środa, 22 października 2025

Kolejne lata w Tatrach

                                             Paleta Tatr

      Pewnego pięknego dnia tegoroczne wyzwania tatrzańskie upodobniły się do naszego czerwcowego ataku arktycznego na karkonoskiej wyprawie. Od czterech lat jeździmy w Sudety przygotowani profesjonalnie na zimno, czapki zimówki i te sprawy, tym razem jednak lodowaty wicher przeszedł wszelkie wyobrażenie. A ja nie wpadłam jeszcze na to, by wozić na początku czerwca w góry zimową sportową bluzę. 

Urokliwe zejście ze szlaku omijającego Śnieżkę. I tak teraz patrzę
a czapka zimówka została na noclegu😅Chyba mi się wydawało, że
jednak będzie ciepło.
Wiosna a potem pogoda w lipcu tak nas wyziębiła, że liczyłam, iż w sierpniu lato sobie o nas wreszcie przypomni. Tyle lat podróży ścieżkami życia, a wciąż grzeszę naiwnością😆Tatrzańskie górskie pochody tego lata zmyliły mnie, na szczęście nawyk zabierania ze sobą rękawiczek zimowych na lipiec i sierpień w Tatry mam wklepany genetycznie - po prostu nie wyjmuję ich z letniej kurtki. 
Taki początek dnia na Kasprowym nie wróży nic dobrego.
Pół godziny później też nie było lepiej.
Zeszłoroczna magia Zielonego Stawu w tym roku zniknęła w zimnie.
Bilety kupione on line, herbatka w restauracji pod PKL w Kuźnicach, ale w środku bo zimno. I nawet załapaliśmy się na wcześniejszy wjazd, na Kasprowym wysiedliśmy o ósmej dwadzieścia. Wicher jakby się tu zabłąkał spod czerwcowej Śnieżki, ostatnio takie zimne powitanie z ledwo widocznym Krywaniem miałam chyba dwadzieścia cztery lata temu, kiedy z Mateuszem szłam pod Świnicę a potem na Karb. Tegoroczne spotkanie z takim zimnym wichrzyskiem błyskawicznie zaowocowało rezygnacją z wędrówki szczytami do przełęczy pod Świnicą, wywiałoby nas na amen. 
Zmierzamy do maleńkiej oazy wierzbówki widocznej w dole po lewej stronie -
tam czeka na nas Murowaniec.
Kościelec wyłonił się na chwilę dla Jarka.
A nawet zaskoczyła nas królowa Tatr.
Wicher tak szalał, że wędrowałam w dół, zamykając oczy. Chmury jak wściekłe potwory przeganiały się wokół nas nieomal namacalnie, a ja myślałam: no trudno, zejdziemy niżej, będzie cieplej, potem tylko skok do Zielonego Stawu i na koniec jedzonko w Murowańcu jakoś nam humor poprawi. Jak to czasem dobrze mieć minimalne marzenia. 
Mój ukochany potoczek w drodze do Zielonego Stawu
Pan Kościelec wita nas jeszcze w ubraniu z chmur
Urok ciszy Zielonego Stawu
Zbiegliśmy prawie do rozwidlenia szlaków, gdzie skręciliśmy na deptak do Zielonego Stawu. Po drodze spotkaliśmy tylko jedną młoda parę, która wędrowała na Karb. A my w ciszy i lekkim zdziwieniu, że robi się nie tylko coraz cieplej, ale jakby od czasu do czasu zza chmur przedziera się słońce, docieramy do mojego ukochanego Zielonego Stawu. Wita nas ciszą i spokojem, jest godzina może dziewiąta czterdzieści. Pakujemy tę ciszę do plecaków i wyruszamy z powrotem, by na złączeniu szlaków powędrować w dół. A tymczasem świat jaśnieje.
Tatry tylko dla nas - bezcenne
Litworowy Staw
Jesienne wyzwanie
I pierwszy błękit
Pora drugiego śniadania a tu na głównym szlaku, w górę od Murowańca w kierunku Kasprowego Wierchu, tłumy walą takie, że strach myśleć co się będzie działo koło trzynastej. Musieli wcześnie wstać wszyscy ci wspinacze. A nasza dwuosobowa drużyna na całkowitym luzie pokonuje w dół niemęczącą ścieżkę, choć kamieniami usłaną. I już wiem, jakim świętem będzie dla nas ten dzień.
Takiego raju nie spodziewałam się po porannej arktycznej przygrywce.
Nagroda sama wcisnęła się nam w ręce. 
Do tej bajki tatrzańskiej napisałam w styczniu 2023 wiersz "Zakochani w wędrówce,
pochwyceni w pejzażach".
Dziwiło mnie tylko, że jedyną osobą zakochaną w tych pejzażach byłam ja. Zatrzymywałam się co chwila, by złapać tę magię, wiedząc doskonale, że taki raj nieczęsto się odsłania. Zważywszy zaś na to, iż większość turystów wybiera się w Tatry na kilka dni i może raz w życiu, warto je pochwycić w takiej palecie. A tymczasem pędzili w górę, za bardzo się nie rozglądając. Tym sposobem stałam w podziwie sama - ja i królestwo Tatr. 
Fenomen górskich wędrówek polega też na tym, by umieć tak się obrócić od tłumów,
zalegających zdawałoby się wszystkie nisze na trasie, by sobie taką nostalgię złapać.
Pustka niegdyś osiągalna
"Kobierzec różu wierzbówki
ściele się w domu twoim
bizantyjskim przepychem" 
fragment mojego wiersza z 2022, nagrodzonego na 51 Ogólnopolskim Konkursie
na wiersz o tematyce górskiej, "Samotność Kościelca"
Syn mojej kuzynki Ewy, Marcin, wraz z żoną Madzią zawołany górołaz tak się zachwycił tymi pejzażami, że podpowiedział mi - tylko na ścianę zawiesić. I tak zrobię, i pewnie wtedy już całkiem przepadnę. 
     W Murowańcu pogościliśmy się nawet bez problemu. Upał zrobił się niemożebny, a nas czekała już tylko wędrówka w dół, za pierwszą górką. Oddaliśmy pokłon Hali Gąsienicowej i popędziliśmy do ławeczek na Przełęczy między Kopami. Magia Tatr powędrowała z nami, jakieś dwa tygodnie później obrodziła wierszem "Żniwa gór", w sumie trudno dziwić się tytułowi😉 A ja złapałam się w jeszcze jednej magii tego dnia...
Z Giewontem w tle, w drodze na Skupniów Upłaz
Babcia Madzia wędrowniczka. Oj, wnuki moje, już nie mogę się doczekać, żeby
z Wami tu biegać💖
Skompletowany tomik wierszy górskich poczekać musi do jesieni przyszłego roku, gdy trafi do wydawcy. "Żniwa gór" będą w nim kurtyną, z wiersza-motta uchylę rąbka tajemnic: "Mgielne opary zwijają się warkoczami splecione...wstaje dzień". W sam raz pasuje na ten dzień święta magii w Gąsienicowej Hali. A za miesiąc trzymać już będę w rękach moje pierwsze dziecko poetyckie "Pejzaże liryczne". Drugie "Zamki pamięci" przyfrunie do mnie latem przyszłego roku. Oj, będzie się działo, gdy w marcu 2025 ujrzy światło dzienne moja czwarta książka, a trzecia powieść, "Klejnoty rodzinne". Wstępne kroki na spotkanie z czytelnikami, mieszkańcami zakotwiczonymi pod Tatrami, już poczynione. Pozdrawiam zatem wszystkich, Magdalena Rohacka


                      















piątek, 5 września 2025

Kolejne lata w Tatrach

                                     Tatry Wyzwanie 2025

            Od jakiegoś czasu pojawiają się w internecie wpisy o pokoleniu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych: jacy jesteśmy silni, operatywni i kreatywni, nie do zdarcia. Tak, to prawda, pokolenia powojenne znały szkolny i domowy rygor, ale też najprawdopodobniej jesteśmy ostatnim chowanym w takiej wolności. Odrobione lekcje to hajda na dwór! I całymi godzinami biegaliśmy z tabunami dzieci, bawiąc się w chowanego; gry w klasy, gumę, skakanki były na porządku dziennym - matki nie mogły się nas dowołać do domu. Na moim osiedlu na rower i wrotki(jednocześnie!)wychodziły na ulicę dziesiątki dzieci, a jeszcze było to z górki-Działki Leśne w Gdyni położone są na wzgórzach morenowych. I nigdy nikomu nic się nie stało, choć o kaskach nałokietnikach czy innych takich nie było mowy. Nikt z nas nigdy w życiu nie założyłby czegoś takiego, bo to wstyd! Zimą te same dziesiątki dzieci zjeżdżały w lesie na sankach, a jeśli na siebie wpadały i się wywracały, to o to właśnie chodziło, to była największa zabawa i kupa śmiechu. A jak oberwałam na sankach spiętych w kulig gałęzią w nos, to ani myślałam zapłakać, choć bolało i jeszcze musiałam szczerzyć zęby w uśmiechu, że to nic takiego. Dzieci najlepiej w grupie uczą się zachowań społecznych. Żal, że to minęło bezpowrotnie, ale też świadomość udziału w tamtym fantastycznym świecie ludzi wolnych - od współczesnego straszenia młodego pokolenia na zasadzie: nie biegaj, bo się spocisz - to frajda nie z tej ziemi. 

Wolny człowiek, lat liczący sobie dużo, wędruje
górskim szlakiem, wjechawszy uprzednio kolejką
na Kasprowy😂
Wygląda groźnie? Pozory...z widokiem na Giewont w pełnej krasie
Za to na pewno było pięknie - Czerwone Wierchy, a po lewej chowają się Rohacze.
I cóż się okazuje w kontakcie z rzeczywistością 2025 roku? Wjechaliśmy na Kasprowy, jak przystało babci i dziadkowi, po czym ruszyliśmy na Suche Czuby, o godzinie ósmej trzydzieści, w takim tłumie młodych ludzi, że ledwo przedarłam się na szerszy szlak. Po prostym pobiegłam niemal, dopiero później okazało się, że te same Suche Czuby sprzed trzydziestu i dwudziestu lat, które wówczas łyknęłam jak młoda koza, to taka bieganina góra dół, góra dół, że zeźliłam się ponad wszelkie wyobrażenie - bo to ja wymyśliłam ten szlak i to już rok temu. 
W roku 2005 szliśmy tędy w takich chmurach i zimnie-w sierpniu było tu wtedy
plus cztery stopnie, że nic nie widzieliśmy, ale pamiętałam z odległego zeszłego
wieku😆nie było wtedy jeszcze Mateusza na świecie - że jest cudnie.
Jarek patrzy na mnie...a ja na niego, poniżej
Początkowo wąż ludzki rozciągnął się, i fajnie było pogadać z przygodnie spotkanymi wędrowcami. A gdy się zagęściło, bo i z naprzeciwka nadchodzili, to z lekkim zdumieniem obserwowałam, że to w zasadzie sami młodzi. Grzeczni, uśmiechnięci choć zmachani prawie tak jak ja😉i wszyscy szczęśliwi. Gdzież zatem te opowieści o młodym pokoleniu, a były przecież też dzieci, słabym leniwym i tchórzliwym, co to nosa zza komputera nie wysunie a oczu znad telefonu nie podniesie? Na mijankach trzeba było nieźle wcisnąć się w skały, by pozwolić innym przejść. I co chwila: cześć, cześć, cześć, bo kultura na szlaku zobowiązuje, nawet jeśli są to tylko Suche Czuby. I choć wszyscy spoceni, to uchachani jakby miliona w totka wygrali. A zatem gdzie to młode okropnie beznadziejne pokolenie? Na pewno nie na szlaku!
Moja zajawka z Suchych Czubów - po nią tu przyszłam.
Jeszcze chwila i Kopa Kondracka
Jarek czekał na mnie tylko piętnaście minut, więc nie było tak źle
z Madzią Rohacką👌
A jeszcze pogaduszki, bo ktoś nastraszył kobietę, że przełęcz to jest hoho za tą górą - a to była Kopa za którą przełęcz, owszem, jest ale w drodze na Małołączniak. Ta do której zmierzaliśmy, widoczna na zdjęciach powyżej a nazywam ją Gwiazdą, była tuż tuż, tylko jeszcze trochę trzeba się powspinać. I to właśnie w tym miejscu  dwóch młodych gości, widząc starszą panią ledwo lezącą, zaraz zaofiarowało się z pomocą - że mnie złapią za ręce i podciagną, bo naprawdę była tam stromizna. Bardzo grzecznie podziękowałam, twierdząc że to tylko astma mnie męczy, co też było prawdą. I to jest ta niewychowana młodzież? Życzliwa i pomocna?
Ha, weszłam! Kopa Kondracka zdobyta
od dołu ostatnio w 2016 roku z Małej Łąki.
Nasza trasa od trzeciego w kolejności wzgórza z małym domeczkiem-to Kasprowy
I schodzimy, jeszcze nie wiedziałam, a pamięć wymiotła, jaka to
stromizna - każdego kroku musiałam pilnować, żeby się nie poślizgnąć 
na dywanie z kamieni.
Z Kopy Kondrackiej upał zegnał nas piorunem i nawet początkowo zaliczyliśmy kilka minut samotności na szlaku. Co oznaczało łapanie magii Tatr...a może to ona nas złapała?
Sama z Małołączniakiem po prawej
Łowy na magię
Widać Kasprowy Wierch i dumną majestatyczną Świnicę
Odnalazła nas królowa Tatr - to już zejście
z przełęczy pod Giewontem na szlaku zwanym,
nie na darmo, Piekłem.
Stromizna zejścia z Kopy do przełęczy pod Giewontem może zniechęcić babcie i dziadków. Szkoda tylko było dzieci wyciągniętych z dołu, w sensie z Kuźnic, na ten szczyt, gdy już u samej góry padały ze zmęczenia a mama jeszcze im docinała. Akurat mijałam się z panami w moim wieku, jeden z nich odezwał się z żalem - kiedy powiedziałam, że to przecież tylko dzieci - a trzeba jeszcze zejść... Mam wrażenie, że te dzieci nie dadzą wyciągnąć się w góry nigdy więcej. Przed wszystkim w górach trzeba myśleć, zwłaszcza jeśli zabiera się na szlak dzieci albo osoby starsze czy schorowane.
Hala Kondratowa też jest piękna, choć bezwodna
Niedawno otwarte po remoncie schronisko na Hali Kondratowej nie podłamało mnie, wbrew obawom. Okazało się, że sprzedają tam kofolę, a zatem trafiłam do raju! 
A to już wyzwanie Justysi - MO początek
Perli się w słońcu Morskie Oko - dziesięć lat temu i my mieliśmy
taką pogodę, w drodze na Wrota Chałubińskiego.
Szpiglasowa Przełęcz
Wyzwań ciąg dalszy w przyjacielskim tygodniu tatrzańskim 2025 - Justysia z przyjaciółką Agnieszką wyruszyły na Szpiglas.
Na Szpiglasie - zdjęcie niewyraźne,
ale szczęście wypisane na twarzy
Wyzwanie Piątki
       Czasem wystarczy kogoś zarazić, bakcyl Tatr może zadziałać niespodzianie. Nasza wyprawa sprzed czterech lat na Płaczliwy, gdzie ja padłam na przełęczy bo popsuło się moje urządzenie przeciwastmatyczne i poszłam jak dawniej nieleczona, obudziło w Justynie jakiś zew, któremu nie może się oprzeć. Przyjechała w tym roku nagle, nie uprzedzając nas aż do chwili, gdy za jej plecami  pojawił się Giewont, kiedy do nas dzwoniła. Następnego dnia powędrowała z nami na Magurę, a kolejnego na Szpiglas, dwa później była już w domu. Ktoś powie: wyjazd na dwa trzy dni, to szkoda marnować czas na uciążliwą podróż w obie strony. I pewnie będzie miał rację, ale...każdy przyjazd w Tatry to ryzyko. Ryzyko, że będzie się wracać zawsze, podpierając się nosem, łokciami, wisząc nad przepaścią. Podpierając się laseczką, stare babcie wciąż będziemy wędrować...wystarczyło raz przyjechać...
A to nasi kolejni "zarażeni" przyjaciele - Madzia, Dawid, Dianka i Maks
Zwykła wycieczka z Płazówki
na Gubałówkę i zejście...a raj
Z naszą zaprzyjaźnioną rodzinką tatrzańską w zeszłym roku nie spotkaliśmy się. W tym roku biesiadowaliśmy razem. Młode pokolenia dwa zdobyły Świnicę - to kolejne wyzwanie.  A z nami zaznali jedynego, upału na Gubałówce - w drodze na Butorowy z Płazówki można było ochłonąć w lesie, po krótkim podejściu😆
Stacja postój przed leśnym przedzieraniem się
A na Butorowym kwitnie kobierzec.
A to pamiątka z "mojej" polanki przy zejściu
z Gubałówki
Na ostatni tydzień tatrzańskiej przygody zostaliśmy sami. I nie wiedzieliśmy, jaka nas czeka nagroda przy kolejnym wyzwaniu. O tym opowiem w Palecie Tatr za 2025 rok. 
                                 




 














Kolejne lata w Tatrach

                                                        Paleta Tatr       Pewnego pięknego dnia tegoroczne wyzwania tatrzańskie upodobniły s...