Skrzydło Kościelca, Tatry Wysokie 2024
Trzy lata temu wybraliśmy się z Kasprowego na Świnicę, w osławionej wspólnymi przeżyciami z rodziną naszych przyjaciół Madzi i Dawida burzy z piorunami w tym rejonie Tatr. W zeszłym roku z Kasprowego pomknęliśmy na Przełęcz pod Świnicą, po czym nie aż tak dzielnie zeszłam do Zielonego Stawu(upał zamierzał mnie zabić na tym zejściu, ale się nie dałam😅). A w tym wyruszyliśmy już tylko na Przełęcz Liliowe, by stamtąd ścigać uroki Tatr zaklęte w czarze Zielonego Stawu "tkwiącego" od tej strony u stóp Kościelca. A że wszystkiego tego dokonaliśmy, wjeżdżając na Kasprowy wagonikiem PKL, uznać można iż ta forma korzystania z udogodnień TPN stała się naszą tradycją.
|
Pierwszy oddech gór po opuszczeniu budynku stacji na KasprowymDrugi oddech na drugim pagórku. W przyszłym roku wyruszymy w przeciwną stronę na widoczne po lewej Czerwone Wierchy.Z magią Rohaczy w oddaliOk, mąż obfotografowany😂 |
I za każdym razem dziwiłam się, że choć wagonik po brzegi pełen ludzi, kiedy tylko wychodziliśmy z budynku stacji na szczycie sznur turystów zamieniał się w dwie tylko konkretne osoby😂Kogoś zapewne minęliśmy w drodze na Beskid, a na zdjęciach pustki w Tatrach. To jest właśnie potęga poranka, byliśmy na Kasprowym w tym roku przed dziewiątą. Jak na wyjście na szlak w górach zdecydowanie za późno a stąd dobry czas na wędrówkę szlakiem ciszy.
|
Srebrna tafla Zielonego Stawu |
Widok z trasy z Kasprowego na Przełęcz Liliowe, dokładnie w takiej samej aurze, pochłonął mnie, gdy ujrzałam go po raz pierwszy w życiu - był to chyba rok 1987. I od tamtej pory trzyma mocno, mknę w tę przestrzeń ku srebrnym taflom, ścigając się z dzwonami górskiej ciszy. Wiersz pojawił mi się w głowie bardzo szybko, jak widać jednak z daty, ostatecznie zapisałam go miesiąc po powrocie z tegorocznej wyprawy. Z Beskidu o tej porze niewielu ludzi wybiera się w dalszą wędrówkę ku Tatrom Wysokim, nadal zatem towarzyszyła nam muzykantka tutejszej przestrzeni, Jaśnie Górska Pani Cisza.
|
Beskid za nami czyli Kasprowy już schowanyA wkrótce pożegnamy też widok na Rohacze i Czerwone Wierchyby powitać zejście z nagrodą czekająca na nas pod Skrzydłem Kościelca.W tym miejscu, gdzie Jarek stoi, Paweł fotografował swoje odkrycia, schodząc z Liliowego dziesięć lat temu.
|
Ku mojemu niemiłego zaskoczeniu szlak z Przełęczy Liliowe w dół okazał się nieprzyjemnie stromy, dlaczego w pamięci funkcjonował mi jako lekki łatwy i przyjemny? Pewnie dlatego, że schodziłam tędy ostatnio o dziesięć lat młodsza😅 a podejście tędy jest niewymagające. Musiałam zwolnić i uważać na kamienie-stopnie, zamiast napawać się nadchodzącym rajem, którego nie mogłam się doczekać.
|
Raj traw już się rozpoczął. I nadpłynęło Skrzydło Kościelca.Ach, ty mój Zielony Stawie pełen magii |
Muszę się kiedyś wybrać nad tę "czarę z bukietem fioletu dzwonków" i "złote wyspy nadrzecznych starców, co się wyśniły nad szmaragdów stawem tajemnic pełnym" na tak długo, by usiąść w zgodzie z dawną królową Tatr, ciszą. I chłonąć. "Skrzydło Kościelca zawisło tam tylko na chwilę" - cytaty pochodzą z wiersza "Przestroga", który odczytałam na spotkaniu literackim w Słupsku "16.16" we wrześniu.
|
Starce nadrzeczne sąpuchary fioletu dzwonków też. |
Popełniliśmy jednak wielki błąd, sugerując się pogodą na dzień tej wyprawy i bagatelizując fakt, iż była to sobota. Nie wyminęło nas wielu ludzi o tej porze, lecz krzyki rozochoconej młodzieży schodzącej za naszymi plecami były po prostu niszczące. Nie można się tak zachowywać w górach, są one dla wszystkich, a nie tylko dla beztroskich krzykaczy. Przede wszystkim cisza jest przyrodzonym przywilejem mieszkańców parków narodowych, a turyści zwłaszcza poranni nie idą w góry na poszukiwanie hałasów Krupówek. Na szczęście grupki młodzieży popędziły w dół i do złączenia szlaków dotarliśmy w spokoju. A stamtąd wyrwaliśmy nadal lekko i przyjemnie w górę do mojego drugiego raju tego dnia...Zielonego Stawu.
|
Zielony Staw ukrył się, za to Świnica znacznie zwiększyła swoje rozmiary.Kolejny szlak doprowadza nas do mojego ulubionego przejścia przez strumień.A lat temu, oj dwa przed końcem poprzedniego tysiąclecia😂, płynęła tędy w lipcu rwąca zimna rzeka. I oto mój kamień przy Zielonym Stawie💚 |
Dotarliśmy nad Zielony Staw około godziny jedenastej i wciąż jeszcze zalegał w moim zaczarowanym miejscu spokój. Zjedliśmy tu zatem jeszcze w ciszy, by wyruszyć na drugą część naszej wyprawy - wspinaczkę dnia😉Podejście do Karbu jest dla mnie jakby za każdym razem lżejsze, chyba dlatego, że nauczyłam się dzielić go na etapy psychiczne.
|
Pożegnanie z Zielonym Stawem do przyszłego rokuI przywitanie z podejściem na KarbPojawia się staw Kurtkowiec a Zielony zamienia się w jadowity szmaragd.Skrzydło Kościelca chyba zamierza się złożyć. |
Na ostatnich metrach kamieniska pod samym Karbem przysiadłam na chwilę, nie tylko ze zmęczenia. Otóż zmierzają tu we wszystkich kierunkach sznury ludzi, ciężko się wyminąć. I co jest dziwne, a godne zaznaczenia, owe "żywe pociągi" nie niosą ze sobą jakiegoś strasznego hałasu. Na Karbie siadam zdecydowana odpocząć dłużej - czyli może z pięć minut, bo jest tu bardzo ciasno.
|
Jeszcze chwila i Karb...z rozległą odsłoną na TatrySiedzę na Karbie😀O takW którym miejscu Jarenty zrobił to zdjęcie?Bo to jest chyba, kiedy już pierwszą górkę Małego Kościelca mieliśmy za sobą. |
Stromizna podejścia z Karbu na Mały Kościelec nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia jedynie za pierwszym i drugim razem - czyli w odległych latach, gdy jeszcze latały pterodaktyle😱Nie, przecież ten drugi raz byłam z dziewięcioletnim Mateuszem😂Każde kolejne podejście na skałkę wyrastającą pionowo z Karbu, ale niewysoką, sprawia że zaczynam wątpić w siebie. Tym razem wdrapałam się bez większych emocji, za to co spotkało mnie dalej, to klękajcie narody. Od 2017 roku trzęsą mi się tu nogi. Da się to jednak wytrzymać, gdy nie trzeba mijać się z miliardem turystów na wąskiej ścieżynie Małego Kościelca, gdzie z obu stron czyhają na nas takie przepaście, że nawet nie ośmielam się spojrzeć w dół, tylko błądzę wzrokiem po horyzoncie. O przepraszam, tu nie ma horyzontu😆
|
A jak ja zrobiłam to zdjęcie, skoro nogi mi się trzęsły, a zęby latały, że omal ich nie pogubiłam? Za to szmaragd Czarnego Stawu Gąsienicowego ma w sobie moc.Hm, to niemożliwe, żebym tu się śmiała.Katedra Kościelca Nie widać tłumów za mną, bo od mojej przyjaciółki Gosi dowiedziałam się, że można osoby usunąć - sama na to nie wpadłam. |
Na Małym Kościelcu z naprzeciwka nadchodziło tak dużo ludzi, że w połączniu z tymi, którzy sobie tutaj siedzieli i trzeba było ich wymijać, nogi mi się trzęsły ze strachu. Ten grzbiecik nie jest w Tatrach żadnym ekstremum, ale potknąć się i polecieć w świat na dole to tylko chwila. A jeszcze przecież wymijali mnie ludzie z tyłu! W jednym miejscu, gdzie było trochę szerzej, leżał płaski kamień pochylony "w kierunku" Zielonego Stawu😨Z przeciwka dziarsko podążał w moim kierunku młodzieniec w trampeczkach, zdążyłam pomyśleć tylko, że wyminiemy się właśnie na tym kamieniu śmierci z poślizgu. Postawiłam tam lewą nogę, bo nie było innego wyjścia, zagryzając zęby, żeby nie zlecieć. Nie spadłam, skoro to piszę, ale od tamtej chwili na Karb wybieram się wyłącznie w dzień powszedni i to najlepiej w czerwcu przed wakacjami. Emocje jednak dopiero miały się zacząć. Schodzenie z Małego Kościelca to pion total, ze dwa razy zatem usiadłam zatem i zjechałam o kamień czy na dwa na pupie. Na szczęście nigdy tędy nie wchodziłam, niosłam zatem należytą pociechę tym biedakom, którzy popełnili ów błąd. A śmiechu było z tego: fajnie jest; że też człowiek nie został dziś w domu - obśmialiśmy się wszyscy.
|
Od tej skały już wiem, że choć jeszcze spory kawał do stawu, to stromizna niedługo się skończy. |
|
I o to chodziło.Jeszcze tylko ten kamieni światI szmaragd Czarnego Stawu zamienia się w granat. |
Nie pamiętam, ile mi to zejście zajęło, najmniej czterdzieści pięć minut. Chwila na złapanie oddechu i pędzimy na spotkanie rzeki ludzkiej płynącej nad Czarny Staw Gąsienicowy nieprzerwanie zapewne od dziesiątej rano. Tu dopiero trzeba patrzeć pilnie pod nogi, nikt bowiem z idących w górę na nikogo nie zważa i można zwyczajnie zderzyć się z kimś. Opowieści zaś co się dzieje pod samym Murowańcem pozostają niezmienne. Zjedliśmy po batonie i dalej w drogę. Z tego wszystkiego zapomniałam napisać, że dwa tygodnie przed wyjazdem w Tatry złamałam sobie palec u lewej ręki, dopiero po zdjęciach mi się przypomniało. I na tej stromej ścianie przytrzymywałam się nią - a potem trzeba było tydzień dłużej sklejać palce plastrem, żeby się ten jeden dobrze zrósł.
|
Do zobaczenia za rok, Halo Gąsienicowa💝
|
I jeszcze jedna uwaga - wierzbówka kiprzyca już przekwitała. Górale skwitowali to jednoznacznie: wierzbówka przekwita, zaczyna się jesień. A to był koniec lipca. Pory roku zmieniają swoje czasotrwanie, czy to oznacza, że aby zobaczyć ją w Tatrach zawsze trzeba będzie jeździć w lipcu? Zobaczymy w przyszłym roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz