Czerwone Wierchy
Powiedziała mi kiedyś moja kuzynka Małgosia, że chciałaby poczytać o Czerwonych Wierchach w Tajemnicach. Żadnej kuzynce nie odmówię takiego życzenia: Ewa, kuzynka od strony mamy, poprosiła o kryminał - i tak powstały "Ruiny", choć nie do końca jako kryminał się ostały; Gosia, od strony taty, chciała Czerwonych Wierchów - proszę, oto są.
|
Giewont i Czerwone Wierchy z Rysulówki, 2010r |
Tak się złożyło, iż od samego początku naszej przygody z Tatrami, z każdego miejsca noclegowego oglądaliśmy Czerwone Wierchy. Zrosły się zatem z moim widzeniem tych gór jako ich główny reprezentant. Tak, jakby wszystkie pozostałe szczyty, były właśnie tylko...pozostałymi szczytami. Każdego wieczoru niemal mogłam podziwiać ich niesamowite piękno, gdy zachodzące słońce złociło refleksami skały, z powietrznego otoczenia odcinało ostrą jasnością wierzchołki i granie. Tak naprawdę skały te są prawie białe, czerwoną barwę przybierają o słonecznym zachodzie.
|
Giewont i Czerwone Wierchy o zachodzie, 2009r. |
Nasza pierwsza wyprawa na Czerwone Wierchy, w odległych czasach końca PRL, umknęła mi z pamięci w tym sensie, że nie wiem, które z tych głębinowych odtworzeń było pierwsze. Czy ta wyprawa, gdzie spotkaliśmy, jeszcze w dolinie, tuż pod nogami na ścieżce wiewiórkę uparcie stojącą i ani myślącą przed nami umykać - to my ją grzecznie ominęliśmy, zastanawiając się czy nie jest wściekła, skoro nie boi się ludzi?
|
Wiewiórka z tamtych czasów uwieczniona na zawsze. |
Czy ta, gdy pomknęliśmy z Kasprowego przez Suche Czuby, Czerwone Wierchy i Dolinę Tomanową - o czym pisałam w Odsłonach tatrzańskich? W niesfornej pamięci przechowuję też z tamtych czasów jakieś nasze zejście z Małołączniaka, gdzie w końcowej fazie a jeszcze przed Przysłopem Miętusim, przesuwałam ręką po kosówkach, które sięgały mi do pasa. I jakież było moje zdumienie za kolejną wyprawą na Czerwone Wierchy wiele lat później, gdy okazało się, że tej kosówki już nie ma - wyrósł w tym miejscu las! Wraz z czasem zmieniło się też wszystko inne. Od zawsze wchodziliśmy na Czerwone Wierchy(w skrócie będę je nazywać po prostu Czerwonymi) przez Przysłop Miętusi. A to oznacza, że przez lata w naszej ich wersji funkcjonowały tylko trzy z czterech szczytów: Małołączniak, Krzesanica i Ciemniak. Kopę Kondracką traktowaliśmy po macoszemu - ten szczyt zdobywaliśmy osobno lub pomijając Krzesanicę i Ciemniak. W niczym nie umniejsza to "nachapania" się pięknem Tatr i samych Czerwonych na takiej wyprawie.
Podejście na
Małołączniak przez Przysłop Miętusi jest bardzo długie i wysiłkowo znaczne. Na sam Przysłop liczyć trzeba ostrym tempem pięćdziesiąt minut od początku Doliny Kościeliskiej.
|
Czerwone Wierchy poranne z podejścia na Przysłop Miętusi, 2016r. |
Po krótkim odpoczynku kierujemy się do lasu, którym niezbyt ciężko wspinamy się jakieś półtorej godziny. A gdy wychodzimy z lasu ukazuje się nam nieprawdopodobny granitowy świat - Kobylarzowy Żleb. Pamiętam, że gdy znalazłam się tu pierwszy raz, jako nieopierzona jeszcze górołazka, aż przysiadłam na kamieniu i spoglądałam w dół oczarowana tym zdumiewającym człowieka znad morza krajobrazem gór.
|
W Kobylarzowym Żlebie. Jarek podąża przede mną, bo ktoś musi robić zdjęcia i filmować😄 |
|
W 2016 roku szedł z nami też Paweł.Turnie po lewej stronie żlebu |
Od tego miejsca zaczyna się ostra wspinaczka w kamiennym świecie - szlak prowadzi wzdłuż potężnej ściany po naszej prawej ręce, a przed nami ukazują się następne. Kiedy już za nami ten granitowy jakby korytarz napotykamy łańcuchy. I tu odbywam podróż w głąb czasu: im byłam młodsza, tym bardziej ich nie zauważałam. Nie tylko nie stanowiły dla mnie problemu, ale wręcz uważałam je za zbędne w tym miejscu. Dziwna sprawa, w 2016 roku, kiedy wspinałam się tu ostatni raz, musiałam się nieźle ponapinać, by podciągnąć się do góry. A jeszcze były śliskie i lodowato zimne! Tego roku bowiem, owszem, pogoda była wspaniała słoneczna, lecz o w pół do ósmej rano, gdy ruszaliśmy na szlak było raptem siedem stopni w plusie na Rysulówce - na szczytach podobno było zero! Stąd "ostatnie zlodowacenie" złapało nas na tych łańcuchach.
|
Tak wspinamy się w żlebie - Jarek na łańcuchach. |
A kiedy już zostawiliśmy za sobą kamienną stromiznę Kobylarzowego Żlebu, okazało się, po raz kolejny enty, że dalsza wspinaczka jest po zupełnie pionowej ścianie, tyle, że zasłanej przepięknymi trawami. I wreszcie wysiłek nasz, okupiony daniną człowieka z nizin: strug potu i zmęczeniem wychodzimy na łąkę Wielkiej Turni z magicznym wręcz widokiem na Giewont. Siadamy, wypoczywamy, jemy i napawamy się spokojem...
|
Z tego granitowego kotła wyszliśmy...I taką oto pionową kwietną ścianą wspinamy się dalej.Kwiatostan łąkowyWyłonił się Kominiarski Wierch i w tle Osobita.A jeszcze wyżej ukazują się z lewej strony Kominiarskiego Rohacze. |
Tu wspomnieć muszę, iż kiedy pierwszy raz wchodziłam tędy jako młoda dziewczyna, z mężem i jego przyjacielem Mirkiem - byliśmy na sto procent przekonani, że widoczne przed nami wzgórze typu połonina, to już jest szczyt Małołącznika. O naiwności ludzka! Wbiegliśmy niemal na to wzgórze, a tu ukazało się następne. Nic to, pomyśleliśmy, teraz już na pewno będzie Małołączniak. Wpadamy na następne wzgórze, a tu wyrasta przed nami kolejne, gdy i na to wbiegliśmy, zgrzytając zębami - to w dalszym ciągu nie był jeszcze koniec! Naliczyłam tych wzgórz siedem, zanim wreszcie - niemal w obłędzie ze zdumienia i złości, że końca temu nie ma - ujrzeliśmy przed sobą wysypaną kamlotami płaszczyznę wiodącą do naszego upragnionego celu.
Kiedy ma się już świadomość, że Wielka Turnia, gdzie na wszystkie strony rozpościera się panorama Tatr, to tylko pierwszy etap w zdobywaniu Małołączniaka, podchodzi się na owe "siedem wzgórz" - czyli po prostu długi grzbiet tej góry - z całkowitym spokojem.
|
Na Wielkiej TurniTu po raz pierwszy na tej trasie wyłania się Giewont. Wreszcie koszmar wspinaczki Kobylarzowym Żlebem za mną...To stąd ta radość |
A z Małołączniaka - cóż, doprawdy... Kiedy Henryk IV Burbon, protestant, zdobył władzę w Paryżu w 1594, by założyć nową dynastię, wypowiedział zdanie, które przeszło do historii: "Paryż wart jest mszy". Porzucił bowiem swoją wiarę, przeszedł na katolicyzm, bo królestwo reprezentowane przez Paryż warte było każdego poświęcenia. I tak jest z Małołączniakiem zdobywanym od strony Kobylarzowego Żlebu - młody i sprawny wbiegnie tam z Kościelskiej zapewne w niecałe cztery godziny godziny. Ktoś starszy, a jeszcze z astmą, wdrapie się tam w pięć i pół. A gdy jeszcze napotka się wicher - taki jaki spotkał nas na tym podejściu w 2012 roku - który spychał nas z owych "siedmiu wzgórz" z potworną siłą, nie można było oddychać, a żeby odpocząć chwilę, trzeba było ustawić się do niego plecami, to i sześć godzin można się wspinać(tyle czasu zajęło nam w 2018 roku zdobycie Zawratu przez Dolinę Pięciu Stawów - a jest to nieporównywalnie dłuższa trasa). Wszystko jednak jest warte tego wysiłku, widoki z Małołączniaka są oszałamiające.
|
Giewont widziany z "siedmiu wzgórz".Im wyżej tym piękniej - ciemna góra po lewej to Kopa Kondracka. A nad pasmem przed nami góruje Świnica, po prawej widać Koprowy.Po naszej prawej ręce "rośnie" masyw Krzesanicy. |
W 2012 roku i w 2016 z Małołączniaka powędrowaliśmy na
Kopę Kondracką. W 2012 byłam tak wykończona walką z wichrem, że nie miałam nawet siły myśleć o Krzesanicy i Ciemniaku, liczyło się już tylko by schodzić. W 2016 Paweł chciał "zaliczyć" Kopę, na pozostałych Czerwonych już był. W tej opowieści podążę zatem tamtymi śladami, na Ciemniaka "wrócimy" za chwilę.
|
Panorama tuż przed szczytem Małołączniaka - widać po prawej Gerlacha, Wysoką i Koprowy.Giewont z MałołączniakaA ja wyłaniam się na szczycie jakby z nicości. Było warto się pomęczyć. |
Jeśli trafi się nam słoneczna pogoda na Czerwonych to zejście z Małołączniaka na Kopę Kondracką niejeden urok przed nami odkryje.
|
Kwiecista łąka z Giewontem w tleZ przełączki między Małołączniakiem a Kopą urzeka nas Krywań.A tuż u moich stóp tojad |
W 2012 roku na Kopie Kondrackiej udało się nam z Natalią złapać słoneczne zdjęcia.
|
Tuż obok Natalii Świnica, 2012rA tu pomiędzy Świnicą a Krywaniem |
Teraz już tylko trzeba zbiec do przełęczy pod Kopą Kondracką, którą od dziesięcioleci nazywam "gwiazdą", bo dokładnie tak wygląda. Nie zapominając o celu naszego zejścia czyli Hali Kondratowej ze schroniskiem.
Hala Kondratowa z góry, 2016r Już prawie "gwiazda"
To na "gwieździe" w 2016 roku jedna z turystek powiedziała nam, że rano było na szczytach zero stopni. I wreszcie ostatnie zejście - początek jest dość stromy, na szczęcie zakręca serpentynami, a potem po prostu się dłuży, zanim dotrzemy wreszcie do schroniska. |
Nigdzie tu nie jest po prostym, co wydaje się nam od strony schroniska.Gotują obiad! Widać dym z komina. |
Po tej wyprawie w 2016 roku przez Małołączniak powiedziałam, że więcej na Czerwone Wierchy tamtędy nie wchodzę. I dotrzymałam słowa. Dwa lata później w piękny, słoneczny i ciepły dzień wyruszyłam z Pawłem i Kasią na Czerwone przez Ciemniaka. I to był strzał w dziesiątkę!
Na Ciemniak
Do Skały Piec przez las dociera się bardzo szybko - czyli około dwie godziny. A że wyruszyliśmy z samego rana, i pod Piecem nikt inny się nie zatrzymał, to miałam tu zdjęcie w ciszy i sama. |
W drodze do Skały Piec - po wyjściu z lasu, 2018r.Kominiarski z łąki poprzedzającej Piec.Oczko wyżej i nawet Osobitą widać. A z prawej tkwi Skała Piec. |
Paweł z Kasią ruszyli dalej swoim tempem młodych ludzi, a ja zachwycałam się każdym zakrętem, krzakiem i kwiatem po drodze. Skała Piec najładniejsza jest właśnie z góry, i wtedy wygląda raczej jak brama to magicznego świata. |
Od Pieca ruszam dalej w drogę i już widać Giewont.Tajemnicza brama Pieca.I już ginie w oczach. |
Ostatni zakręt i gubimy ją z oczu, wychodząc na okazałe wzgórze "wiszące" niemal przed nami i zasłaniające świat cały, ale nie z lewej strony. Tu usadowiły się przepaście, z lekka jedynie zasłonięte przez uparte wysokie trawy; czubeczek Giewontu niknie za pasmem, którym jest nie co innego jak tylko "siedem wzgórz" podejścia na Małołączniak. Po prawej stronie wychylają się do nas ze skał bajecznie kolorowe kwiatostany. |
Ledwo widoczny czubek Giewontu za chwilę tam zniknie.Niech nikogo nie zmyli masywna góra przed nami. |
A gdy zaczynamy się wspinać na potężny masyw zagradzający widoczność, zapewne niewielu górskich wędrowców zdaje sobie sprawę, iż nie jest to Ciemniak. Ja już to wiem, schodziłam tędy kilkakrotnie. W spokoju zatem zmierzam do Chudej Przełączki. W 2009 roku zeszliśmy z Jarkiem, Natalią i Pawłem z tej przełęczy do Doliny Tomanowej - o tym będzie trzecia historyjka z Czerwonych Wierchów. |
A po naszej prawej stronie wyłania się cała panorama: najbliżej po prawej czubek Kominiarskiego, w tle od prawej podwójny Salatin, Spalona, Pachola, Baników chowa się za Wołowcem, dalej samotny trójkącik to Rohacz Ostry. Pośrodku pasmo Ornaku i Starorobociański. Po lewej Błyszcz i Bystra.Na Chudej Przełączce
|
A w 2018 roku usiadłam tu dosłownie na dziesięć minut, by coś zjeść i napić się. Upał dławił, a skałka Chudej Przełączki rozgrzała się jak patelnia. Dłużej nie wytrzymałam i ruszyłam do ostatniego etapu - pięćdziesięciominutowego podejścia na Ciemniak. |
Kominiarski z tej strony wreszcie przypomina komin😄Im wyżej tym skałka Chudej Przełączki wydaje się bardziej mizerna. |
Za pierwszym skalnym wzgórzem - skąd rozciąga się niesamowity widok na Rohacze, ukazuje się jedyna w swoim rodzaju ogromna pionowa ściana. Tak w przepaść zmierza cyrk polodowcowy - nazwany tutaj Kotłem Doliny Mułowej. A to jest po prostu Krzesanica. W 2018 roku byłam tu około godziny dwunastej - stąd skały cyrku polodowcowego wydawały się ciemne. W 2007 roku schodziliśmy z Ciemniaka około godziny w pół do czwartej - Kocioł Doliny Mułowej czyli Krzesanica wyglądał wówczas jak groźny kocioł polodowcowy. Piramidka ułożona przez turystów - znak "Tu byłam"😀 A tę kozicę wypatrzył pan, który szedł akurat koło mnie z czteroletnim synem. Na piramidce kamieni stawianej przez turystów koniecznie trzeba zostawić swój😄
I wreszcie wchodzę na Ciemniaka - zajęło mi to cztery godziny, lecz w ogóle nie czuję się zmęczona(wyższość wchodzenia przez Ciemniak na Czerwone jest niezaprzeczalna!). |
Widok z Ciemniaka centralnie na Krywań |
Robię kilka fotek urzekającym Tatrom, okręcam się na pięcie i z marszu wędruję na Krzesanicę - moi już tam na mnie czekają. W przełączce między Ciemniakiem a Krzesanicą uzmysławiam sobie, że aby ujrzeć przełom cyrku polodowcowego z góry - czyli zajrzeć przepaści w oczy - trzeba wejść kilka kroków w górę po kamieniach, czego nikt inny nie robi - a to oznacza, iż ludzie nie wiedzą jaki nieprawdopodobny widok tracą. Nie znalazłam za to tego malutkiego "kanionu" z 2007 roku, których wówczas zauważyłam kilka. |
KrzesanicaPrzepaść cyrku polodowcowego, która na zdjęciach zawsze wychodzi nijako.CiemniakStoję nad "kanionem" na trasie z Krzesanicy na Ciemniaka w 2007 roku.Paweł się tu zmieścił, więc to nie żarty - 2007 rok. |
I oto już Krzesanica - tłumy ludzi jak na Krupówkach, a zatem człowiek czuje się tu swojsko. Do tej pory wędrowałam w zasadzie sama, wszyscy mnie wymijali przy podejściu, co ma wiele zalet. Tatry, przyroda i ja. A tu trzeba się dobrze rozejrzeć, żeby znaleźć miejsce dość odosobnione. |
Na Krzesanicy, 2018r. |
|
W 2007 roku pokonywaliśmy Czerwone Wierchy w odwrotną stronę - tu idziemy z Małołączniaka na Krzesanicę.Pogoda, jak widać nie dopisała, za to kwiatostan w pełni.Złoto gwiazd rozsypało się na skałach. Ostróżka tatrzańska Tojad |
Z Krzesanicy na Małołączniaka szliśmy już w cieniu, i tu również z marszu ruszyliśmy w dół. Młodzi szli przede mną, nie dość daleko, ale na tyle by stracić moją przygodę. Gdy skończyłam filmowanie już poniżej szczytu i schowałam kamerę do torby - a stałam w tym miejscu sama - tuż przed mną, dosłownie o krok, przebiegła mi przed nosem w kilku susach kozica! Całkiem duża, ku memu zdumieniu. Nie mogłam odżałować, że jej nie sfilmowałam, ani nawet nie zdążyłam zrobić jej zdjęcia. Trudno. Oznacza to jednak, że kozice sobie nieźle radzą w Tatrach, pomimo takiego zagęszczenia turystów.
"Siedem wzgórz" niżej dotarłam do Wielkiej Turni i już wiedziałam, że stromizna zmierzająca do łańcuchów wcale mi się nie spodoba.
A nawet bardzo mi się ona nie spodobała, musiałam znacznie zwolnić. Z Pawłem i Kasią zrównałam się przed łańcuchami. I ku naszemu zdumieniu uformowała się już przed nimi kolejka! Rano w górę na łańcuchach zatoru się nie uświadczy, po południu przy zejściu - jak zawsze okazuje się, że po łańcuchach łatwiej się wchodzi, niż schodzi - sznureczek chętnych do skorzystania z tej pomocy. I niektórzy, zwłaszcza jedna pani, okropnie byli spanikowani. Przy asekuracji poradziła sobie jednak dobrze. A ja obserwowałam jak przede mną schodzi po nich Kasia - na całkowitym luzie. A ja - zdobywczyni wszystkich części Rohaczy - miałam na tym maleńkim kawałku skały obiekcje. Przykład Kasi podziałał jednak na mnie prawidłowo i również sobie poradziłam. A później puściłam młodych, nie było powodu by w lesie ich wstrzymywać, wszyscy inni również mnie wyminęli - a ja zmęczona już na maksa idę w tym nieszczęsnym lesie i co? I jak zwykle na tej trasie końca nie ma! Idę i idę, najpierw stromo, później jakby po prostym, zakręt za zakrętem lezę zdumiona, kiedyż to się kończy i nic. W końcu Paweł dzwoni: mamo, gdzie jesteś? A ja na to śmieję się: żebym to ja wiedziała, gdzieś w lesie. I za chwilę patrzę, a Paweł wychodzi mi naprzeciw. I wreszcie był to już koniec lasu, wyszłam na Przysłop Miętusi. W trójkę wyszliśmy z cienia i zanurzyliśmy się w sakramenckim upale zejścia do Kościeliskiej. To była fantastyczna wyprawa - jak każda nasza na Czerwonych Wierchach. I każdą następna też będzie przez Ciemniak!
I jeszcze słów kilka o Tomanowej Dolinie. W 2009 roku w czwórkę z Pawłem i Natalią wyruszyliśmy z rana, przy pięknej pogodzie na Chudą Przełączkę. Jeszcze przy Piecu porobiliśmy sobie słoneczne zdjęcia, lecz już na Chudej złapał nas cień. |
Na skałce Chudej Przełączki, 2009r. |
A że upału nie było, mogliśmy spokojnie zjeść i odpocząć. Z tego miejsca czekało nas już tylko schodzenie - chyba jakieś dwie godziny do Doliny Kościeliskiej. Omijamy łukiem i spojrzeniem podejście na Ciemniaka, i schodzimy szlakiem w prawo. A cuda, jak zwykle, przed nami(z których nie pamiętałam już nic z naszego zejścia w roku 1987 lub 1988 - a zatem byłam na tej trasie jak świeżyna😄). Nawet mi do głowy nie przyszło w 2009 roku, że za kilka lat pognam na widoczne w dali szczyty: od prawej wyłania się Brestowa, podwójny Salatin, Spalona i Pachola. Trzy czubki złączone
jakby to Baników, Gruba Kopa i Trzy Kopy, odstaje od nich na lewo Płaczliwy. Na wprost ostry czubeczek i taki maleńki wystający ząbek to gruby Wołowiec i Rohacz Ostry. Bliżej po lewej to ogrom Starorobociańskiego. A na szlaku Jarek podziwia te szczyty, nic mu wówczas nie mówiące😂. |
Paweł z Natalią też coś podziwiają.Za nami Chuda Przełączka - znowu jakaś mizerna.I pomału szlak nas prowadzi do tych olbrzymów. |
Wąską kamienną ścieżką zmierzamy do zetknięcia się niemal z tymi szczytami. A miejsce po temu okazało się wspaniale usytuowane i nazywa się: Kazalnica. |
Wygląda jakby szlak urywał się nad przepaścią.A tymczasem zbiegamy łagodnie na Kazalnicę. |
A po naszej lewej ręce ukazują się, po mojemu, klasyczne skały Apostoły - choć te prawdziwe znajdują się nad Morskim Okiem.I już jesteśmy na Kazalnicy. Trzy ujęcia to trzy strony: pierwsze na tle Kominiarskiego, drugie z Ornakiem i Starorobociańskim a po lewej Błyszcz i Bystra.
Trzy szczyty za mną: od prawej Starorobociański, nad moją głową Bystra i niższy Błyszcz, a po lewej to musi być Smreczyński - jak ustaliłam przed chwilą Bystra graniczy przez przełęcz z jeszcze jednym szczytem w tym paśmie - Kamienistą(na zdjęciu nie widać). A my generalnie zmierzamy poniższym urokliwym zejściem do Tomanowej Przełęczy, która od wielu lat jest zamknięta dla turystów. Nad nią wznosi się masyw Tomanowego Wierchu Polskiego, na który również się nie wchodzi.
|
Tomanowy Wierch Polski i damska część naszej ekipy.Żegnamy się z Kominiarskim na tej trasie na krótko, choć aż kusi, by zbiec tą dolinką.I schodzimy kwiecistym szlakiem. Jarek prowadziA złoty kwiatostan coraz piękniejszy |
Pojawia się już kosówka i wkrótce wchodzimy do lasu: gdy pogoda nie sprzyja, to zaraz robi się ciemno. Masyw Tomanowego Wierchu zostawiamy za sobą, by za niedługo ujrzeć nowe zjawisko.Schodzimy w kierunku Tomanowej Przełęczy - od złączenia szlaków było to może z 20 minut w górę, lecz my ambitnie schodzimy dalej wprost w objęcia fantastycznej łąki.To Hala Tomanowa Wyżna z widokiem na Kominiarski Wierch po prawej, Przełęcz Iwaniacką i Ornak po lewej. A na zdjęciu samotny Jarek.A za nami jest tak - Tomanowy Wierch, łąka i las. |
Jarek jak zwykle zajęty rozmową, ale ta pustka wokół to, aż serce rośnie. |
Z tej zapomnianej przez ludzi hali schodzimy dalej w lesie aż niemal do Hali Ornaczańskiej i jest to bardzo długa wędrówka. Takie samotne bezludne trasy są jednak warte każdego wysiłku. A Halę Tomanową widać pięknie
z trasy na pasmo Ornaku - i to będzie kolejna odsłona moich tatrzańskich zauroczeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz