poniedziałek, 1 listopada 2021

Rohacze moja miłość. Część pierwsza: Brestowa Pachola

      Decyzję o wyruszeniu na Rohacze podjęliśmy na początku 2015 roku. Zaplanowaliśmy zdobycie całego pasma w trzech etapach, każdego roku jedno "przęsło" . Wiązało się to z tygodniowym wyjazdem do pani Helenki i pana Władka do Hladovki. Na pierwszy ogień postanowiliśmy skrócić sobie trasę, wjeżdżając narciarskim wyciągiem z parkingu Pod Spaleną przy Salatinskiej Dolinie. Wyruszyliśmy w czwórkę: my z mężem, nasz młodszy syn i jego kuzynka Natalia. To był nasz wspólny rohacki debiut. 

        Widok w porannym słońcu na wyłaniający się z drogi Zuberec, otoczone wysokimi zalesionymi wzgórzami kolorowe miasteczko w dole, zawsze mnie urzeka. Puste ciche uliczki prowadzą nas do zakrętu na Rohacze. Mijamy Muzeum Oravskiej Dediny i docieramy do parkingu Pod Spaleną. W 2015 roku wyciąg narciarski był czynny od godziny ósmej do szesnastej. Panu w kasie powiedzieliśmy, że zamierzamy dotrzeć do Banikowu, aż się przestraszył, gdy to usłyszał. "To daleko" - powiedział, lecz byliśmy pewni swego. Wjazd do górnej stacji to około dwadzieścia minut, stamtąd na Brestową czekały nas prawie dwie godziny wędrówki, w tym jedna ostrej wspinaczki, bowiem już pierwsza ściana podejścia jest bardzo stroma. Nie ma też ułożonego szlaku, a to zawsze utrudnia wspinanie.

Pierwsze podejście - na grzbiet prowadzący do Brestowej. Po lewej Spalona i Skrzyniarki,
za nimi Pachola, po prawej Salatin

W 2015 roku wiele zdjęć na tej trasie zrobiła mi Natalia.
Kwitnące pod koniec lipca wrzosy to również jej zdjęcie.
Po pierwszej godzinie stromizny docieramy do łagodnego grzbietu, który jak się okazuje ma swoją nazwę, jest to Przedni Salatin. Wędrujemy, a przed nami wznoszą się nieznane szczyty. Wiemy tylko, że zmierzamy gdzieś tam.
Na zdjęciu poniżej Natalia w drodze na Brestową.

Z ogromnym Salatinem w tle
Pierwsze kamienisko na trasie
Szlak prowadzi nas w prawo na Brestową(1902 m npm). Docieramy tam około godziny dziesiątej, robimy krótki popas i ruszamy dalej na wyrosłą przed nami ścianę Salatinu. Ściana wydaje się ogromna, lecz podejście nie jest zbyt ciężkie, może wyjąwszy fakt, iż nadal nie ma szlaku. Wspinamy się po osypującym się drobnymi kamykami szucie. 
Grzbiet Przedniego Salatinu
Na Brestowej jeszcze świeciło nam słońce.
Istotna jest zmyłka w godzinowych opisach słowackich szlaków. Jak widać powyżej na zdjęciu czas przejścia z Brestowej na Banikowskie Siodło to dwie godziny i czterdzieści pięć minut - my  szliśmy pięć i pół godziny! I to z jednym tylko odpoczynkiem na siedząco w ilości może dziesięciu minut. 
W drodze na Salatin - w dole górna stacja wyciągu narciarskiego, stamtąd przyszliśmy.
Za nami Brestowa z grzbietem Przedniego Salatinu, w tle Osobita
Falujące rude trawy grzbietu salatińskiego, który prowadzi do właściwego szczytu.
W tym miejscu odnosi się wrażenie, że to wędrówka Ornakiem, pomimo, iż kosówka pozostała daleko w dole.
Fajnie jest nie wiedzieć, co człowieka jeszcze czeka na trasie.
Właściwy Salatin to ten ciemny bliski szczyt po prawej.
Ku naszemu zdumieniu, gdy dotarliśmy do tego miejsca, okazało się, że Salatin(2047m npm)znajduje się na końcu widocznego szlaku po prawej. Wędrujemy sobie bezpiecznie, nie spodziewając się niczego złego, szczęśliwcy. Pewni, że jeszcze tylko pokonamy wzniesienie po lewej, dotrzemy do widocznego szczytu i już będziemy schodzić, o naiwności ludzka😅

Grzbiet Skrzyniarek, widoczna obok
skała to początek rohackiego wyzwania,
2020r
                                                   

I nagle znaleźliśmy się w świecie zębatych granitów, dzikich przepaści, a ścieżka prowadziła nad nimi tylko na stopę. Przez następne cztery godziny zejścia z Salatinu i podejścia na Pacholę oglądałam tylko czubki swoich butów. I skał wyłaniających mi się przed nosem, gdy w ruch poszły też ręce przy wspinaczce. I tu muszę dodać, iż pięć lat później powtórzyliśmy tę trasę(już tylko we dwójkę z mężem), stąd pojawiać się będą w opisie zdjęcia w słońcu z 2020 roku
Pięć lat później w ogóle nie trafiłam do tego komina, z którego tu się wyłaniam.
Pachola ze Skrzyniarek, 2020r
W 2015 roku byłam w takim szoku na tej trasie, że w ogóle nie oglądałam się za siebie.
Brestowa i Salatin za nami.
Odkąd wstąpiliśmy do kamiennego świata Skrzyniarek, parliśmy do przodu, pokonując kolejne zastępy skalnych ścian zastępujących nam drogę. Wówczas były na tej trasie trzy ekspozycje z łańcuchami, co bardzo ułatwiało wspinaczkę. Dziś pozostawiono tylko jedną, w tym niesamowitym miejscu. Aż mnie zatchnęło, gdy ujrzałam ten straszliwy "kieł" a w tle za nim Natalię i Pawła ledwo widocznych na skalnej ścianie.

Jest to na Skrzyniarkach miejsce tak niezwykłe, trafiło nawet na słowackie pocztówki, 2020r.
Wyrastają nad nami jakieś metamorfozy skalne, a mąż czeka na mnie, 2020r
Do tej "głowy legwana" prowadzi łańcuchowy szlak, pod nią zaś skrywa się zabezpieczone nimi przejście. W 2015 roku śmignęłam tam, choć nie powiem, coś zimnego ściskało za serce.
Natalia robiła zdjęcia tej formacji skalnej, jak dla mnie są to zamienione w kamień morskie fale, gdy nagle
ukazałam się w przełączce jako maleńki punkcik.

Przejście pod tą ścianą to nie była fraszka.
Choć z drugiej strony😄
Człowiek skupia się w takim miejscu na każdym kroku, zaciśnięciu dłoni na łańcuchu - to pomaga przetrwać. Stamtąd wydostaliśmy się pod kolejną ścianę, jeszcze jedno wzgórze, na którym wówczas były łańcuchy i już widać było grzbiet Spalonej.
W słońcu wszystko wygląda inaczej, 2020r.
Ostatnie podejście przed Spaloną
Skrzyniarki za nami
Widać grzbiet Brestowej i Salatin
Po ostatniej łańcuchowej ścianie, gdy ujrzałam przed sobą falujące trawami połoniny Spalonej pognałam w tym miejscu z pieśnią niemal na ustach: koniec, koniec! A było na co popatrzeć: łańcuch Rohaczy a w dole Plesa.
Kominiarski Wierch z Ciemniakiem i "ząbkiem" Giewontu po lewej, bliżej Wołowiec, Rohacz Ostry
i czubek Płaczliwego.
Rohackie Plesa, po prawej Gruba Kopa a za nią Trzy Kopy.
Na samej Spalonej(2083m npm) jest bardzo mało miejsca. Warto się tu jednak obrócić za siebie, choć odurzenie pragnieniem: dalej, szybciej, prędzej gna nas wprost w objęcia majestatycznej Pacholi.
Widok ze Spalonej na Skrzyniarki, Salatin i Brestową
Banikowska Przełęcz przed nami, z niej schodziliśmy w 2015 roku.
Ogrom Pacholi budzi szacunek
        W 2020 roku w tym miejscu zakończyłam wspinaczkę. Bezruch kwaratanny covidovej - co oznaczało także, że nie wyjechaliśmy do Karpacza i brakowało nam rozchodzenia karkonoskiego - spowodował u mnie brak jakiejkolwiek kondycji fizycznej, dodatkowo potworny wicher, który po prostu odbierał mi i tak wątłe siły przy wspinaczce, wszystko to sprawiło, że ledwo szłam. Nie zdobyłam zatem Pacholi ponownie, i dobrze, bo mąż musiałby mnie chyba nieść na plecach w drodze do parkingu, a tak dotarłam tam o własnych siłach. Słoneczne zdjęcia z 2020 roku w tym miejscu się skończyły
        W 2015 roku parłam dalej przed siebie, ze zgrozą przyjmując do wiadomości, iż "poprzeczka" wiodąca ze Spalonej do Pacholi, z daleka wyglądają jak trasa po prostym, to gruzowisko kamieni! Atrakcji było jednak przede mną pełno😄
Mój mąż w paszczy smoka, 2015r.
Z wielkim trudem opanowałam chęć, by pędzić mężowi na ratunek, gdy go ujrzałam w tej straszliwej paszczy😂A wystarczyło kilka kroków i smok zniknął, za to okazało się, że do podejścia do Pacholi będziemy tak tańcować na tych kamieniach: góra dół, góra dół.
A Pachoł, czyli słowacka Pachola, przed nami.
Za nami zaś niewysoki ząb Spalonej i rzekomo po prostym "poprzeczka" do Pacholi.
Kamienisko owo sprawiło jednak, iż gdy zaczęliśmy wspinać się na ostatni szczyt na tej trasie(o zdobywaniu Banikowu zapomnieliśmy już jakieś trzy godziny temu), to wyglądało tak, jak byśmy znajdowali się już w jego połowie. Co w niczym nie umniejszało trudności! Pionowa ściana, po której wspinałam się na czterech, opierając się najpierw na kolanie, zanim zdobyłam się na to, by unieść się w górę i postawić nogę wyżej. A wciąż nowe skały wyrastały przed moim zdziwionym nosem. Nie mogłam uwierzyć we własne szczęście, gdy wydostałam się wreszcie na ostatni przed szczytem kawałek po prostym.
Pionowe ściany Pacholi, ile ich było, nie zliczyłam.
Ostatnie metry i Pachola. A to widok na garb Spalonej.
Mroczne Skrzyniarki za nami
Spalona wygląda tu jak "czerwie pustyni" z Diuny.
I tak wreszcie dotarliśmy do końca wspinaczki(Pachola to 2166m npm): zasłużony odpoczynek, zdjęcia zdobywców - swojego nie pokażę, bo takich nabiłam sobie sińców na nogach, że przez następne dwa tygodnie nie nałożyłam krótkiej sukienki. Ze zdwojonymi jakby siłami ruszyliśmy w dół do Banikowskiej Przełęczy, skąd czekały nas jeszcze trzy godziny schodzenia do parkingu i nie były to przelewki.
Zwycięska Natalia na Pacholi, z Grubą Kopą w tle.
Na Przełęczy Banikowskiej stanęłam o godzinie 15.30.
Zejście z Banikowskiej Przełęczy to trud sam w sobie, lecz my dostaliśmy nagrodę w postaci kilku kozic spoglądających na nas ze zdziwieniem spod masywu Banikowu. I tu wspomnę jeszcze, iż na trasie Skrzyniarek spotkaliśmy polską czteroosobową rodzinę. Podążaliśmy później w ósemkę aż do Przełęczy Banikowskiej, nikogo więcej na tej trasie nie było! Takie wspólne przejścia jednoczą ludzi. W 2020 roku wędrowały od górnej stacji kolejki aż do Spalonej tłumy ludzi, jakby się nagle wszyscy "wylęgli" właśnie na tym szlaku. Zdawać by się mogło, że spowoduje to jakieś zobojętnienie na innych wspinaczy, lecz to nieprawda. Pod "głową legwana", na jedynych obecnie łańcuchach na Skrzyniarkach, nie miałam siły wspiąć się po pionowej skale na łańcuchu i starszy pan, który już był u góry zawrócił, podał mi rękę i podciągnął mnie. Nie patrzył na to, że mąż był przy mnie: kobiety, w dodatku niemłodej, na takim szlaku nie zostawia się bez pomocy. Jest zatem coś pięknego w tej jednorazowej górskiej rodzinie wspinaczy.

I tak pokonaliśmy szlak z Brestowej na Pacholą. Nazwaliśmy tę trasę "alpejską wyprawą". Mieliśmy niezwykłe szczęście, choć sprawił to przypadek, że jako pierwszą część Rohaczy wybraliśmy Brestową i Pacholą, jest ona bowiem najłatwiejsza z rohackich wyzwań. Zaprawiliśmy się tutaj i kolejnego roku mogliśmy wyruszyć na Rohackiego Konia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zima w Tatrach

                    Kalejdoskop zmian. Zima w Tatrach 2024      Wytrwali obserwatorzy przyrody a także cykliczności plam słonecznych już da...