środa, 2 marca 2022

Zima w Tatrach

                                       Zima 2022

      Ledwo zdążyliśmy nasycić się zimą, pozjeżdżać na nartach, pośmiać się z przyjaciółmi i naszymi wspaniałymi gospodarzami na Rysulówce, gdy znów świat pogrążył się w chaosie. Zapomnieliśmy na siedemdziesiąt siedem lat o tym, co najstraszniejsze jest dla ludzi, pewni, że nikt już nigdy nie zaatakuje suwerennego państwa bez powodu, bez litości. O pokój miedzy narodami trzeba dbać, to najcenniejsza wartość dla człowieka, lecz od dwudziestego czwartego lutego tego roku wiemy już, że nie dla każdego... Nie można milczeć: dla dzielnego narodu ukraińskiego napisałam wiersz, który wisi w bibliotece, gdzie miałam promocję Kropli. Gromadzimy sprzęt, pościel, ubrania i żywność dla uchodźców. Aby nie poddać się grozie, rezygnacji i cierpieniu, musimy żyć nadal, wbrew temu wszystkiemu - dajemy tym samym sygnał, że ciąg życia nie został przerwany.  

                                                                    * * * 

    Tegoroczny wyjazd zimowy w Tatry upłynął nam pod znakiem nowych tras i powrotu na narty. O białym szaleństwie na deskach słów kilka umieszczę na końcu opowieści o pieszych wędrówkach.

Najważniejszym cudem tegorocznej zimowej przygody z Tatrami była pogoda. Od wielu lat nie mieliśmy takiego słońca zimą. Przez dziesięć dni pobytu świeciło codziennie za wyjątkiem jednego zasnutego chmurami aż do ziemi - mówimy wtedy o górach, że zajechały je spychacze😄 Nie było też mrozów, a zatem wędrowało się nam lekko. 

     Na pierwszy ogień wyruszyliśmy na Staników Żleb - a widoczność mieliśmy chyba lepszą niż rok temu.

Prostą ścieżką na grzbiecie Stanikowu zmierzaliśmy z widokiem na Czerwone Wierchy.
Na Przysłopie było dość dużo ludzi, lecz na szczęście nie hałasowali zbytnio😆Za to widok z góry - bajka.

Ośnieżony Giewont w błękicie nieba
A z zejścia też kilka motywów załapaliśmy niezłych.
Nietknięta ludzką stopą śnieżna polana
To drzewo ocalało, w przeciwieństwie do zmiecionych w poniższych miejscach.
W tym słońcu było wręcz gorąco.

Zimą w Tatrach trzeba jednak uważać - w słońcu może być gorąco, a w cieniu natychmiast robi się zimno.
Zatoczka wodna w lesie
zmierzającym do Kościeliskiej

Mostek kierujący na Czerwone Wierchy

        Kolejna wyprawa w słońcu to Lejową do Chochołowskiej. I w przeciwieństwie do tego, co napisałam na stronie "Zima w Tatrach" z Białego Potoku - pełnego w tym roku narciarzy, że stoki i okolice pękały w szwach - do Lejowej należy iść prosto wzdłuż trasy zjazdu, bo tak wskazuje drogowskaz, który Jarek odkrył na nowo po kilku latach wędrówek do Lejowej. Po prostu zapomnieliśmy, że nie należy trawersować łąk latem czy pól śnieżnych zimą, bo szlak wyżej prowadzi. 
Tegoroczne zimowe zdjęcia z tego przejścia biją wszystkie poprzednie na głowę.
Drogą w lesie zmierzamy z Białego Potoku do Lejowej.

A to zdjęcia Jarka

Na moim ulubionym mostku u wejścia do Lejowej
A to mój uroczek Lejowy
Dalej wspięliśmy się na minimalną górkę, by stamtąd przespacerować się wzdłuż szkółki leśnej aż do zejścia do Chochołowskiej.
Na całej trasie spotkaliśmy tylko jedną osobę, co ma swoje wymowne znaczenie.

A po mojej prawej ręce rosły takie choinki.
I już kończymy tę urokliwą trasę.
Na przystanku busów u wejścia do Kościeliskiej spotkaliśmy znanego nam od lat kierowcę. Żartowniś powiedział, że nie musimy spieszyć się w Barze u Hani z obiadem, by zdążyć z nim odjechać - bo busy jeżdżą z Chochołowskiej do dwudziestej pierwszej😆

      I jeszcze jedna wycieczkę po prostym zrobiliśmy tego roku - wyruszyliśmy z Rysulówki z zamiarem dotarcia do przepięknego kościółka na Płazówce. W zeszłym roku latem zajechaliśmy tam samochodem, skręcając przed Witowem w prawo na most i potem stromą i wąską ścieżyną na miejsce widokowe. A zimą nie bardzo wiedzieliśmy jak dotrzeć tam pieszo z Rysulówki. Marszem spokojnym szeroką asfaltową drogą doszliśmy do naszego zejścia z 2019 roku ze wzgórza prowadzącego na Butorowy. I w tym miejscu zamiast iść w górę, co byłoby logiczne, bo Płazówka jest na górce, ruszyliśmy w dół...i dotarliśmy nad Czarny Dunajec. A zatem jeszcze nie wyjechaliśmy do Karpacza i już błądzimy😆. Od zeszłego roku tak mi się jednak podoba to błądzenie, że z największą przyjemnością zwiedzam w ten sposób świat.
Wędrujemy asfaltem wzdłuż Kominiarskiego Wierchu

a także Giewontu i Czerwonych Wierchów.

Schodzimy do Roztok z widokiem na Osobitą
Błądzić jest rzeczą ludzką
jak i szukać pomocy "wujka" Googla😅
Wracamy z tego ciemnego i głębokiego lasu, z zaśnieżonych wądołów i płynącej pod nogami wody. Nagrodą jest Czarny Dunajec w dziwacznym lutowym słońcu. 

                 



Ślady opon wskazują, iż w ten strumień wjechał traktor?😨
I wracamy na Rysulówkę, do cywilizacji.


A na obiedzie U Józefa za oknem śniegowy mur😃

     Na ostatnią wycieczkę wyruszyliśmy z Gubałówki. Naszym zamiarem było dotrzeć do miejsca, skąd roztacza się przepiękny widok na Tatry oglądany przez nas na kamerach internetowych z Zębu. 
I tu ważna informacja, a właściwie dwie, dla chętnych na wjazd zimą na Gubałówkę w czasie ferii szkolnych. Znaleźliśmy się pod kasami około dziesiątej trzydzieści - w tym czasie nie było tam żadnego tłoku, a coś co większość chętnych na wjazd wzięła za kolejkę do kasy wcale nią nie była - stała tam duża grupa młodzieży, co z daleka wyglądało jak ogonek do kas i wszyscy ustawiali się za nimi. Tymczasem oni sobie tam po prostu stali😂Kiedy Jarek ruszył sprawdzić co się dzieje, a wyższy zobaczył jakby przerwę między tłumkiem a budynkiem PKL, okazało się, że przed nim do dwóch kas było raptem sześć osób😆Za to, gdy wróciliśmy po fantastycznej wycieczce półtorej godziny później w to samo miejsce czyli stację PKL tłumy w kolejce od budynku ciągnęły się aż do mostu - oznacza to ponad godzinę stania! A wystarczy zjawić się tam około dziesiątej, by po prostu wejść kupić bilet i czekać na wagonik, który zabierze nas na górę. 
Na Gubałówce od zarania naszych dziejów tatrzańskich zawsze pokonywaliśmy trasę od Butorowego Wierchu do górnej stacji PKL lub odwrotnie. I nagle, po trzydziestu pięciu latach😅, skręciliśmy w prawo i po kilku krokach ominęliśmy z prawej strony maszt radiowo-telewizyjny, by niebieskim szlakiem wybrać się na spacer do Zakopanego. 
Pierwszy raz w życiu zrobiłam sobie zdjęcie z tej strony Gubałówki i widocznego z niej Giewontu
- jak widać tłumów brak.
Zaraz za zakrętem w lewo ukazały się nam odległe Beskidy i pewien gość, który przyglądał mi się z niekłamanym zachwytem😉
Mój wspaniały adorator, a co!
Stąd schodzimy do miejsca, gdzie szlak skręca w prawo i ukazuje się nam rozległy widok na Tatry od Giewontu aż po słowackie Tatry Bielskie - dla nas w magicznej tolkienowskiej scenerii. 


Tu szlak zakręca najpierw w lewo, skąd można zejść na dwa sposoby do Zakopanego, my wybraliśmy trasę skręcają ostro w prawo do lasu. W ciszy bez echa schodzimy sobie dość stromym zejściem w głębokim śniegu i w zasadzie sami - niewiele osób wspina się tędy w górę zimą, a schodzimy tylko my. Leśne ostępy wyprowadzają nas na białą polanę z takim widokiem, że zakochałam się w tym miejscu natychmiast i z błyskiem w oku!
Gdybym mogła wybudować tu sobie domek, zamieszkałabym w nim na zawsze i codziennie zachwycała się widokami.

Tak, ja Madzia Rohacka znalazłam nową miłość - do niewielkiej polany na Gubałówce, w życiu bym się tego nie spodziewała. A kilka kroków dalej wyszliśmy na feerię widoków w słońcu, tyle, że wiał tam okropny wiatr, więc popędziłam do miejsca, gdzie było ciszej, ale urzeczenie zostało na zawsze. 
Na chwilę przed wichrem

Krajobraz był taki, tylko słońce nie załapało się na panoramę. Za to na pojedynczych zdjęciach całkowity nadmiar😁

Z tej słonecznej górki schodzimy, ledwo mnie widać na zdjęciu, a zmierzamy do bajkowego świata od jednego krańca świata do drugiego.
To naprawdę był cud pogody i gór.
I na zakończenie jeszcze urzekający widoczek na moje ukochane Rohacze z drogi do zakładu cukierniczego Samanta mieszczącego się na Rysulówce. Kilka lat temu odkryłam za pagórami najbliższych w tym miejscu Tatr trzy małe dziubki oraz jeden duży - to nasze sławetne Trzy Kopy i Gruba Kopa z 2017 roku.
Skoro stąd widać Rohacze, to i stamtąd, gdy je zdobywaliśmy musieliśmy, widzieć Rysulówkę😂
A z drugiej strony dostojny Giewont - to już rysulówkowa norma.

* * *
A oto obiecana górka Białego Potoku, skąd zjeżdżamy od kilku lat, my stateczni narciarze wszechczasów😊I krótka opowieść o naszym białym szaleństwie.
Nasza ukochana górka na Białym Potoku - to tutaj nauczyliśmy się jeździć na nartach.
Wszystko to zawdzięczam mojej synowej Ewelince, i w tym miejscu składam należne podziękowanie po tysiąckroć💖. To ona w 2016 roku zadecydowała, że idziemy uczyć się zjeżdżać na nartach razem z jej siostrą, szwagrem i przyjacielem. Cóż było robić, nie mogłam odmówić, gdy taka ekipa się zawiązała. O tym jakim wstrząsem było dla mnie, gdy nasz instruktor siłą pociągnął mnie na stok, żebym zjechała, nie napiszę. O wywrotkach stu i pięć, że gdy opisywałam to mojej siostrze Agnieszce i przyjaciółce też Agnieszce, to płakały ze śmiechu albo jak wyleciałam z orczyka i mąż pędził mi "na ratunek", tylko nie zauważył stalowej liny tego orczyka i co było dalej, i jeszcze jak pewna siebie wjechałam na najwyższą górkę Białego Potoku po roku niezjeżdżania - orczyk zakręcił ostro jak to orczyk, a ja hajda do lasu i pan pilnujący właśnie takich jak ja asów narciarskich łapał mnie w locie - tylko wspomnę. Były to jednak fantastyczne przeżycia, bez których jazda na nartach nie dałaby tak nieprawdopodobnych emocji. Tylko jak się człowiek wywali nieskończoną ilość razy, wie ile ta zabawa jest warta.
Narciarka Madzia - po dwóch latach
przerwy znów szlifowała technikę
na oślej łączce, 2022r.
I narciarz Jarek również
Po tych kilku latach, gdzie my ludzie w pewnym wieku zbliżającym się do niańczenia wnuków a nie rozrabiania na nartach, już się nie przewracamy. A że nauki pobieraliśmy od instruktorów rok w rok - w tym dwa lata temu uczył nas syn naszego gospodarza Andrzej, który jest i przewodnikiem tatrzańskim, i instruktorem narciarskim - to po dwóch latach przerwy covidovej daliśmy sobie radę. Dzielnie szlifowaliśmy formę, ze zdumieniem obserwując, iż wszystkie poprzednie sezony skutkowały tym, że ja już się nie boję, a razem szusujemy dość szybko jak na nasze lata.
Zaraz będę zjeżdżać😃


Narciarz Jaro co za forma!
I jest w tym białym szaleństwie coś ze smykałki do niebezpieczeństw - i ciężko się tego nauczyć w pewnym wieku, i ostrożnym być trzeba, bo to sport bardzo wypadkowy. Za to frajda nieprawdopodobna, że zdołało się opanować sterowanie nartami, które żadnych hamulców nie mają, że człowiek zjeżdża i nawet się nie zabije - spróbujcie! Skoro emerytka nauczyła się zjeżdżać, to każdy da radę! A lata nauki wytwarzają w człowieku wielki dystans do siebie - wszyscy jesteśmy równi na oślej łącze, każdy zaczynał tak samo. I wszyscy należymy do wielkiej narciarskiej rodziny. I jak to w rodzinie: młodzi szaleją, starsi zjeżdżają dystyngowanie😂a wnuczki dopiero się uczą.

4 komentarze:

  1. Wspaniale czytało się i oglądało piękne Tatry, a zima w tym wydaniu wspaniała. uśmiechałam się czytając o twoich wyczynach narciarskich. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że ci się spodobało, choć moje fotografie nie są tak artystycznie piękne jak twoje - przyczyna jest prosta: to wszystko dzieje się w ruchu, wspinaczka to wysiłek(który kochamy, ale to nie zmienia faktu)i wciąż trzeba iść dalej, nie ma zatem czasu by czekać, jak winien to robić profesjonalny fotograf, aż na przykład łabędź raczy rozwinąć skrzydła. I to właśnie jest piękne w tych bloggowych podróżach - możemy się uzupełniać:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Taka cisza na tych zdjęciach, taki spokój, bardzo mi się to podoba. Moją przygodę z nartami zaczęłam w przedziale wiekowym 30-40 i pamiętam, że wywracałam się początkowo bardzo często w przeciwieństwie do uczącego się razem ze mną kolegi. Ze zdziwieniem słuchałam pochwał pod moim adresem, nieświadoma tego, że aby zacząć jeździć nie można się bać wywrotki. I to się sprawdziło, opanowałam tę sztukę szybciej niż kolega. A o sławetnym wjeździe do kawiarenki na nartach długo by opowiadać. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. To miałaś ekstra jazdę:)Książki pisać o tych wywrotkach i innych epizodach przy nauce jazdy na nartach. A ciszę rzeczywiście mieliśmy na tegorocznych zimowych wycieczkach - były to miejsca odosobnione, chyba nieznane większości turystów. A i dla nas dwie wycieczki były nowe - to dopiero adrenalina. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń

Zima w Tatrach

                       Szlakami legend tatrzańskich - zima 2025     Zimowe wyprawy sprzyjają snutym później przy kominku opowieściom. I to n...