcie po siedmiu latach od ostatniej wyprawy z Mateuszem wyruszymy zimą - po raz piąty - do Murowańca. I gdy ogłoszono trójkę, z miejsca przeorientowaliśmy plany. Ryzyko jest zupełnie niepotrzebne, Tatry stoją w tym samy miejscu już miliony lat i jeszcze postoją - nie tym roku to kiedy indziej można trasę powtórzyć. 
Nasz wybór padł na schronisko Roztoka - za pierwszym razem trafiliśmy do tego cudu w 2018 roku. Sam dojazd do Palenicy Białczańskiej jest już frajdą - jedziemy przecież na spotkanie przygody.
    Słowo o Wodogrzmotach Mickiewicza zacząć wypada od Towarzystwa Tatrzańskiego powstałego w XIX wieku - jednym z założycieli był niezmordowany pasjonat Tatr, lekarz Tytus Chałubiński. W roku 1891 władze Towarzystwa nadały kaskadom potoku Roztoka, w jego dolnych partiach, nazwę Wodogrzmoty Mickiewicza. Uczczono w ten sposób sprowadzenie prochów wieszcza na Wawel w roku poprzednim. Autor "Pana Tadeusza" nigdy zaś w Tatrach nie był.  
Podążamy krainą ciszy świerków zimy i gór.
Słońce bez ostrzeżenia prowadzi nas do świata mroku.

    Od Wodogrzmotów, po drugiej stronie asfaltu zimą niewidocznego pod śniegiem i lodem, kierujemy się do szlaku w dół. I tam wkraczamy do baśniowej krainy. Samotnego obcowania z majestatem gór, osłonecznionych tego roku lśnieniem bieli, gdzie drogę niemal zastępują nam milczące szeregi zasypanych śniegiem świerków. Wędrówka w tej ciszy przeradza się w podróż w czasie, gdy pierwsi ludzie docierali tutaj, stając w niemym zachwycie. 
Okruchy diamentów
Bramy raju
I jedyne co mi złamało serce, to leżące pokotem, ze trzydzieści metrów przed schroniskiem, martwe świerki zwalone przez halny. Nigdy już nie powtórzę tego cudu mojej Chrynielówki z "Klejnotów rodzinnych" z 2018 roku. Nie dlatego, że już o tym wiem, spodziewam się - co niweluje pierwsze na całe życie zaskoczenie - lecz dlatego, że umarł las przed Roztoką. 
Magia Chrynielówki nie powtórzy się już nigdy.
Na pocieszenie - jakby komuś specjalnie zależało, by ozłocić tamto wspomnienie - pogoda sprawiła nam urzekające zjawiska.
A straszydło po prawej, pożarty przez kornika drukarza świerk, jest takim dopełnieniem powyższego obrazu - pod wiele znaczącym tytułem "Kto się czai na Roztokę"😉. W schronisku znaleźliśmy się około jedenastej dwadzieścia, a zatem nacieszyliśmy się nim tylko we dwoje. Mnie, pierwsze co, rzucił się w oczy napis kredą na malutkiej tablicy na ladzie bufetu: Polecamy rydze na maśle - 45 zł. Tak mnie to rozśmieszyło, że nie mogłam się skupić na zamówieniu. A jedzenie mają w Roztoce wyśmienite, nawet jeśli to tylko pomidorówka żurek i szarlotka, zimą również może być na ciepło z lodami. Rydze poczekają na naszą większą fantazję😂
Obowiązkowe zdjęcie przed ukochaną Roztoką
Powrót okazał się chyba jeszcze bardziej tajemniczy, bowiem słońce obraziło się na Dolinę Roztoki i poszło świecić wyżej.
Czy to Wołoszyn nad nami?
Jedyna to była wspinaczka tego dnia, zbyt krótka żeby się zmęczyć a zatem przyjemna. A chętni do Roztoki, w liczbie może trzech osób, wyminęli nas szybko, całą tę magiczną trasę mieliśmy więc tylko dla siebie. 
Dostojna trójka
To pewnie strażnicy...
Powrót do Palenicy zbiegł mi zbyt szybko - i dopiero wtedy na naszej trzeciej i ostatniej tej zimy wycieczce poczułam Tatry. To coś magicznego, jakby się wżyły we mnie a ja w nie - jeden i ten sam oddech. 
Następne dni to było szaleństwo nart - szaleństwo w naszym wydaniu😊
W przyszłym roku poprawimy się, potrenujemy i porobimy więcej zdjęć.
A także kilka na tyle krótkich filmików, żebyśmy mogli w zimowych opowieściach
Madzi Rohackiej pochwalić się, jak szusujemy.

    Na zakończenie naszego sezonu zimowego Tatry 2024, garść widoków nieco malarskich.
Widok z Hladovki na polskie Tatry... strzeżone pasmami bieli chmur.
A to już po stronie polskiej przed wjazdem do Chochołowa.
Obrazek jest wycinkiem Tatr - po lewej słowackie Tatry Bielskie, po prawej nasze
aż do Giewontu.
Odwieczny nasz obraz...przed Kirami kończy się polski świat, granicy strzegą
tajemnicze olbrzymy.
Ostatniego dnia przed wyjazdem słońce jeszcze postanowiło dopieścić nam chwile przed pakowaniem. Kiedy wyszłam pożegnać się z górami do lata, zmierzchało a zatem zdjęcia oblekły się powracającym zimnem.
Sanna pod bacówką na Polanie przed Kirami,
z Kominiarskim w tle
I nasza górka na Białym Potoku. W tym roku zjechałam z niej osiem razy, 
 z tego raz "pacnęłam" w śnieg, ale niegroźnie. 
Rok 2014 powtórzył się zaraz po naszym wyjeździe - deszczowe przedwiośnie, śnieg okazyjnie i ciepło. Do 23 stycznia 2024 nie można było narzekać na zimę, lecz o zeszłorocznych hekatombach śnieżnych i mrozie po minus trzynaście trzeba było zapomnieć. 
Zmierzchające przedwiosenne pożegnanie,
w tle po prawej Osobita
Nostalgie Rysulówki
    Na zachętę dla wszystkich spragnionych zimowych wypadów polecam noclegi na Rysulówce u pani Marysi i pana Stasia - zwłaszcza z dziećmi. Niby zima nietęga, ale jakby co co zawsze można pozjeżdżać z przydomowej górki.
A kiedy wyjdzie słońce, wszystko zmartwienia usuwają się w cień. Nabieramy takiej energii, że najmniejszy nawet górski wypad jest spełnieniem marzeń. 
Do zobaczenia na Rysulówce w lipcu💝

 


























Zima w Tatrach

                    Kalejdoskop zmian. Zima w Tatrach 2024      Wytrwali obserwatorzy przyrody a także cykliczności plam słonecznych już da...