wtorek, 1 sierpnia 2023

Diamenciki tatrzańskie

                                 Przeboje tatrzańskie 2023 

    Nie każdy ma takie szczęście, by zgromadzić wokół siebie dorosłe dzieci a także ich przyjaciół z rodzicami, rodzeństwem i własnymi pociechami w "tatrzańskim oknie" jakim jest Rysulówka z widokiem na wierchy, zdążające przez czas w sobie tylko znanych celach. Takie szczęście przypadło nam w udziale w czerwcu tego roku, choć pewnie nasz starszy syn i synowa mogliby mieć inne zdanie: że to oni zgromadzili całe to wyśmienite towarzystwo pod Tatrami. Nie będziemy się o to spierać, każda wersja jest dobra. Tydzień tatrzańskich wywczasów, niekoniecznie tylko po dolinkach czy Krupówkach, to był raj radości przebywania w gromadzie zachwyconej tatrzańskimi pejzażami, nawet w niepogodę. 

Straż północna Tatr - od lewej Giewont, pasmo Czerwonych Wierchów
i osobny Starorobociański z prawej
    Przebojem czerwcowych przygód w górach były dzieci. Nasz wnuk Robercik, który ledwo skończył roczek, dwuletni Jasiu i czteroletnia Kaja z pięcioletnim kuzynem Borysem. Patrząc na radość tych dzieci, sami odmładzaliśmy się na potęgę. Niestraszne im było wspinanie się, zwłaszcza dla Robercika w wózku😉 a Jasiu dzielnie kroczył w górę na ostatnich metrach, za to schodził tak długo z nami - za obie ręce, z mamą i ze mną, że obawiałam, iż zaśnie idąc - taki był chwat😍 Tak weszliśmy na pierwszą górkę- przebój: w chmurach, mgle przy zerowej widoczności, ale humory dopisywały. Ulicą Królewską powędrowaliśmy aż do kapliczki i polowego ołtarza na Prędówce, by potem zejść Pitoniówką do głównej ulicy. 
W górę dziarsko... po asfalcie😀

Kapliczka na Prędówce
 I tak, niespecjalnie widokowo, rozpoczęliśmy rajd tatrzański w fantastycznej ekipie. Kolejnego dnia słońce raczyło już wyjrzeć zza chmur...i przyjrzało się zdobywcom Hali Gąsienicowej, Przełęczy Karb i Czarnego Stawu Gąsienicowego.  

Pierwszy etap przygody zaliczony😃Do osławionych ławeczek tylko kawałek
a tu z Giewontem w tle.
I otwiera się plejada tatrzańska...
Na pierwszym planie Żółta Turnia, za nią Granaty.

Wszystko wskazuje na to, że jak dotąd zdrowie i radocha wszystkim dopisuje. Jasne, że tak, bo oto wędrowcy docierają do magicznych przestrzeni.
Tak właśnie Tatry wędrują z czasem - Hala Gąsienicowa.
A ekipa w zachwycie!

Widzę po zdjęciach, że nasi zdobywcy Tatr ominęli Murowaniec i z buta ruszyli w górę do rozwidlenia szlaków na Kasprowy i w kierunku przełęczy pod Świnicą - ta droga doprowadzi ich również do Karbu. Z niezrozumiałych dla mnie przyczyn😉 zabrakło na tej fotowycieczce zdjęć z mojego ukochanego Zielonego Stawu. Na powyższym zdjęciu jest zaś tak mały stawek, że nawet nie wiem, czy posiada jakąś nazwę - ot, większa kałuża, ale jakże zachwycająca. 
Jak dotąd wycieczka nie jest wymagająca - humory ekstra.
To moje ulubione miejsce na tej trasie - w 2001roku przeprawialiśmy się tu z Mateuszem po kostki w rwącej lodowatej rzece, w którą się widoczny tu rozlany strumień zamienił. Woda nie wlała się się nam do butów wyłącznie dlatego, że mieliśmy wysokie trapery, ale zimno jakie chwyciło nas za nogi do dziś pamiętam. A ludzie przemierzali ten strumień w adidaskach...
Warto pamiętać, że ten idylliczny strumień może zamienić się w rwącą rzekę.
A wypływa stąd, spod stóp Świnicy - mojej ukochanej Dzonbeli ze Snującej się mgły.
A przygody naszej ekipy dopiero się rozpoczynały...
Czerwiec to?
W tle Zielony Staw, jednak się załapał, a za nim masyw Beskidu i Kasprowy
Po zimowym pobycie pod Tatrami mówiłam, że ten śnieg nie stopi się do lipca, chyba niewiele się pomyliłam. I tu zaczęła się ostra wspinaczka naszej miłej ekipy, o strugi potu i dygot nóg przy coraz większym spionizowaniu nie zapytałam... i zapewne słusznie😉
Dla tej nagrody żaden trud niestraszny
- Przełęcz Karb zdobyta!

I jedna tylko osoba zażyczyła sobie zdjęcie w jednym
z najpiękniejszych miejsc na Ziemi - trójkąciku Karbu
z widokiem na skrawek Czarnego Stawu Gąsienicowego.
Rozumiem, że zdobywcy Karbu nie zrobili sobie zdjęć na paśmie Małego Kościelca - chodzę po Tatrach...nie umiem policzyć ile ponad trzydzieści lat😂a na tej wąskiej dróżeczce zawsze trzęsą mi się nogi i najchętniej szłabym tu zgięta w pół trzymając się kosówki, gdyby nie totalny wstyd. A zatem sprawdza się w tym miejscu idealnie górska zasada: nie patrz w dół! Podziwiaj sobie powietrze, daleki Giewont, Granaty, możesz sobie nawet wypatrywać Gdyni, ale pod nogi nigdy!
Czarny Staw Gąsienicowy z Żółtą Turnią i szlakiem na Skrajny Granat -
zdobyty przeze mnie i Mateusza w 2002 roku
Monument Kościelca z jego Małego odpowiednika.
I zaczyna się schodzenie...
Pion ściany do Małego Kościelca nasuwa wyłącznie jedną myśl - tędy tylko w dół
nigdy w górę! I tej wersji trzymam się od 1988 roku😃

Ostra jazda z tym schodzeniem kończy tatrzańskie ekstrema tego dnia. Ta ostatnia pionowa ściana na trasie już za naszą ekipą i mogą cieszyć się Czarnym Stawem Gąsienicowym z jego strażnikami Kozimi Wierchami i wieżycą Kościelca. 

I jak widać radość znów dopisuje😀Zasłużony odpoczynek i podróż do Murowańca to już przyjemność. Potem króciutkie podejście i powrót, a nogi bolą, oj bolą... Bo gdyby nie bolały, to po co w ogóle ruszać się z domu?😂                

    Świat Tatr i okolic dostarcza też innych emocji. W czasie, gdy nasza dzielna ekipa wspinaczkowa zdobywała Karb pozostałe, rozdzielone, dostarczały sobie różnych innych atrakcji. My z Robercikiem wyruszyliśmy naszą ulubioną trasą czyli asfaltem z Rysulówki😄aż do Witowa, gdzie przekroczyliśmy most nad Czarnym Dunajcem - wspominając ekstrema śniegu w tym samym miejscu z lutego tego roku.
Aż się ten widok o sztalugi doprasza...
Domek w tym miejscu i można marzyć i tworzyć bez końca...
Panorama zniekształca odległość, ale też oddaje ogrom towarzyszy naszej wycieczki😉
Na górce tuż obok Czarnego Dunajca pochwyciłam zaś taki odmienny widoczek:
Wróciliśmy na Rysulówkę przez Kiry, ze zdumieniem obserwując pustki na drodze - samochody owszem czasem jechały, ale w porównaniu do sierpnia pod Tatrami szliśmy tu sobie w ciszy. A w tym czasie nasi współtowarzysze zwiedzali inne miejsca.
Jasiu z rodzicami na Gubałówce
I największa atrakcja tego dnia - traktor!
Pozostała część naszej ekipy wędrowała po Krupówkach. Ze zdumieniem zaobserwowałam, iż trafili pod pomnik w Zakopanem, którego nie odkryłam od dziesiątków lat😱Brawo!

Przyjemności krupówkowe zamieniła też ta ekipa na wspinaczkę do Doliny Białego i takie górskie ujęcia:
    We wzmocnionym składzie wyruszyła drużyna zdobywać Staników Żleb. Z Rysulówki droga zawiodła ich prosto na Ścieżkę pod Reglami, skąd przy dawnej kasie rozpoczęli wycieczkę - nie mylić z miastową, już pierwsze kroki zapowiadały wspinaczkę😀
Wspaniała pogoda zapowiadała 
wspaniałe przeżycia.
A pierwszym punktem tej przygody było: ciągle w górę😅
Pierwsze kroki na trasie zawsze pozostawiają nadzieję, że może za pierwszym mostkiem zakrętem już będzie lżej. A tu lekko miło i przyjemnie było właśnie do dużego zakrętu w prawo, gdzie zaczęła się prawdziwa wspinaczka - słabszym mogły puścić nerwy😉
Z początku odwaga dopisuje...
A potem jakby trzeba już było pot ścierać z czoła😄
Za kolejną wyprawą na Staniki wiadomo już kiedy trzeba wydłużyć krok, bo zaraz ukaże się kawałek po prostym - a za pierwszym trudno rozłożyć wysiłek, skoro wszystko jest tajemnicą.
Do zdjęcia wszystko pasuje!

A tymczasem na poważnie trzeba wydłużać krok.
I już za chwilę dla wytrwałych wędrowców nagroda - kawałek po prostym, gdzie kiedyś stała przez lata ławeczka, na której można było chwilę odpocząć. Dziś nic nie powstrzymuje wspinaczy, mkną do lasu, gdzie po dużych kamieniach znów trzeba się powspinać, a jest coraz bardziej stromo. I wreszcie ukazuje się łąka a nad nią niebo - oczywisty znak, że szlak dalej nie prowadzi, bo zaraz będzie szczyt!
Staników Żleb nie jest szczytem, lecz łagodnym wzgórzem, którym wędrowcy docierają do punktu widokowego z Czerwonymi Wierchami. Niech nikogo jednak nie zmyli nazwa wzgórze - po prostym jest tylko na samej górze😊
Warto było się zmachać, by ujrzeć Czerwone Wierchy w całej okazałości. I obowiązkowe fotki sobie zrobić z takim zacnym tłem.
Plejada uśmiechów

I dalej w drogę, po prostym pędzi się z największą przyjemnością, tym bardziej, że to nie koniec widokowych przygód. 
A kornik drukarz zjada wszystkie drzewa wokół - paskuda.
Pasmo Stanikowe kończy się i czas schodzić - wprost w objęcia łąki Przysłopu Miętusiego z całą panoramą Czerwonych Wierchów.
W dół to się pędzi...
...zwłaszcza jak się widzi takie cuda.
Na ławeczkach Przysłopu zasłużony odpoczynek, a po prawej wzywa nas uroda łąki, którą później wędrowcy podążą w dół.
Cukiereczek łąki z Kominiarskim w tle
Przyznać trzeba, iż po górach większość wspina się dla tych kilku chwil odpoczynku - nasyciwszy się widokami po drodze, i zaznaczywszy na zdjęciach swoją obecność można już spokojnie wyruszyć...nareszcie w dół.
Na Przysłopie Miętusim...stało kiedyś schronisko. Przydałoby się i do zdjęcia, i do herbatki
z górami w tle.

Nie polecamy podejścia tą górką, którą nasza przemiła ekipa schodziła - zdecydowanie lepiej jest wdrapać się z marszu na Staników Żleb, a potem już tylko delektować się zejściem.


Wszystkich zachwyconych tą wyprawą 
zapraszamy na zimowe Staniki😍
   Do tegorocznych przebojów tatrzańskich trafiło też Morskie Oko i Czarny Staw pod Rysami. Na tę eskapadę najlepiej zerwać się skoro świt i wyjechać pierwszym busem z Zakopanego albo zarezerwować parking kilka dni wcześniej i zajechać tam na siódmą rano. 
A rano, jak to rano, zawsze jest zimno.
i jeszcze mokro😄
Asfalt dłuży się zawsze, tyle że wczesnym rankiem człowiek ma tyle siły, iż pędzi na przełaj skrótami i po półtorej godzinie dociera pod Włosienicę z widokiem na MSW.
Aż wierzyć się nie chce, że w dawnych dobrych czasach do Włosienicy dojeżdżał
autobus PKS.
Mam nadzieję, że naszą ekipę rozgrzał nie tylko marsz, ale i słońce. Stąd już ostatnie podejście, jedno drugie i kolejne i wreszcie wymarzone Morskie Oko. A z rana pusto tu i cicho.
To niezwykłe ujęcia z MSW: zimą zawalone śniegiem, latem ani krzty a późną wiosną
proszę - woda, zieleń, granit i śnieg - pełna paleta barw😀

Zamarzyć się w Tatrach
I jeszcze z Mnichem
Wędrówka wokół Morskiego Oka to nie tylko wypoczynek od stromizny asfaltowego podejścia - to magia znikającego w dali schroniska, wody zmieniającej kolor w zależności od ilości słońca, co się przez chmury przedziera. A bajka dopiero się zaczyna...
Szlak ułożony jak deptak, nic nie wskazuje...
...że będzie ciężko, choć to nie Rohacze😆
Stromo jest, aż miło obejrzeć się za siebie i popodziwiać- jak wznosimy się w górę a świat obniża pod nami, cały u naszych stóp.
A u samej góry spotyka nas niespodzianka, wodospad z pionowej ściany.
Żywa woda mknie tuż obok...
I wreszcie maleńki Czarny Staw pod Rysami, który czarny to chyba jest z Rysów😂
Cisza i pusto pod Rysami to sukces porannej pobudki

Warto było zerwać się skoro świt, by się potem wylegiwać w ciszy na skałach. I zamarzyć bez końca w Tatrach.
                                                                                    
Nadchodzi czas zejścia, z tym postanowieniem, że to nie koniec...a dopiero początek. Jak się rozkręcimy to wędrować będziemy po Tatrach po czasu kres💙
                                              Albo dłużej...
Wodospadzik przy powrocie
Teraz już tylko dziewięć kilometrów asfaltem i wreszcie samochód😂
A dla chętnych na łąkowe cuda tatrzańskie wycieczka na Płazówkę, pod urokliwy drewniany kościółek i w górę na wzgórze Pasma Gubałowskiego. 
Kościółek na Płazówce
i wędrówka w górę z Giewontem w tle.
W lesie na górce można trochę pobłądzić, grunt, żeby wyjść na tę zjawiskową łąkę.
Taki mieć w domu dywan...
A za tą łąką lasek wypuszcza nas wprost na darmowy przegląd Giewontu i Czerwonych Wierchów aż po Kominiarski Wierch, tylko trzeba tu podejść😊
                                                                                    
I jeszcze tylko zejście kolejną bajkową łąką, potem ostra wędrówka w dół po wądołach leśnych i wreszcie docieramy do cywilizacji. 
W słońcu magia Tatr robi się złota💛
Autorka też się załapała 
na magiczne ujęcie.
A gdyby tak zabrać Tatry ze sobą?
Warto
Tak zakończyliśmy podróże tatrzańskie w czerwcu, a kolejne okno przygód już się otworzyło💚







2 komentarze:

  1. Pewnie opowiadałaś mi, ale nie pamiętam, czy Ty także jako dziecko tak zdobywałaś góry z rodzicami? Ale skoro piszesz o 30 latach z hakiem, to chyba raczej nie. Bo pomyślałam sobie, że te dzieciaki to pewnie za paręnaście lat będą zdobywać większe góry. Takie wyjazdy w większej grupie bywają całkiem miłe. Przypominają mi moje narciarskie wypady w grupach 10, potem 20, a potem 30 osobowych. Choć te największe grupy tworzyły już niesnaski, najlepszy był wyjazd 10 osobowy. Ale to byli przyjaciele i znajomi, nie rodzina, a to jednak bywa inaczej. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z rodzicami jeździłam na Kaszuby, raz też byliśmy w Karpaczu. Pierwsze wejście w góry zaliczyłam na kolonii w Szklarskiej Porębie - na Szrenicę - i był to koszmar najgorszy z możliwych. Nic zatem wskazywało na tę miłość do gór - dopiero z Adasiem pojechaliśmy do Zakopanego i stało się.

      Usuń

Zima w Tatrach

                    Kalejdoskop zmian. Zima w Tatrach 2024      Wytrwali obserwatorzy przyrody a także cykliczności plam słonecznych już da...