sobota, 6 sierpnia 2022

Słowacja 2022

                                                 Turbacz

        Od zeszłego roku kończymy wycieczki po Słowacji nietatrzańsko. Po Babiej Górze 2021 czas był na Turbacz. To najwyższy szczyt w Gorcach - paśmie Beskidów Zachodnich. Na Turbacz zawędrował w XIX wieku Seweryn Goszczyński - poeta związany z Tatrami, o którym pisałam już w Tajemnicach. Nazwa szczytu pochodzić może od wołoskich mieszkańców tych terenów - tak zwana kolonizacja wołoska miała miejsce od XIII do XVI wieku, kiedy to mieszana ludność Półwyspu Bałkańskiego - w tym wypadku przede wszystkim rodziny pasterskie - wyruszyła z terenów na południe od Dunaju na północ i zachód czyli w rejony Karpat.

Błądziliśmy niemożebnie, żeby trafić na zielony szlak z Długiej Polany
 - ulicą Partyzantów trafiliśmy na Waksmund. Tu pierwszy widok, zanim znów 
zagłębiliśmy się w las.
Leśne niespodzianki
Po godzinnej wędrówce w górę, las się przerzedza.
        Podejście na Turbacz z żadnej strony nie ma charakteru tatrzańskiego, a zatem jest bezpieczne. Niemniej jednak mówić o nim, iż "jest dla wszystkich poczynając od niemowląt aż do seniorów" - jak przeczytałam w internecie dzień wcześniej - jest poważnym nieprozumieniem. Mówić tak może tylko osoba, która nie ma w rodzinie niemowląt ani dziadków. My podchodziliśmy od Waksmundu - ktoś kto uwierzy w powyższy internetowy opis dozna na tym szlaku szoku. Początek drogi z Waksmundu to ostra wspinaczka po sypiących się kamieniach, a zatem klapki odpadają, za to spokojnie można pójść w lekkich traperach. Godzinne "drapanie się" stale w górę w lesie i w dalszym ciągu po kamieniach stawia pod znakiem zapytania, czy można zabrać tam dzieci poniżej szóstego roku, a cóż tu mówić o niemowlętach w wózku. Podobnie dziadkowie mogą się tam wybrać, tylko jeśli mają obycie w górach(czyli na przykład my😊). 
Pierwsze wypłaszczenie
Pod chatką z lewej strony kilkuletni chłopcy sprzedawali lemoniadę własnego wyrobu😀

        Na szczęście w połowie mniej więcej drogi natrafiamy na wypłaszczenie z pięknymi widokami i miejsce, gdzie można wypić kawę, zjeść lody a co najważniejsze kupić napoje na dalszą wędrówkę. Z tego miejsca bowiem zaczyna się właściwa podróż - wychodzimy z lasu i jesteśmy niemal przez cały czas wystawieni na działanie słońca. Wczorajszy ekstremalny trzydziestostopniowy upał, przy całkowitym bezruchu powietrza, omal mnie nie wykończył - miałam chwile zwątpienia czy w ogóle wrócę do samochodu na parking(przy Długiej Polanie w Nowym Targu). Człowiek jednak jest tak zaprogramowany, że skoro już wyruszył na wyprawę😉to przecież się nie cofnie.

Przy normalnej temperaturze byłyby piękne widoki, a to już ostatnie metry przed 
schroniskiem.
        Mozół jednak zdobywania Turbacza - dla mnie pełnowymiarowego astmatyka - był wyzwaniem niemal ponad miarę. Odkryte miejsca bez skrawka cienia usiłowałam przebyć na jednym oddechu, nagrzane bowiem jak w piecu powietrze zdawało się być pozbawione tlenu. Dotarłam więc do schroniska pod Turbaczem wściekła od tego upału. A tu w przyjemnym chłodzie zjedliśmy lody, napoiliśmy się, najedli - i od razu odzyskałam kontakt z rzeczywistością.
Cywilizacja!😁Wbrew masakrze upału dotarliśmy do schroniska całkiem szybko
 - w dwie godziny i 45 minut.
I nawet mieliśmy nieco widoków na Tatry.
Tak "obfitego" drogowskazu nie widziałam nigdzie w Tatrach - bo to nie Tatry😄
        Powrót - tylko z górki jak wiadomo - zaczęłam wypoczęta, lecz pół godziny później zgubiliśmy szlak. Na Turbacz prowadzi ich wiele, a gdy się pędzi i jeszcze gada po drodze to na znaki się nie patrzy. Zamiast skręcić na zielony przy potrójnym rozwidleniu pobiegliśmy niebieskim. Dobrze, że szybko się zorientowaliśmy, ale musieliśmy wrócić - czyli piętnaście minut stracone na błądzenie. 
Powrotne ujęcia - sekundy na zdjęcia.
Z widokiem na Zalew Czorsztyński
Warto się czasem zatrzymać w pędzie
Majestat Tatr
Od prawej Rohacze, na wprost Czerwone Wierchy, po lewej rozpoznaję Świnicę.
        Żar nie odpuszczał, więc po kolejnej godzinie wcale nie było mi już tak przyjemnie. I tu pozwolę sobie przytoczyć przerobiony nieco przeze mnie żarcik obrazkowy, który dostałam od mojej górskiej przyjaciółki Gosi. Otóż wędrowiec z plecakiem wyrusza w góry: czas by zaplanować sobie jakiś szlak - myśli. A gdy zaczyna się wspinaczka - że też nie siedziałem w domu, na baseny trzeba było jechać! Na szczycie klnie już jak szewc ze zmęczenia, a gdy schodzi krzyczy sam do siebie - nigdy więcej, nigdy więcej! Po czym mruczy pod nosem, zaczynając kolejne podchodzenie: czas by zaplanować jakiś nowy szlak... Popłakałam się ze śmiechu...

2 komentarze:

  1. Ten żarcik można odnieść nie tylko do górskich wojaży. Pamiętam, jak pierwszy dzień w życiu jeździłam na nartach, zakwasy miałam takie, że nie mogłam zwlec się z łózka, jęczałam i stękałam, ale na czyjeś stwierdzenie to co jutro nie jedziesz na górę- zapytałam, a dlaczego? I pojechałam, bo mnie to wciągnęło. Może nie tak na zawsze, ale wówczas bardzo.
    Tak się zastanawiam, czy w górach gps nie działa? nie wiem, czy korzystacie, ale pamiętam w Rzymie, pokazywał mi nawet alejki w ogrodzie botanicznym, i tamte atrakcje. Może i w górach pokazuje szlaki, jakimi się chodzi. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten żarcik jest dobry pewnie przy każdej pasji - wymiata:)A w górach z reguły nie ma zasięgu, więc tzw."wujek google" nie działa i trzeba korzystać z ludzkiej pomocy, jeśli ma się szczęście i ludzie są gdzieś blisko.

    OdpowiedzUsuń

Kolejne lata w Tatrach

            Wędrówki szlakami ciszy - Tatry 2024                                              1. Skąd przybiegłaś ballado?      Zanim wyrusz...