poniedziałek, 25 października 2021

Tatry Orawa

        Nasz kraj graniczy z jednej strony ze słowackim Spiszem - od Popradu, a z drugiej z Orawą - to Tatry Zachodnie. Spisz od lat nastawiony jest na turystykę, na Orawie do dziś można znaleźć urokliwe ciche i bezludne zakątki. Ta część Słowacji jest mi bliższa, bowiem to od niej zaczęliśmy nasze nią zauroczenie.         

        Od 1997 roku nawiązaliśmy znajomość z panią Helenką i jej mężem Władysławem, wówczas właścicielami dwóch sklepów spożywczych: jeden mieścił się w Suchej Horze za ówczesnym przejściem granicznym, drugi do dziś posiadają w Hladovce, jakieś cztery kilometry dalej. Co roku robiliśmy u nich zakupy, w którym główną rolę grały słodycze, i rzecz jasna, alkohol. Zabieraliśmy ze sobą wielu przyjaciół, przez co staliśmy się jednymi z dobrze znanych klientów. Znajomość z właścicielami po latach przerodziła się w przyjaźń. Ich miejsca noclegowe w Hladovce, ponad owym sklepem i funkcjonującym jeszcze do covidu barem piwnym, stały się naszą przystanią. My ludzie miasta zmęczeni codzienną gonitwą, chaosem życia w hałasie wypoczywamy tu tak, że baterie ładują się nam niezależnie od wycieczek czy tras górskich. Wystarczy, że siądziemy przed sklepem na ławeczce, by porozmawiać z panią Helenką i panem Władkiem. I jesteśmy jak w domu. 

        A początkowo nic nie wskazywało na to, że zauroczymy się Tatrami poza naszą granicą. Odkryliśmy jednak, w dni beznadziejnie pochmurne i brzydkie w Zakopanem, iż można robić wycieczki po Słowacji, gdzie zawsze jest lepsza pogoda niż u nas. I tak zaczęła się nasza przygoda. 

        Pierwszym odkryciem była Demanowska Jaskinia Slobody, siedem kilometrów na południowy zachód od Liptowskiego Mikulaszu. Odwiedziliśmy ją kilkakrotnie, niestety zdjęcia były wówczas tylko kliszowe, stąd nie mogę przekazać jej urody i wspaniałości. Można wybrać trasę krótszą, lecz na pewno warto spędzić tam kilka godzin trasy dłuższej. Głęboko pod ziemią ukazują się nam ogromne jak katedry jaskinie z "nawisami opadowymi" czyli stalaktytami i stalagmitami połączonymi w jedno w kolorze ciemnego pomarańczu, płyną potoki krystalicznie czystej wody w wielu miejscach podświetlane. I co najważniejsze: jest tam dość zimno, ale nie tak jak w jaskiniach lodowych. A taka właśnie Lodowa Jaskinia w Dolinie Demanowskiej również się znajduje, lecz nie odważyliśmy się jej zwiedzić. 

        Drugim odkryciem był nieprawdopodobny zamek na pionowej skale Oravski Podzamok - dotrzeć tam można drogą na Trstienę, Twardoszyn i dalej na południe w kierunku Dolnego Kubina. Opowieści o zamkach znajdą swoje godne miejsce na stronie "Zamki, skanseny i inne atrakcje". 

        W 2003 roku zbliżyliśmy się do gór, wybraliśmy się pierwszy raz do Chaty Zverovki. Nocowaliśmy wówczas na Rysulówce, pięć kilometrów za Zakopanem w kierunku Chochołowa. Ranek przywitał nas w lipcu temperaturą plus osiem stopni, zdesperowani pojechaliśmy więc na Słowację - drogą przez Hladovkę do Zuberca, gdzie drugi zakręt w lewo prowadzi na rozstaj "Rohacze", na którym również należy skręcić w lewo. Pod Zverovką jest obszerny parking, a szeroki szlak prowadzi w kierunku podejścia pod Osobitą. Idzie się tam dość długo, mijając po drodze urokliwy stawek. My dotarliśmy wówczas tylko do pięknej łąki i zawróciliśmy, młodszy syn miał siedem lat, a my nie wiedzieliśmy jeszcze, dokąd ten szlak prowadzi. To było takie pierwsze zetknięcie, przedsmak rohackiej przygody. 

Maleńki stawek z drogi ze Zverovki na Osobitą, 2003r
I ten sam staw w 2018r.



2005 roku wyruszyliśmy na spotkanie magii, która złapała nas za serce, by nigdy nie puścić, a której nie spodziewaliśmy się w najmniejszym nawet stopniu. Pierwszy raz od parkingu Pod Spaleną wspięliśmy się asfaltem w kierunku Chaty Tatliaka. Ten parking, obecnie ogromny z dużym budynkiem toalet, co jest niezmiernie istotne nie tylko dla narciarzy, znajduje się na prawo od rozjazdu Rohacze, o którym wspominałam przy okazji Chaty Zverovki. W 2005 roku skręciliśmy przy Adamculi na prawo, by wspinać się absurdalnie stromą ścianą jedną a później drugą na Rohackie Plesa. Jest to poważny błąd - lepiej iść do końca asfaltem, aż do Chaty Tatliaka a później łagodnym trawersem dotrzeć do rozejścia szlaków na Rohacze i Rohackie Plesa. Na Plesa wspinamy się nadal łagodnie w prawo, niewielki wysiłek i już jesteśmy przy pierwszym Rohackim Plesie. W 2005 roku dotarliśmy najpierw na najwyższe Pleso z widokiem na Wołowiec, a gdy zaczęliśmy schodzić ukazał nam się taki raj.

Rohackie Pleso średnie z góry, 2005r
Jest to jedno z najpiękniejszych miejsc na Ziemi dla mnie, mam ich kilka - Rohackie Plesa wybitnie tu przodują, stąd też poświęcę im osobną stronę. W tym miejscu rzucam tylko hasło i kilka fotek na zachętę.
Odkrywać można Tatry na wiele sposób, na przykład z kamieni na wodzie😀

Z Chatą Tatliaka, starą, i Rohaczem Ostrym w tle
Masyw Skrzyniarek za moimi plecami nic mi nie mówił w 2005roku
Tego roku spotkałam też na tej trasie maleńkie oczko wodne, nikt z moich nie zwrócił na nie uwagi, gdy pędziliśmy w górę. A w mojej głowie otworzyły się jakieś przepaście, schody do tajemnej krainy. To Oko zaczarowało mnie w Tatrach bardziej niż cokolwiek innego, sześć lat później "urodziło się" z tego opowiadanie, które umieściłam w zbiorze Krople. Za każdym razem, gdy trafiam nad to bezimienne oczko w drodze z Rohackich Ples zastanawiam się, jakby to było przyjść tu bez ludzi, może odnalazłabym nad tym maleńkim stawkiem mój własny świat. Cytat z Oka z Kropli umieszczę na stronie "Z miłości go gór". 

Rok później wyruszyliśmy z tego samego parkingu do Latanej Doliny, skąd wspięliśmy się pierwszy raz na Zabrat i ujrzeliśmy widok, który ściął nas z nóg - ogrom Rohaczy przed nami. Ustaliłam na mapie, iż przejście ich to dwie i pół godziny. Dobrze, że "ktoś u góry" czuwał nade mną, że nie zabrałam tam nigdy nikogo nieobeznanego z Tatrami. I dałam sobie czas na zdobycie Rogatych Gór. Oznakowanie na mapie słowackiej czasu przejścia tras lekko licząc można zawsze podwoić!
Z Siodła Zabrat schodziliśmy do widocznej w dole Chaty Tatliaka, 2006r. 


2007 rok to zdobycie Banikowu. Pierwszy raz przeszliśmy wówczas Spaloną Dolinę, obecnie zwaną Zieloną, ujrzeliśmy z przełęczy pod Banikovem ogrom Pacholi i Spalonej. Nie mogłam uwierzyć, iż z tej przełęczy powrót do asfaltu szczytami to może być jedenaście godzin trasy, jak powiedział mi mąż(w rzeczywistości cała trasa to dziesięć godzin). Na Przełęcz pod Banikovem ruszyliśmy tą samą trasą, którą poszliśmy na Rohackie Plesa rok wcześniej, z owej nieszczęsnej Adamculi. Po pierwszej wspinaczkowej ścianie odpoczęliśmy na ławeczkach i zaczęła się kolejna wspinaczka, aż do samego końca było stromo stromo i stromo. Tak nas umęczyła ta trasa i powrót tą samą drogą, że nigdy więcej nie wchodziliśmy nią do góry, tylko już zawsze schodziliśmy! A widoki były bajeczne.
Paweł pod ścianą Banikovu, 2007r
Przed nami Banikovska Przełęcz
Jest to bardzo kolorowa dolina, choć wówczas nazywała się Spalona

Byłam tak wykończona tym podejściem, że na przełęczy usiadłam na skale prowadzącej na Baników, a mąż z synami wdrapali się tam i zdobyli szczyt. Ja przez tę godzinę odpoczywałam, podziwiając nie tylko wspaniałe widoki, lecz także pracownika parku, który budował drogowskaz na Banikovskim Siodle z ogromnego bala, uprzednio zostawionego tam przez helikopter. A był wówczas taki wicher, że oddychać nie było można. Ja schowałam się za skałą, a pan w najlepsze walczył z drogowskazem. 

Widok z Przełęczy pod Banikowem na Spaloną Dolinę
I na drugą stronę, na Liptowskie Mare
Dolina Spalona z masywem Grubej Kopy

Do głowy mi wtedy nie przyszyło, że pokonam wszystkie te szczyty, że Rohacze staną się miłością mojego życia. Tym bardziej, iż powrót dał nam tak w kość, że odkryliśmy rozwiązanie nowej zagadki: co to jest po prostym? Ktoś, kto nie powrócił z takiej trasy, nigdy jej nie rozwiąże. Po prostym oznacza asfalt, w teorii gładki jak szkło, lecz i on wkrótce zdawał się nam kamieniskiem. To właśnie ten powrót z Przełęczy Banikowskiej "rozwalił" mi kolana na amen, dobrze, że do następnych gór minął znowu rok, a zatem miały czas i się "naprawiły". 

I to właśnie w 2007 roku odkryliśmy też cud Juraniowej Doliny, poświęcę jej osobną stronę, bo ze wszech miar na to zasługuje. W tym miejscu chcę tylko przekazać nasze nią zauroczenie, które jak okazało się zamieszkało w naszych sercach na zawsze.
Tajemnice Juraniowej zabrały nas ze sobą w podróż na kolejne lata, 2007r

        W 2009 roku nocowaliśmy tydzień w Hladovce z naszymi przyjaciółmi, alpinistami, mieszkającymi obecnie w Legnicy. Na początek zaciągnęliśmy ich do Juraniowej, na następną wyprawę ruszyliśmy na Rohacze. Płaczliwy stał się naszym celem.
Wyruszyliśmy od Chaty Tatliaka w górę, ze zdumieniem wkraczając na jęzor "lodowca", pozostałości po zimie, choć to lipiec był. Nigdy więcej w tym miejscu nie natrafiłam nawet na wspomnienie śniegu.
Wszystkim, którzy szli już w górę od Chaty Tatliaka dedykuję te dwa zdjęcia
Podejście na Smutną Przełęcz w 2009roku okupiłam tak potwornym znużeniem, że poddałam się i zostałam, by odpocząć i zejść z powrotem na dół. Mąż z młodszym synem i nasi przyjaciele, Gosia i Przemek, ruszyli na Płaczliwy.
Smutne Siodło
A ja po dwudziestu minutach na przełęczy poczułam taki przypływ adrenaliny, że ruszyłam na widoczne na zdjęciu pionowe zęby skał. I rozpoczęło się moje pierwsze spotkanie z Rohaczami. Szłam sama, nikt mnie ani nie poganiał, ani nie powstrzymywał przed robieniem w kółko zdjęć. Oddałam się więc tej pasji jak odurzona.
Po pierwszej wspinaczce rękami i niemal zębami ukazał mi się taki widok. Okrągły czubeczek na wprost to Rohacz Ostry, po prawej wyłania się Płaczliwy.
Wkrótce wychodzę na prostą. Szczyty przed mną robią się coraz bardziej wysmukłe i potężne.
A za mną: uczta dla olbrzymów. Tak nazwałam rumowisko skalne, gdzie ewidentnie turyści układali mniejsze głazy właśnie w... stoły. A za nim ukazał mi się ogrom gór, których w 2009 roku nie umiałam nawet nazwać. Dziś mogę to uczynić. Z lewej widoczny jest trójzębny masyw Banikowu, bliżej ogromna środkowa góra to Gruba Kopa, z przełęczy szlak prowadzi na Trzy Kopy. Pokonałam tę trasę z moim mężem w 2017roku i było to największe wyzwanie w moim życiu, opiszę je na stronach "Rohacze moja miłość".
W 2009 roku zachwyciłam się tymi niezwykłymi górami, biegłam więc niemal po prostym, zapominając, że trzeba też oddychać. Coś jest w tym, że na takich wysokościach od tego urzekającego piękna człowiek ma ochotę śmiać się w głos ze szczęścia.
Masyw Płaczliwego wywyższa się nade mną, a ja jeszcze nie wiem, co mi się ukaże, zaraz za tym pagórkiem, z którego robię zdjęcie.
Gdybym tak mogła zostać pod tą skałą i podziwiać bez końca jej uformowanie, może wpadłabym w końcu na to, jak powstały te poprzeczne równoległe szczeliny. Cudów było jednak coraz więcej, gnałam im na spotkanie.
W dole ujrzałam Jeziorko Tatliaka i pierwsze z Rohackich Ples. Im wyżej się wspinałam, tym wyższe stawy mi się ukazywały.
Podeszłam jeszcze kawałek do góry z tego miejsca, podobno brakowało mi do szczytu już tylko około piętnastu minut, lecz spotkałam męża i syna schodzących z Płaczliwego i zawróciłam z nimi. Gosia z Przemkiem pobiegli dalej, na Rohacz Ostry.
Z tego miejsca widać było nasz szlak na Smutną Przełęcz jaką cieniutką linię, zwykły zygzak. Ruszyliśmy w drogę powrotną, odurzeni górskim powietrzem.
Mąż i syn ominęli "ucztę dla olbrzymów" - drobiny w skalnej przestrzeni. Kiedy siedem lat później ruszyłam przez Płaczliwego na Rohackiego Konia, nie miałam już czasu na "analizowanie" aparatem każdego napotkanego kamienia czy widoku - wówczas czekały mnie inne ekstrema😀

Tego roku wspólnie z Gosią i Przemkiem wspięliśmy się z parkingu pod Spaleną Lataną Doliną przez Lućne Siodło(po słowacku Łąkowe)na Grzesia czyli Lućną. Pełne radości są te chwile, gdy wchodzimy na nieznane łąki, szczyty, grzbiety. Łąkę pod Grzesiem do słowackiej strony uznałam, za jedną najpiękniejszych w Tatrach, a wielki wpływ na to miał fakt, iż wędrowaliśmy po tym szlaku sami.
Gosia z Przemkiem z Rohaczami w tle, 2009r
Samotna łąka w drodze na Lućną
Od lewej widać w tle Trzy Kopy, Grubą Kopę, Baników i siodło pod nim.
Ostry ząb pośrodku to Pachola, dalej szlak prowadzi na Spaloną, schodzi w dół,
by doprowadzić wędrowców  na Salatin o podwójnym szczycie.

Czarodziejskie to miejsce z nieznanymi mi jeszcze nazwami Rohackich szczytów poprowadziło nas tego roku do wysokiej kosówki przesyconej słońcem i miodem. Wszyscy mnie wyprzedzili, jak zwykle, miałam więc ten raj wyłącznie dla siebie. Ze trzy lata później to krótkie podejście zamieniło się w szlak jednej z moich pierwszych postaci, w której historii życia zaklęłam miłość do gór, Ziry.

A gdyby tak zostać tu na zawsze?
A my wspięliśmy się na Grzesia i łagodnym zejściem ruszyliśmy pod Osobitą, nie zdając sobie sprawy jak długi i dość nużący jest to szlak.
Grzbiet Osobitej przed nami
Korzystaliśmy z pogody, robiąc sobie zdjęcia na mijanych łąkach
Pozdrawiamy Was, Gosiu i Przemku

Zejście z tego szlaku, od przełęczy pod Osobitą jest strome, a my byliśmy już zmęczeni. Stąd też tę trasę pokonywaliśmy odtąd zawsze w odwrotnym kierunku - ze Zverovki pod Osobitą i na Grzesia. Na osobnej stronie umieszczę słoneczne zdjęcia z ostatniego naszego przejścia tym szlakiem w 2018 roku.

Na zakończenie 2009 roku jeszcze jedno zdjęcie ze wspólnego wypadu do Juraniowej Doliny.
Do zobaczenia na kolejnych trasach, w Sudetach😀


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zima w Tatrach

                    Kalejdoskop zmian. Zima w Tatrach 2024      Wytrwali obserwatorzy przyrody a także cykliczności plam słonecznych już da...