Koronka Rohaczy - Hladovka 2025
       Nie dopisała tego lata pogoda nad morzem, nie dopisała w Tatrach. Styczeń przyniósł na Wybrzeżu taką wiosnę, że od marca utrzymywała się zimnica aż do czerwca. A w nasze Rubinowe Gody 12 lipca od rana padał dokuczliwy deszcz, uczestniczki imprezy do pobliskiej restauracji podjechały samochodem, panowie jakoś sobie poradzili. Nie lepiej było, gdy nadszedł drugi sierpnia i przed świtem zapakowaliśmy się do samochodu - długie spodnie, bluza plus kocyk na dokładkę, to ja😅Jarek jest odporny na zimno od zawsze. I ku naszemu zdumieniu świat rozjaśnił się latem, gdy wjechaliśmy około w pół do dziewiątej na zakopiankę. 
  | 
W tym miejscu adrenalina, po pół rocznym czekaniu od zimowego wyjazdu,  podnosi się na maksa- w Rabce zjeżdżamy z zakopianki  i przez wioski pomykamy powolutku do Chochołowa.Tatry przywalone białymi chmurami sugerowały, że oto wkraczamy  do krainy pięknej pogody.  | 
W trzymającym się starodawnych tradycji Chochołowie - podejrzewam że to jedna z nielicznych w Europie wiosek o urodzie sprzed wieków, gdzie wciąż żyją ludzie - skręcamy na Słowację. Słońce powitało nas w ukochanej Hladovce, by po południu skwasić miny podróżnikom z Gdańska.  | 
Przygraniczny widok z Chochołowa na Tatry Polskie - w tym miejscu byliśmy pierwszy raz.Giewont wzięty z zaskoczeniaA wierzbówka kiprzyca dotrwała do sierpnia, choć w zeszłym roku padła już miesiąc wcześniej. | 
Obiad "U Śliwy" w Chochołowie polecamy wszystkim odwiedzającym Zakopane i okolice, tym bardziej, że tuż obok można uchwycić takie widoczki jak wyżej. W restauracji w porze obiadowej trzeba czasem czekać na wolny stolik, a kilka kroków dalej - bezludzie. Pierwszy spacer po Hladovce- z francuskiego 
reconnaissance to rozpoznanie - przyniósł nam zagwostkę. 
  | 
| Rano ciepło i słońce, o siedemnastej Babia Góra w zimnych chmurachWidok na graniczną Suchą Horę i Tatry Polskie😱...zajechane granatem chmur | 
Najbardziej niecodzienny widok spotkał nas jednak na samym początku spaceru - teoretycznie byliśmy tylko w Hladovce...
  | 
| Niespodziewane spotkanie z "emusiami" - dobrze, że były za płotem😆 | 
Taka niechętna ludziom pogoda potrzymała nas jeszcze dwa dni w niepewności, po czym we wtorek mogliśmy wyruszyć na spotkanie upału w Juraniowej Dolinie. A że tym razem przyjechaliśmy zdrowi, pognaliśmy na spotkanie corocznej przygody jak na skrzydłach.
  | 
Krótkie podejście asfaltem i wrota magii Juraniowej otwierają się, a osty dopisały jak na zamówienie. | 
Dalszy bieg asfaltem w górę to frajda, na którą czekamy cały rok. Ostatni rzut pod górkę w ciemnym lesie i jak zawsze z początku po błocie, jeden zakręt i już byłam niemal na prostym, na Umarłej Przełęczy. 
A skoro się weszło, to trzeba zejść do uroków dolinki wciśniętej między skały. I już można posłuchać opowieści szemrzącego, a może mruczącego jak kot, potoku.
Przyjechaliśmy dość wcześnie, więc moje miejsce w Juraniowej pogrążone było w cieniu.
  | 
A kilka kroków za naszą miejscówą feeria słońca- poniżej | 
Łańcuchowa niespodzianka w Juraniowej, na zdjęciu w miejscu gdzie przez zieleń ledwo widać ludzi, zawsze napawa mnie śmiechem. Łańcuchy i skały mokre, nawet w upały, a zejście po takiej mokrości to zabawa na zasadzie: nic stać się nie może bo to raptem kilka kroków, ale czy się nie pośliznę i nie polecę wprost na Jarka😂A kraina mostków w Juraniowej zaprasza...

Kiedy zaś pojechaliśmy na tradycyjną kawę i ciacho do Zuberca, przypomniało się nam, że rok temu wypatrzyliśmy wieżę widokową na jakiejś górce za miasteczkiem. I poszliśmy sprawdzić, jak wygląda sytuacja za drogowskazem do niej. Wieża nazywa się Tonka, a napis wskazuje, iż to raptem czterysta metrów. Z marszu ruszyliśmy zatem na górkę, wędruje się bardzo przyjemnie w lesie, zakosami tworzącymi drogę krzyżową. Ledwo zaczęliśmy się wspinać, a już byliśmy na prostym. A tu zaskoczenie - obok wieży znajduje się coś jak schronisko o nazwie Koliba Josu. Po nerwowym zatem wejściu na metalową ażurową wieżę - gdzie na ostatnim piętrze kołysało tak, że wyrywało pokład spod nóg😄- zasłużyliśmy sobie na lemoniadę i kawę. 
  | 
Droga krzyżowa prowadzi na ten pagórek, Kycera, a w dole Zuberec.Weszłam na szczyt tylko dlatego, że Jarek cofnął się po mnie, tak mi nogi dygotały😅I kurczowo musiałam się trzymać barierek, bo wieża "chodziła" z wiatrem wte i we wte😱A za mną nasza Osobita, forpoczta Rohaczy...i Brestowa- od niej zaczyna się trasa na Salatin, Spaloną i Pacholą, naszą "alpejską wyprawę" z 2015 roku. | 
Fantastyczne zaś miejsce Koliba z placem zabaw to zaproszenie dla naszego Robercika, górołaza z zimy tego roku😍
  | 
| Co za urokliwe miejsce... | 
  | 
Wieża kilka pięter ma i trzeba zapłacić trzy euraki ze wejście. | 
I wreszcie nadszedł dzień wymarzonej od roku wyprawy- po raz kolejny na Magurę Witowską, tym razem z buta z Hladovki przez Suchą Horę, gdzie zaczyna się szlak. A dołączyła do nas znienacka siostra naszej Ewelinki, Justysia😍Wyruszyliśmy więc na spełnienie całorocznych marzeń o Magurze z buta w obie strony w towarzystwie kolejnej górołazki, którą zaraziliśmy Tatrami chyba pięć lat temu. I tak jest teraz, że Justa wędruje także szlakami sudeckimi po dziesięć razy w roku! I to jest piękne💝
  | 
| Początek podróży z plejadą Rohaczy po prawejJak wędrować to tylko z Justysiąbezdrożami i łąkami... | 
Gdyby nie skrupulatne słowackie oznaczenie szlaku na pewno byśmy zabłądzili😂Dobrze że mieliśmy zasięg internetu, choć nie obyło się bez niespodzianek, bo inaczej wędrowalibyśmy do nocy😄W górę, po trawie jak widać, nie natrafiliśmy na ani jedno oznaczenie - owszem mogliśmy iść na przełaj, bo szczyt widzieliśmy od samego początku, niemniej chcieliśmy tam dotrzeć jak cywilizowani ludzie a nie pierwotni😆
  | 
| Magura przywitała nas falującymi trawami - zdjęcie z ławki poniżejBaza wypoczynkowa od strony polskiego podejściaI widok na Rohacze | 
Po trzech godzinach wędrówki i nieustannego ustalania, którą drogą iść, zdobyliśmy Magurę Witowską po raz trzeci, a Justa pierwszy🌺 Magura jest szczytem wspólnym dla Słowacji i Polski, od strony Witowa jest to raptem półtorej godziny podejścia - szkoda zatem z domu wychodzić. Ma 1232 mnpm więc wysokość zdawałoby się żadna, lecz kółeczko z Hladovki i z powrotem to ponad dwadzieścia kilometrów i trzeba było dobrze namachać się, żeby wrócić do domu. 
  | 
Szczęśliwi zdobywcy MaguryA szczyty za nami wszystkie nasze, Justa jeszcze trochę musi pochodzić,  by nas dogonić...Magura z Giewontem, Czerwonymi Wierchami i Kominiarskim 
  | 
Na trawiastym szczycie cisza i spokój, dwoje turystów z Witowa zaraz zaczęło schodzić, byliśmy więc sami - cała Magura dla nas. Nie siedzieliśmy długo, po czym spełnieni widokowo rozpoczęliśmy schodzenie inną trasą.
  | 
Fajnie nas przyjęłaś, Maguro, następnym razem wybieramy się do ciebie z Orawic. Ostatnie spojrzenie na Osobitą w wierzbówce i naprzód marsz, ekipo! Początek trasy powrotnej był nam znany. | 
A w lesie, przed widoczną u góry polanką, spotkaliśmy dwóch dowcipnisiów w wieku nieco starszym od Justy. Zapytali nas czy daleko jeszcze, Jarek odpowiedział, że Magura jest tuż tuż. Magura?! - pyta na to jeden, zdumiony i przerażony jednocześnie - a to nie jest Babia Góra?! Tak nas zasugerował, że początkowo uwierzyliśmy, iż pomylili i cel wyprawy, i kierunki startu - Babia Góra od Magury jest w odległości pewnie ponad 20 kilometrów. Mądrala, ale żart był przedni!
  | 
Z tej łąki zeszliśmy nową trasą, w prawo zamiast jak zwykle w lewo.Po dwóch godzinach wędrówki wśród ciszy pól, wciąż jeszcze uśmiechaliśmy się. I to w tym miejscu spotkała mnie Koronka Rohaczy"Koronka Rohaczy przecięła widnokrąg,  czule straż pełniąc u kwitnącego nieba..."
  | 
Dalsza opowieść z "Palety pamięci" znajdzie się w tomiku górskich wierszy "Ścieżkami mgieł", jeśli wszystko dobrze pójdzie już w przyszłym roku oddam do druku moje tatrzańskie i sudeckie nostalgie.Zanim umordowani wędrówką i upałem dotarliśmy do Hladovki, napotkaliśmy nową wieżę widokową na pagórku, na który wdrapaliśmy się już chyba ze trzy razy. I choć wydawało mi się, że następnego dnia po tych peregrynacjach magurowych nie ruszę ani ręką, ani nogą, zerwaliśmy się w południe😎, by pożegnać tegoroczną Koronkę Rohaczy.  | 
Rohacka koronka w aureoli wierzbowincy kosmatejI w aureolach łąkDo zobaczenia ukochana Hladovko do przyszłego roku🌸 | 
 
 
Dwoje na szczycie w ciszy i z pięknymi widokami- tylko pozazdrościć. Nawet jeśli pogoda splatała figle wiem, że i tak jesteście zadowoleni z pobytu. :)
OdpowiedzUsuńJuż było zimno i lało, zaliczyliśmy też ponad tydzień upałów i znów zbliża się ochłodzenie - ot, lato tegoroczne:)
OdpowiedzUsuńWhat a beautifully vivid slice of travel storytelling. It sounds like Chochołów is one of those rare places where history isn’t just preserved—it’s still breathing. And that contrast between the warm welcome of the sun in Hladovka and the mood shift later in the day adds such a relatable, human touch. Some places hold magic, and some journeys hold mood swings—both make for a story worth telling. Thanks for sharing this atmospheric moment.
OdpowiedzUsuńnanajee.com
A mogę poprosić o komentarz po francusku, jeśli nie da rady po polsku?
OdpowiedzUsuń