piątek, 3 grudnia 2021

Zamki i inne atrakcje

      Historyczną podróż po krainie zamków i skansenów rozpocznę od największego w środkowej Europie założenia zamkowego. To słowacki Spisski Hrad wpisany na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. By do niego dotrzeć trzeba kierować się z dawnego przejścia granicznego w Łysej Polanie na Poprad, a stamtąd już tylko czterdzieści sześć kilometrów dzieli nas od Spisskiego Podhradia. Miasteczko to również warte jest zwiedzenia z uwagi na trzynastowieczną katedrę Św.Marcina. Sam Spisski Hrad został zbudowany nieopodal na samotnym wzgórzu, stąd też widoczny jest z daleka.

Spisski Hrad stoi w tym miejscu już tysiąc lat
Samotna wieża, ostatecznej obrony czyli stołp, góruje nad okolicą.
Wyobraźnia podpowiada nam, iż strażował całej okolicy, bowiem jak wynika z dokumentów pierwsze wzmianki o murowanym tutejszym zamku pochodzą z XII wieku. A był to czas, gdy gęstość zaludnienia wskazywała raczej na trudne warunki bytowania w całkowitej zależności od przyrody - większość mieszkańców każdego ówczesnego kraju stanowili wieśniacy. Spisski Hrad pobudowano na miejscu dawnego drewnianego grodu, lecz nie były to miasta w naszym rozumieniu, a małe skupiska prostych domów otoczone palisadą, wałem ziemnym a czasem też fosą. Wybudowanie zatem tak ogromnego murowanego zamku wymagało wielkich nakładów sił i środków. Mógł sobie na to pozwolić wyłącznie bogaty władca. A skoro już go zbudował, to z niego rządził całą okolicą.
Ściany zamku wrosły we wzgórze. A jego mieszkańcy podziwiali z blanków rozsiane w tym
pięknym krajobrazie wioski.
Od początku istnienia zamek pełnił też funkcję twierdzy granicznej Spiszu ze średniowiecznymi  Węgrami. W XV przeszedł pod ich władanie. Zamek został przebudowany na siedzibę szlachecką przez Stefan Zapolyę, ojca króla węgierskiego Jana, który urodził się w tym zamku. Jan Zapola został jednak wygnany przez węgierskich sprzymierzeńców stronnictwa austriackiego, a jego syn stał się pierwszym księciem Siedmiogrodu. Jak niezwykle plecie się historia państw ościennych wskazuje fakt, iż następcą na tronie książęcym Siedmiogrodu  po Janie II Zapolyi  został, nie kto inny, tylko nasz późniejszy król Stefan Batory(uznawany przez historyków za jednego z najlepszych królów polskich). Na początku XVIII wieku Spisski Hrad opanował Franciszek II Rakoczy, jeden z największych magnatów węgierskich, przywódca powstania antyhabsburskiego, również książę Siedmiogrodu. W 1780 roku cały zespół budynków Spisskiego Hradu spłonął i od tego czasu zamek popadł w ruinę.
Zamek widziany z podgrodzia
I widok z góry
Dla nas zwiedzających istotne jest to, iż zamek, jak rzadko który, posiadał aż trzy podgrodzia, co moim zdaniem świadczyło o bogactwie mieszkańców Spisza. Okrągłą wieżę, która zapewne od samego początku stanowić miała wieżę ostatecznej obrony czyli stołp, zakończono budować w 1270 roku.  Do dzisiaj, w zasadzie, nienaruszona zębem czasu pozostała tylko ona. Prowadzone badania archeologiczne doprowadziły do odkryć na terenie Spisskiego Hradu stanowisk starego grodu, które można datować nawet na dwa tysiące lat wstecz. I jeszcze jedna istota dla mieszkańców nizin uwaga: zamek został wybudowany na skale(trawertynie czyli odmianie martwicy wapiennej)a to oznacza, iż nie można było tam wykopać studni! Jak zatem radzili sobie na przodkowie w takich miejscach? Ano, budowali z kamieni ogromne "baseny" na deszczówkę, i to ona była głównym rezerwuarem niezbędnej do przeżycia wody(czyli o myciu zapomnieć, pomimo, iż to właśnie we wczesnej fazie średniowiecza ludzie zażywali często kąpieli w drewnianych baliach). Potężne obmurowania tego basenu możemy podziwiać do dzisiaj.

Kieżmark. Drugim zamkiem, którym gorąco polecam do odwiedzenia na słowackim Spiszu, również dość rozległym, jest rezydencja magnacka w Kieżmarku. Powstała na życzenie Emeryka Zapolyi, brata Stefana twórcy przebudowy pałacowej Spisskiego Hradu, jako rodzaj zamku miejskiego. 
Zamek w Kieżmarku
Z Łysej Polany należy kierować się w kierunku Popradu a potem skręcić na miejscowość Kieżmark. Od Popradu dzieli to miasteczko odległość szesnastu kilometrów.
Kieżmarski zamek był prawdziwą rezydencją magnacką.
W historię tego zamku zaplątała się polska księżna Beata Łaska. A historia jej życia była tak nieprawdopodobna, że aż prosi się o film. W wieku dwudziestu czterech lat, a zatem niesamowicie późno jak na tamte czasy, została wydana za mąż za spadkobiercę ogromnej fortuny, księcia wołyńskiego, Ilię Ostrogskiego, z którym miała jedyne dziecko, córkę Elżbietę. Ilia zmarł w roku urodzenia dziecka, tj. w 1539. I być może to wszystko nigdy by się nie wydarzyło, gdyby żył. Elżbieta Ostrogska stała się bowiem dziedziczką największej fortuny magnackiej w szesnastowiecznej Polsce. O jej rękę bili się wszyscy. A dziecko w tamtych czasach, o ile nie doszło do zawiązania uczuć pomiędzy nim a rodzicami, było tylko i wyłącznie ich własnością, kartą przetargową w bojach o majątek. Elżbieta wychowana w bezwzględnym posłuszeństwie dla matki nigdy się jej nie sprzeciwiła. Jako czternastoletnia dziewczyna miała zostać wydana za Dymitra Sanguszkę, któremu, według źródeł, była przychylna. Do oficjalnego ślubu nie doszło, ponieważ sprzeciwił się temu król Zygmunt August. Dymitr, darzący wielkim uczuciem Halszkę, zastosował wówczas klasyczny zajazd. Zaatakował zamek w Ostrogu i poślubił Halszkę wbrew woli, uwięzionej w celi, jej matki Beaty. Młodzi małżonkowie musieli uciekać przed zbrojnym gniewem króla do Czech, lecz w pościgu Dymitr zginął w potyczce, a Halszkę zawleczono z powrotem do matki. Król wymyślił sobie, iż wyda dziewczynę za mąż za wojewodę brzesko-kujawskiego Łukasza Górkę, na co matka zgodzić się nie chciała. I znowu nikt nie zapytał o zgodę samej zainteresowanej. Siłą przeprowadzono ślub dwudziestoletniej Elżbiety z niechcianym mężczyzną, który szczęściem dla niej wyjechał od razu na jakąś wojnę. A po powrocie przystąpił do regularnego oblężenia klasztoru we Lwowie, w którym schroniła się przed nim razem z matką. Księżna Beata nie zasypywała gruszek w popiele i siłą wydała córkę za mąż za kolejnego księcia, Siemiona Olelkowicza, który zdołał przekraść się przed oblężeniem do klasztoru w stroju żebraka. Tym razem matka dopilnowała, by małżeństwo zostało skonsumowane. Łukasz Górka stracił więc prawa do żony. Co i tak niczego nie zmieniło, bowiem ostatecznie Halszka z powrotem trafiła do niego, mocą dyspozycji królewskiej. Na zamku Górki w Szamotułach odmówiła mężowi współżycia. Trwało to kilka lat, w międzyczasie zmarł Olelkowicz, a wszelkie próby rozwiązania konfliktu pomiędzy Beatą Ostrogską a Górką o majątek, bo przecież nie o Elżbietę, spełzły na niczym. Halszka mieszkała w Szamotułach do śmierci Łukasza w 1573roku. Wówczas syn jej stryja, Wasyla Ostrogskiego, zabrał ją w rodzinne strony do Dubna, gdzie dziewięć lat później dokończyła żywota w głębokiej depresji. A majątek, o który tak się wszyscy bili przepisała stryjowi Wasylowi. Wstrząsająca historia nieszczęśliwej Elżbiety wywarła niezatarte wrażenie na współczesnych, którzy nazwali ją Czarna Halszka. I pod tym nazwaniem przetrwała do naszych czasów. Zastanawiałam się wiele razy, pisząc pierwszą część "Snującej się mgły", dlaczego tak strasznie szargałam losem głównej bohaterki. I wreszcie przypomniały mi się dzieje Czarnej Halszki. To był hołd złożony kobietom sprzedawanym i kupowanym przez wieki za swój majątek. Nie miały żadnych szans sprzeciwić się temu, zaznać choć odrobiny szczęścia, kierując się głosem serca. Zapytacie może co w międzyczasie stało się z jej despotyczną i bezwzględną matką? I słusznie. Zapłatę za swe straszne uczynki, tym bardziej wobec własnego dziecka, odbieramy bowiem w tym życiu. Beata Ostrogska na dziewięć lat przed śmiercią Łukasza Górki wyszła za mąż za dwadzieścia jeden lat młodszego od siebie wojewodę sieradzkiego Olbrachta Łaskiego. Co w nią wstąpiło, że popełniła tak prosty i bezsensowny błąd, nigdy się już nie dowiemy. Łaski był klasycznym łowcą posagów. Kiedy tylko Beata, chyba odjęło jej na starość rozum, przepisała na niego cały majątek, uwięził ją właśnie na zamku w Kieżmarku. Legenda opowiadana przez przewodników głosi, iż siedziała w celi, której ogromne mury pokazuje się dziś turystom, o chlebie i wodzie a z jednego tylko okienka mogła oglądać swoje ukochane Góry Śnieżne, czyli dzisiejsze Tatry. Nie jest to prawdą, miała do dyspozycji cały zamek i kilka służących, lecz wyjść już nie mogła. Nie pomagały jej listy słane do różnych magnatów i polskiego króla. Mąż miał wówczas taką władzę nad żoną, że mógł z nią zrobić, co tylko chciał. A pamiętajmy, że była to księżna, nie jakaś wieśniaczka. Co zatem działo się ze zwykłymi kobietami, jeżeli małżeństwo nie zostało poparte uczuciem, strach myśleć. Legenda głosi dalej, iż jeden z okolicznych mieszkańców, którzy serdecznie litowali się nad losem uwięzionej księżnej, wygrał od Łaskiego zamek wraz z jego żoną w karty, a później wywiózł księżnę na wieś, by wróciła do zdrowia. Nie jest to również prawdą, po ośmiu latach udało się staroście Janowi Reuber uwolnić ją z zamku i przewieźć do Koszyc, gdzie niestety nadal przebywała pod mężowską strażą. Reuber opisywał w listach, iż Łaska żyła w Kieżmarku w skrajnej nędzy, chodziła w podartych sukniach, a żeby napisać list musiała korzystać z sadzy w kominie. I tak po jedenastu latach uwięzienia zmarła i została pochowana w Kieżmarku. Dziś powiedzielibyśmy: karma wraca, po tym co zrobiła córce poniosła zasłużoną(lub nie?)karę. Beata Łaska jest znana nie tylko ze swych ekscesów wobec córki, czy strasznego później losu u boku ostatniego męża. Uznaje się ją za pierwszą polską turystkę. To ona bowiem w asyście mieszczan miała odbyć podróż kolasą czy konno do Doliny Kieżmarskiej lub (jak chcą wścibscy w szukaniu prawdy historycy)do źródła Kwaśnej Wody u stóp Sławskiego Szczytu, czyli do obecnego Starego Smokowca. I znów legenda głosi, że gdy wracała z tej wycieczki, rozwścieczony na nieobyczajność żony mąż czekał już na nią przed bramą zamku w Kieżmarku i z miejsca wtrącił ją do lochu. Dziś nie mamy większych złudzeń: gdy nie wiadomo o co chodzi w sprawie, to zawsze chodzi o pieniądze. A każdy pretekst jest dobry.
I jest jeszcze jedna historia, na którą warto zwrócić uwagę, zwiedzając zamkowe komnaty. Wystawiono tam, w 2001 roku przynajmniej tak było, różnego rodzaju bibeloty i przybory aptekarskie jakiegoś naukowca, nie pamiętam nazwiska. I ten pan wpadł na pomysł, by wykorzystać promienie Rentgena, które były wówczas nowością, jako swoisty aparat fotograficzny. Jest tam zatem zdjęcie rentgenowskie dłoni, zrobione nie w celach leczniczych, lecz niejako artystycznych. A najbardziej przerażające wrażenie robią rentgenowskie zdjęcia płodu, które ów naukowiec robił swojej ciężarnej żonie co miesiąc. Nie zdawał sobie sprawy, jak te promienie są niebezpieczne, bo nikt wtedy jeszcze o tym nie wiedział. Dziecko przeżyło, urodziło się nawet bez wad, jak wynika z zamieszczonego zdjęcia żony ze wszystkimi dziećmi, lecz z tego co pamiętam, po kilku latach zmarło. 

Warto zobaczyć też na Spiszu Pałac w Markuszowcach niedaleko Spisskiej Nowej Wsi(trzydzieści dwa kilometry od Popradu na wschód). Powstał w siedemnastym wieku i pełen jest przepięknych strojów z epoki, zegarów i przedmiotów ze szkła.
Pałac w Markuszowcach
Z tyłu pałacu znajduje się niewielki ogród francuski, docieramy nim do pałacyku Dardaneli, który zrobił na mnie o wiele większe wrażenie, niż właściwy. Na piętrze bowiem wyeksponowano stare instrumenty klawiszowe, czyniące dość wstrząsające wrażenie, bo poniszczone o wyłamanych klawiszach, a do dzisiaj odbywają się tam koncerty(nie na tych zabytkach:)). Siedliśmy sobie na krzesłach dla słuchaczy, a ja zapatrzyłam się w bajecznie pomalowany sufit, łącznie ze ścianami. Czego tam nie było, oprócz aniołów i aniołków, kwiatów i jakichś niesamowitych scen, to już nawet dziś nie pamiętam, bo upłynęło chyba ze dwadzieścia lat od mojej tam bytności. Za to piorunujące wrażenie bitewnego chaosu pozostało. Od tego czasu, gdy tylko opisywałam w swoich książkach nieprawdopodobne historie wymalowane na sufitach zaludnianych przeze mnie zamków i pałaców, zawsze wracałam do tego fantastycznego miejsca. 

Punktem honorowym w zwiedzaniu Spiszu niewątpliwie jest Lewocza, znajdująca się niemal dokładnie na trasie z Popradu do Spisskiego Podhradia, niezwykle urokliwe miasteczko, powiedziałabym cukierkowe. Kolorowe kamieniczki, renesansowy ratusz, senna dość atmosfera z miejsca przenoszą nas w świat dawno miniony, baśniowy.
Ratusz z wieżą w Lewoczy
Dom Thurzów, jedna z wielu przepięknych kamienic Lewoczy
I wtedy, zauroczeni, zmierzamy do kościoła Św. Jakuba. Znajduje się tam jeden z najwspanialszych ołtarzy szesnastowiecznych na Słowacji, dłuta Mistrza Pawła z Lewoczy. Ołtarz ten w kształcie gotyckiej katedry ma niemal dziewiętnaście metrów wysokości i jest najwyższy na świecie(jeśli chodzi o gotyk). Został ukończony w 1517 roku.
Najwyższy gotycki ołtarz na świecie-mierzy 18,62 metra,
wykonany ręką Mistrza Pawła z Lewoczy w XVI wieku.
Po lewej stronie Madonny z Dzieciątkiem znajduje się figura Św. Jakuba,
po prawej Św. Jana.
Mistrz Paweł wykonał każdą z trzech rzeźb centralnej części ołtarza z jednego kawałka lipowego drewna. O samym twórcy niewiele dziś wiadomo. Z uwagi na uderzające podobieństwo jego dzieł do norymberskiej szkoły rzeźbiarskiej i krakowskiej pracowni Wita Stwosza należałoby wysnuć wniosek, iż mógł pobierać u niego nauki. A także, że należał do krakowskiego cechu rzeźbiarzy, bowiem dwa inne najbliższe znajdowały się wówczas w Budzie i w Wiedniu.

Po drugiej stronie Słowacji, na Orawie, znajduje się jeden z najbardziej niesamowitych i pełnych magii zamków - Oravski Podzamok. Został wzniesiony na skale o wysokości stu dwudziestu dwóch metrów - obejmuje jej cały dość wąski wierzchołek. A że jest to skała samotna, z wielu miejsc dojazdowych widzimy pnącą się w górę pionową ścianę, której bok z daleka wyglądający na kilka metrów szerokości w jakiś niepojęty sposób opięty jest strzelistymi blankami murów i spiczasto zakończonymi wieżycami. Uwierzyć nie można, że ludzie zbudowali cokolwiek na tak wąskiej skale. 
Oravski Podzamok trzyma straż nad rzeką Oravą
Z drogi robi niesamowite wrażenie

Prawdziwy "Wysoki Zamek"
Na samym jej czubku na początku, zapewne w XII wieku lub nawet wcześniej, stała drewniana strażnica. Pierwsze wzmianki o murach Górnego Zamku pochodzą z 1276 roku. Na przełomie XV i XVI wieku dobudowano Zamek Średni z ogromną bramą wjazdową, na samym końcu powstał Zamek Dolny. Z uwagi na przyczepienie niejako wszystkich kondygnacji do pionowej ściany, przejście z jednej na drugą oznacza wspinaczkę po stromych schodach. Na dziedzińców Zamku Górnego, bardzo małym, żeby zobaczyć górne wieże trzeba nieźle zadzierać głowę.
Brama na Zamek Średni
I widok z góry
Tajemniczych schodów jest ten zamek pełen

I zadzieramy głowę zadziwieni
Takiego widoku z okna nie widziałam w żadnym zamku
Oprowadzający po zamku przewodnicy(w tym także obecnie w wersji anglojęzycznej)opowiadają wiele legend i historii ludzi zamieszkujących te karkołomne komnaty. Zapamiętałam jedną(szczególnie udaną:)). Otóż znajduje się tam sala z przepięknie rzeźbionym stołem i jeszcze piękniejszymi krzesłami. Przyjmowano tam gości, a mężczyzn sadzano na owych krzesłach z dziwnymi ruchomymi oparciami. Kiedy damy "zmęczyły się" ucztą i szły na spoczynek, panowie przestawiali oparcia i siadali okrakiem na tych krzesłach, bo tak rzekomo było im wygodniej, a przy kobietach rzecz jasna nie wypadało. Jedna z sal, malowana w piękne niebieskie motywy roślinne a także postacie męskie na koniach, na murach i w wieżach zamków, skrywa na tych ścianach trzy dobrze "zamaskowane" kobiety. Z jakich powodów, zapytalibyśmy? Dziś to zupełnie niezrozumiała sprawa dla nas - wówczas nie godziło się malować niewiast. Kiedy pierwszy raz trafiliśmy na ten zamek, na jednym z dość jeszcze szerokich tarasów(czyli w dolnej jego części)czwórka aktorów w strojach siedemnastowiecznych odegrała dla nas krótką, krotochwilną można powiedzieć, historyjkę o damsko męskich zalotach. A do dzisiaj w jednej z sal górnej części zamku grają na skrzypach i gitarze klasycznej, również w strojach z epoki, studenci konserwatorium. 
Jedna z wielu komnat 
Rotunda na dziedzińcu. Któregoś roku odbył się tu pokaz sokolników
i ich podopiecznych
Od kilku lat można też w lipcu zamówić bilety na zwiedzanie zamku nocą - oświetlony wręcz magicznie, co można zobaczyć na zdjęciach w jego górnej części, musi sprawiać naprawdę głęboko średniowieczne wrażenie. Jest to jeden z niewielu zamków(a nie narzekam na żadne braki w tym zakresie), gdzie wracam co kilka lat i nigdy nie mam dosyć, tak jest niesamowity. 
Przy opisach powyższych zamków korzystałam z  informacji zawartych w albumie "Słowacja", Świat Książki, Warszawa 2006, a także ze zdjęć tam zamieszczonych( za wyjątkiem Spisskiego Hradu - te są moje i Natalii). Pierwsze dotyczące Oravskiego Podzamoku pochodzi z książki, pozostałe są moje. 

A co słychać po stronie polskiej? Położone niedaleko od Tatr Pieniny znajdą swoje zacne miejsce na osobnej stronie Tajemnic, tutaj wypada opisać uroki dwóch polskich zamków tam położonych.
Niedzica. Od XIV wieku rycerski zamek w Niedzicy góruje nad rzeką Dunajec (pierwotnie na górze o wysokości 556 m npm)w 1997 roku zamienioną w tym miejscu przez zaporę w Jezioro Czorsztyńskie. 
Zamek w Niedzicy - widok ze stateczku pływającego po Jeziorze Czorsztyńskim, 2016r.
Z tej strony majestat
A z tej groźna strażnica
Średniowieczne dobra dunajeckie, zwane też "państwem niedzickim", zajmowały całe Zamagurze Spisskie - panowali tam komesi i żupani spisscy. Początkowo zamek stanowił strażnicę graniczną z państwem węgierskim. W jego historię wpisał się również hulaka Olbracht Łaski, ten sam, który uwięził żonę na zamku w Kieżmarku. Przez stulecia panowały potem w Niedzicy węgierskie rody. Do legendy przeszedł jeden okrutnik, uwieczniony na portrecie w jednej z pierwszych komnat zamku jako człowiek z sześcioma palcami u jednej ręki i czterema u drugiej. To taka przenośnia malarska - tą pierwszą ręką okradał poddanych z ich mienia, a drugą cokolwiek im dawał.
Zamek od strony zapory, 2009r
Widok na zaporę z zamkowego tarasu
Zanim przekroczymy bramę zamkową - w dali zamek Czorsztyn
Zamek w Niedzicy najbardziej znany jest z legendy o Brunhildzie. Bardzo kłótliwą parę stanowiła ze swoim mężem. Przy którejś kolejnej ognistej kłótni złapał ją za ramiona i wypchnął przez ogromne okno. Kobieta wpadła do sześćdziesięciometrowej studni i zginęła. Przerażony swym uczynkiem mąż przez następne kilka dni płakał i wołał w głąb przepaścistej studni: Przebacz mi Brunhildo! I wreszcie usłyszał jej głos, złowieszczy: Przebaczam ci, Bogusławie Łysy! I cóż się stało? Otóż, ów Bogusław niezmierne dumny był ze swych długich zadbanych pukli(zatem był to zapewne XVII wiek - taka była wówczas moda na męskie włosy)a następnego ranka obudził się łysy jak kolano. Zemsta żony dopadła go nie tyle zza grobu, co z wnętrza studni. Taką historię opowiadają przewodnicy, gdy zwiedzający stoją nad ową okratowaną szczelnie studnią i wskazują na zamurowane szczelnie okno, o dziwo, nie znajdujące się bezpośrednio nad nią. Budynek stoi kilka metrów dalej, co musiałoby oznaczać, iż pan mąż wyrzucił żonę z niezłym rozmachem, żeby trafiła do tej studni. Jak wiemy jednak, w każdej legendzie jest tylko źdźbło prawdy.
Główny dziedziniec
Warto wspiąć się wysoko - w dali Pieniny.
I tak zapewne należy traktować kolejną legendę: o skarbach ostatniego inkaskiego władcy Tupaca Amaru II. O jedno pokolenie wcześniej potomek właścicieli dóbr niedzickich Sebastian Berzeviczy popłynął w rejs do Peru, tam ożenił się z inkaską kobietą, z którą miał córkę Uminę. W 1780 roku Tupac stanął na czele powstania przeciw hiszpańskim najeźdźcom(pamiętajmy, iż Hiszpanie w XVI wieku dokonali pierwszego w świecie masowego ludobójstwa - właśnie na mieszkańcach Mezoameryki). Powstanie zostało krwawo stłumione, Tupac Amaru zginął, zaś Sebastian z ciężarną córką uciekli w popłochu. Dopłynęli do Wenecji, skąd zawędrowali aż do Niedzicy, pewni, że tu ich siepacze hiszpańscy nie znajdą. Po kilku latach jednak Umina została zamordowana w niewyjaśnionych okolicznościach, zaś stary Sebastian opuścił niedzicki zamek i oddał jedynego wnuka, Antoniego, pod opiekę Wacława Benesza - podobno istnieje dokument tej adopcji datowany na 1797 rok. Antoni Benesz na łożu śmierci przekazał potomkom, iż dziadek jego i matka uciekając z Peru, zabrali ze sobą ogromne skarby, które ukryli na zamku w Niedzicy. Przez czas zaborów i dwóch wojen światowych sprawa przycichła. W 1946 roku zaś rzekomy potomek Antoniego, polski polityk i archeolog Andrzej Benesz przyjechał do Niedzicy i zaczął poszukiwania skarbu. Podobno odnalazł dobrze przechowane kipu - "spisaną" inkaskim pismem węzełkowym - wiadomość z której odczytano kilka słów m.in. Dunajecz i Titicaca(w tym jeziorze według legendy Sebastian i Umina zatopili część skarbu, którego w całości nie mogli zabrać ze sobą). Przez lata poszukiwał ukrytego w myśl legendy skarbu, lecz spełzło to na niczym. Inni romantyczni lub zwyczajnie chciwi poszukiwacze również niczego nie znaleźli. 
Po I wojnie światowej zamek znalazł się na terytorium odrodzonej Polski, lecz nadal właścicielami byli przedstawiciele węgierskiego rodu. Ostatnia pani opuściła go w 1943 roku. Sześć lat później po przeprowadzeniu stosownych renowacji zamek został przeznaczony na dom wypoczynkowy Stowarzyszenia Historyków Sztuki. I pomyśleć, że w swoim czasie zastanawiałam się nad tym kierunkiem studiów, może zdołałabym wówczas tam zamieszkać choćby przez tydzień:)
Za zamkiem dziś znajduje się przystań, z której można wybrać się w rejs stateczkiem po Jeziorze Czorsztyńskim a także dobrze zjeść:) 
Wracając zaś do Zakopanego warto skręcić z głównej drogi w lewo do kościółka Św. Michała w Dębnie. Został zbudowany w drugiej połowie XV wieku na miejscu starszej świątyni z drewna modrzewiowego i nie użyto przy jego budowie gwoździ. Jest wpisany na listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO. Według legendy modliła się tam królowa Jadwiga, co musiało dotyczyć pierwotnego budynku kościółka. Przyznam, iż wpatrując się w prastare rzeźby w niewielkim wnętrzu świątynki można naprawdę doznać wrażenia, że dawni królowie patrzą na nas poprzez czas.
Kościółek w Dębnie Podhalańskim, we wnętrzu nie wolno robić zdjęć, 2009r.


 Czorsztyn. Niewielki zamek w Czorsztynie powstał jako strażnica na granicy polsko-węgierskiej. 
Ruiny zamku Czorsztyn nad Jeziorem Czorsztyńskim, 2016r
Po zalaniu w 1997r doliny Dunajca poziom wody podniósł się tak bardzo, że dzisiaj zamek
wystaje ponad poziom wody zaledwie o jedną trzecią dawnej wysokości.
A i tak skała robi wrażenie.

Jan Długosz zapisał nazwisko pierwszego właściciela zamku, którym miał być w 1246 roku Piotr Wyżga. Jedenaście lat później Bolesław Wstydliwy przekazał zamek wraz z rozległymi dobrami Ziemi Sądeckiej swojej żonie Kindze, późniejszej świętej. 
Tablice historyczne na zamku
Wielka historia otarła się o Czorsztyn w 1384, kiedy młodziutka Jadwiga Andegaweńska najprawdopodobniej w tym właśnie miejscu przekroczyła granicę Polski, by zostać królem Polski a później żoną Władysława Jagiełły. Ze znanych postaci niewątpliwie nie jeden raz stacjonował w Czorsztynie Zawisza Czarny, który w 1420 roku został starostą spisskim. W 1651 roku przywódca powstania chłopskiego na Podhalu Aleksander Kostka Napierski zdobył zamek, gdzie wydał uniwersał, zapewniając o przychylności króla Jana Kazimierza dla idei uwolnienia chłopów spod władzy szlachty. Niestety ten czas odległy był jeszcze o kilka wieków. Dwa dni później wojska biskupa Piotra Gembińskiego zdobyły zamek a sam przywódca w Krakowie poniósł okrutną śmierć. 
W czasie potopu szwedzkiego zatrzymał się w Czorsztynie uciekający na Śląsk Jan Kazimierz. 
Widok z zamku na Jezioro Czorsztyńskie, 2010r
Niegdyś gwarny zamek pełen ludzi, dziś stanowi romantyczne ruiny.
I tu się zaczyna gra wyobraźni.
Po okresie rozbudowy i świetności zamek został zdewastowany przez wojska kozackie w latach 1734-35 w czasie walk o tron pomiędzy Augustem II Sasem i Stanisławem Leszczyńskim. Pod koniec XVIII wieku piorun spalił dachy i wówczas zamek popadł w ruinę. W 1811 roku rozpoczęto systematyczne jego wyburzanie, ponieważ pobliski folwark potrzebował materiałów budowalnych do wystawienia gorzelni, cóż za ironia losu.
Do powyższych opisów korzystałam z wiadomości zawartych w albumie Bohdana Querquin "Zamki w Polsce". Postać tego wybitnego polskiego historyka architektury, żyjącego w latach 1904 - 1979 i pochodzącego po ojcu z rodziny francuskiej, zasługuje na osobny wpis.

A jeśli zmęczyły nas historyczne podróże, możemy wybrać się w przeszłość równie barwną, choć mniej oficjalną, ale za to swojską i bardziej bliską zwykłym ludziom. Szczególnie polecam niezwykle urokliwy skansen na Słowacji: Muzeum Oravskiej Dediny. Docieramy do niego przez Chochołów i Suchą Horę, jedziemy drogą na Zuberec, gdzie skręcamy w lewo na Rohacze. 
Pierwszy raz trafiliśmy tu w 1998 roku i od tego czasu zwiedzamy to muzeum co kilka lat, za każdym razem odkrywając coś nowego. Już przy samym wejściu witają nas jakże swojskie gęsi pływające w potoczku, jest to bowiem żywy skansen. W dalszej jego części - dla mieszczuchów chyba by zobaczyli jak rosną te rośliny, dawniej podstawa żywienia - hoduje się marchew, fasolę, kalarepy, dynie, grykę(po słowacku pohanka) i inne. Przy naszej ostatniej bytności w 2019 roku w zagrodzie wiejskiej meczały małe kozy. Odbywają się tu też festyny, jarmarki rękodzielnicze, można zakupić wówczas smakowite miodoviny czyli słowacki miód pitny. Przy domu sołtysa, data wybudowania to 1828 rok o ile dobrze pamiętam, dzieci w strojach góralskich grają na skrzypcach i innych instrumentach, i śpiewają, warto podrzucić im euraka do kapelusza. Jest też koło młyńskie, wprawiane w ruch powoli i można sobie popodziwiać jak woda z niego wypływa. Obok młyna znajduje się mała działająca karczma. W pięknie utrzymanych domach góralskich w otwartych oknach wietrzą się ogromne poduchy. Na teren skansenu przeniesiono też dom szlachecki, który jest tu jedynym  murowanym budynkiem. 
Uliczka w skansenie z Natalią, 2015r
Dom dziedzica
Skansen "przycupnął" u stóp gór.
Jest tu też kościółek, cały wewnątrz malowany, z maleńkimi organami -
nigdzie takich nie widziałam, zupełnie jak dla dzieci.
Gryka, czyli tak właśnie rośnie kasza:)
Dla mnie osobiście skansen ten ma wymiar magiczny: to tutaj bowiem ujrzałam scenę nad bystrym strumieniem płynącym przez tę "wieś", którą uwieczniłam w opowiadaniu pt. "Błękitny ptak" umieszczonym w "Kroplach".
Autorka Tajemnic(czyli ciocia:)) z Natalią nad strumieniem,
który znalazł się w "Błękitnym ptaku", 2019r.
A dwa lata temu usiadłam sobie pod białoczarnym ślicznym domeczkiem i zrobione mi zdjęcie podpisałam w moim albumie: Madzia pisarka i jej domek:).
O, to właśnie ten domek, 2019 r
A jest tu wiele wręcz "cukierkowych" miejsc do robienia zdjęć.
Natalko, przyjeżdżaj, czekamy:)


Po stronie polskiej znajduje się równie atrakcyjny skansen w Zubrzycy Górnej - Orawski Park Etnograficzny (z Zakopanego kierujemy się na Chochołów i Czarny Dunajec a potem na Jabłonkę). My trafiliśmy tam w deszczu, w 2004 roku. Zapewne od tego czasu bardzo się zmienił. 
Znajdziemy tu typowe chałupy wiejskie, wozownię, bogaty dom tkacza, karczmę. 
Średniozamożne chałupy chłopskie była w dawnych wiekach bardzo kolorowe
Mnie najbardziej zafascynował dom sołtysa, który w roku 1674r otrzymał szlachectwo i wówczas swoją wiejską skądinąd chałupę rozbudował, aby uczynić godną dziedzica.
Na tle szlacheckiego domu Moniaków, 2004r
Wnętrze szlacheckiego domu, którego podstawą była wiejska chałupa.
Pogoda nie sprzyjała nam na tej wycieczce, chętnie więc oglądaliśmy wnętrza. I jakaś magia spłynęła na mnie w tym szlacheckim domu dawnych włościan, czyżby już wtedy coś było na rzeczy? Osią mojej czwartej książki pt. "Klejnoty" stał się bowiem mały i dość biedny dworek szlachecki, w którym wszyscy muszą pracować( a może po prostu chcą?). I jego pierwowzorem jest właśnie ten dom Moniaków z powyższych zdjęć, choć "mój" ma zupełnie inny rozkład. Kiedy przystąpiłam do pierwszego opisu dworku moich bohaterów, wiosną 2020 roku, widziałam przed oczami szlachecki dom ze skansenu w Zubrzycy... a upłynęło czternaście lat.   

Z innych atrakcji po stronie polskiej polecam gorąco górę Wżdar, widoczną doskonale z głównej drogi wiodącej w kierunku Czorsztyna. Wyciągiem krzesełkowym można wjechać na jej szczyt i podziwiać rozległą panoramę Tatr, a także pienińskie Trzy Korony.
Widok z góry Wdżar na Tatry, 2009r
Z lewej strony widać Trzy Korony a na pierwszym planie po prawej współczesny 
"kamienny krąg".
Z tego punktu widać zamek Czorsztyn.
U podnóża góry znajduje się jedna z najlepszych atrakcji tamtych stron, a jest nią szynowy tor do zjazdów umocowanymi na kółkach fotelikami wyposażonymi w hamulce. Pierwszy raz dotarłam tu z klasą mojego młodszego syna w 2009 roku. Nie ukrywam, iż wówczas zjazd ten wydawał mi się nieco straszny, bowiem fotelik na kółkach pędził po tych szynach jak szalony. Przy kolejnej bytności na owych zjazdach zauważyłam, iż odbywają się one o wiele wolniej i zapytałam o to pana z obsługi. Udzielił mi wówczas wstrząsającej informacji, iż zwolniono prędkość fotelików o połowę, ponieważ, ktoś zginął. Przy każdej zabawie trzeba być ostrożnym, po to są zamocowane po bokach hamulce, by z nich korzystać. Zjeżdżaliśmy wiele razy na tym torze i zawsze świetnie się bawiliśmy, a widoki na Tatry są stad lepsze, niż na torze na Gubałówce, bo rozleglejsze.
Stacja zjazdów we Wdżarze, 2012r
Z tego samego miejsca widok na Podhale
Szalone emocje za nami:)

        Po polskiej stronie znajdziemy sobie szereg innych atrakcji w Zakopanem i na Podhalu - wystarczy zajrzeć do internetu. Słowacka Orawa jest trochę jakby ukryta przed polskimi turystami, podzielę się więc chętnie  ciekawostkami, wspaniałymi miejscami, które warto zwiedzić. 

Najdalsza wycieczka(licząc od Zakopanego) w tereny rzadko uczęszczane przez naszych rodaków to Oravska Leśna Żeleźnica. Trzeba się kierować na wieś Oravska Leśna w powiecie Namiestów. Sama podróż tą urzekającą krainą wzgórz sprawia wielką przyjemność w porównaniu do zatłoczonego Zakopanego.
W takim pięknym miejscu mieści się małe muzeum kolejki, 2016r.
Nieopodal wejścia mieści się parking.
Kolejka nadjeżdża i wyruszamy.
Nie jest to zwykła kolejka tylko górska, służyła kiedyś do przewozu drewna. "Wspina się" dosłownie w górę a wycieczkowicze, zwłaszcza dzieci, mają pole do zabawy: po drodze mijamy królewny, czarownice i inne baśniowe atrakcje, który wyłaniają się z lasu.
Wjazd na górę to podróż do krainy baśni.
Na górce zaś jest postój, a my podchodzimy do wieży widokowej, by podziwiać z nieco wyższego punktu tę piękną krainę.
Wieża widokowa
I świat przed nami

Jeśli zrobimy sobie całodniową wycieczkę na słowacką Orawę warto w drodze powrotnej, przed Orawską Priehradą, skręcić w lewo nad Orawskie Morze i popłynąć w rejs stateczkiem. Odbywają się co godzina, po zalanej dolinie Orawy płyniemy około dwóch. 
Z tego miejsca odpływamy
O takim stateczkiem. Zdjęcia z rejsu zrobiła w 2015 roku Natalia.
W tle Babia Góra
Stateczek dopływa do "wyspy" czyli szczytu Slanikowskiej Osady, gdzie znajduje się kościółek z nieprawdopodobnymi obrazem, niemal jak u Boscha. 
Wieże kościoła na wyspie, do której dopływamy.
Załapałam się z mężem na zdjęcie.
Mapa Orawskiego Morza w kościółku zamienionym w muzeum.
Nie wiem, kto jest autorem tego obrazu, ale robi wrażenie.
Z tego miejsca można porobić sobie piękne zdjęcia na Orawskie Morze. 
Warto tu przyjechać i popłynąć stateczkiem. W tle Namiestowo.
A jeśli jeszcze się nam nie znudziło, warto podjechać później do Orawskiej Priehrady czyli zapory na Orawie - widoki są fantastyczne. 
Na Orawskiej Priehradzie, 2020r

W drodze powrotnej można zatrzymać się w urokliwym cichym Zubercu na kawę i zakup słowackich pamiątek, w tym słodkich miodowin, jeśli ktoś lubi.
W Zubercu jeździ też wagonik wycieczkowy, którym można
zwiedzić miasteczko.
Za Zubercem na łące warto pstryknąć sobie widoczek z północną częścią Rohaczy.
Po lewej Osobita

        I jeszcze słówko odnośnie basenów termalnych. Najnowsze termy w Chochołowie cieszą się  największym powodzeniem i słusznie. Są ogromne, a Tatry w tle robią wrażenie. Niestety są też bardzo zatłoczone, najlepiej zatem zjawić się tam zaraz po otwarciu z samego rana. Dla spragnionych zaś spokoju i względnej ciszy polecam baseny w Oravicach. Słowackie kupaliska służą tam wyłącznie do odpoczynku, a nie pływania, lepiej więc skorzystać z term znajdujących przed wjazdem do Oravic. W przeciwieństwie do Chochołowa, są tu również baseny z zimną wodą, co w moich oczach diametralnie podnosi wartość Oravic. I jest jeszcze jedna atrakcja, której polskim basenom na Podtatrzu brakuje - morska fala, takiej zabawy na górskim terenie nie można się pozbawić😀
        Na zakończenie polecę jeszcze Chodnik w koronach drzew w Bachledce. Jest to nasze tegoroczne odkrycie, wpis umieszczę zatem na stronie Słowacja - następne odkrycia. 

        Dobrej zabawy wszystkim życzę😀

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zima w Tatrach

                    Kalejdoskop zmian. Zima w Tatrach 2024      Wytrwali obserwatorzy przyrody a także cykliczności plam słonecznych już da...