poniedziałek, 18 listopada 2024

Kolejne lata w Tatrach

         Wędrówki szlakami ciszy - Tatry 2024

                                    1. Skąd przybiegłaś ballado?

    Zanim wyruszyliśmy na spotkanie z tegoroczną królową polskich Tatr, balladą, przywitały nas monumenty granitów chmurami i ostatnim koncertem wierzbówki kiprzycy. Na Butorowy Wierch wjechaliśmy wyciągiem bez żadnej uchyby w godności górołazów - po trzech dziesięcioleciach wędrówek z okładem należy się nam ta wygoda😆 

Na Butorowym Wierchu drugiego dnia pobytu na Rysulówce
Nieodmienna pochmurność czasu
a i tak potrafi zakląć się w magię.
Z przyjemnością obfotografowaliśmy się w tym naszym notorycznym miejscu i spacerkiem-slalomem przez kałuże-poszliśmy do kapliczki na Prędówce.
Kałuże kałużami a motyl się załapał.
I jak nigdy przysiedliśmy sobie na ławeczce, by nasycić się
ciszą.
I moją nostalgią...
    A gdy tylko wyszło słońce, zameldowaliśmy się koło ósmej u wejścia do Kościelskiej. Zdawać by się mogło, że o tej Dolinie napisano już wszystko, a obfotografowano aż do przesytu. Okazuje się jednak, że po kilku latach niebytności, odkryć ją można na nowo. Trzeba jednak wystartować z samego rana.
Gdyby nie te zdjęcia, nikt by nie uwierzył, że nawet
obecnie u wejścia do Kościeliskiej może być tak pusto.

Hala Pisana i dalej w drogę
W nieprawdopodobnej w Kościeliskiej ciszy i spokoju przemierzamy uroki doliny. Krótki postój na Pisanej służy nam tylko, by zmierzyć się z Kirową Wodą. 
Bajka zaczęła się na Hali Pisanej.
I pomknęła z nami dalej.
W tym miejscu zdjęcie latem w ciszy i spokoju
miałam ostatnio 14 lat temu.
A uwertura ballady już gnała naszymi śladami, już zaczynała dzwonić mi w uszach. Skąd przybiegła, nie wiem, lecz na pewno ze mną została. Z nią nadbiegły wspomnienia z roku 2010, kiedy to wyruszyliśmy do Kościeliskiej też o ósmej rano i w takim samym słońcu. Czas robi swoje, a my tańczymy z jego balladą💝I docieramy do celu.
Nie pamiętam, żebyśmy sobie latem robili takie zdjęcia na Hali Ornak
Od wielu lat jest tu plaża Copacabana, czy uwierzycie?
I nawet o tej porze można w spokoju wybrać się stąd na Iwaniacką Przełęcz -
co zdecydowanie odradzam😅Podejście od Kościeliskiej jest tak strome, że nigdy nie 
wybraliśmy się na Iwanicką z tej strony! Na Iwaniacką tylko od Chochołowskiej polecam-
i to mówi ta, co zdobyła Rohacze, Granat Skrajny, Świnicę i Zawrat w obie strony😂
                                   Kto raz zjadł tu szarlotkę, zapamięta ją na zawsze.
Zejść w spokoju latem w schronisku na Ornaku nie zdarzyło się nam od tak dawna, że nie wiem, czy nie był to przypadkiem właśnie 2010 rok. 
A tegoroczne tłumy, które napotkaliśmy w następnym tygodniu w Wysokich Tatrach porażały. Wystarczyło zatem, by na Halę Ornak wybrać się o ósmej, a można Kościelską smakować do woli. Aż do schroniska szliśmy niemal sami - bezcenne. I choć w drodze powrotnej zaroiło się później od turystów, to jednak moje ukochane miejsca udało mi się złapać.

To miejsce jest tak urokliwe, że robię sobie tu zdjęcia od dziesiątków lat. I za każdym razem mam wrażenie, że tylko my je odkryliśmy - nigdy nie ma chętnych by złapać taką fotkę.
Raptawickie Turnie jeszcze w dostojeństwie ciszy. Tak też załapałam się na moje
najukochańsze miejsce w Kościeliskiej - poniżej.

Szczelina tajemnic też załapała się na krótką rymowanke.
A była tuż przy drodze, za tą skałą ukryta.
    A kiedy powróciliśmy do Hali Pisanej tam już "stonka kościeliska" grasowała z całym rozmachem. A wystarczy zrobić tylko kroków w górę, by górskie majestaty w dolinach zaklęte mieć wyłącznie dla siebie.
Tabuny turystów zawaliły już główną drogę, a tu kilka metrów wyżej cisza przedwieczna.
Ostowo pl😆
Już miałam schodzić ku nawałnicy na drodze, gdy odwróciłam się od tego magicznego świata
i oko w oko stanęłam ze "zwierzotworem" roślinnym - poniżej.
Cudom nie było końca i tak przyłożyłam się do tego fotografowania, że nagle jakaś pani popatrzyła na mnie zdziwiona, że w tych miejscach można zrobić fantastyczne zdjęcia, i załapała bakcyla😀 Dobrze, że chociaż jedna.
Nie mogłam dość się nasycić Kościeliską. Znam ją na pamięć, a pomimo tego...

Fotografka amatorka, nieźle zakochana😉
A ballada o Kościeliskiej, powstała do "Wierszoteki o północy", poczeka na spotkanie z czytelnikami zapewne do czerwca przyszłego roku💖Przygody nasze rozpoczęte tak pięknie pomknęły w przestrzeń a my za nimi. Na drugi ogień wyruszyliśmy przez Polanę na Płazówce, tatrzańskie wędrowanie byłoby niezaliczony bez niej i tamtejszego kościółka.
Spotkanie z ciszą na Płazówce, była chyba dziewiąta.

I mój kościółek
Podróż w górę przypłaciłam znowu rozstrojem żołądkowym, lecz na szczęście poruszałam się szybko. A kiedy znalazłam się już na wzgórzu Płazowskim, które jest płaskie, wszystko minęło, dziwna sprawa.
Uroczysko Giewontu w chłodzie poranka.
Ludzie tutaj budzą się rano i mają takie widoki...a ja muszę jechać 650 km😄
Nad moją głową zamglony podwójny Salatin, po lewej Pachola a dalej reszta Rohaczy.
Wędrówka przez las w tej ciszy niemożebnej to odpoczynek wcale nie po wspinaczce. To raj dla duszy, przedwieczna przyroda i my, coś pięknego. Ulubiona polana w drodze z Płazówki na Butorowy przywitała nas nastrojem pochmurnym. Wszystkie znaki wskazują, iż jest to Mietłówka - wzniesienie prowadzące z Płazowskiego Wierchu na Butorowy Wierch przez Palenicę Kościeliską
Słońce chowało się i wychodziło, oświetlając smutek pustki po zeszłorocznych
plonach wierzbówki kiprzycy-w całości została chyba wycięta
😢
Nie mogłam w to uwierzyć, że nie ma już wierzbówkowego raju z 2023.
W słońcu wszystko ładnie wygląda, a łanów wierzbówki nie ma.
Znaleźliśmy jej resztki, gdy zeszliśmy z drogi prowadzącej skrajem łąk.
W lesie prowadzącym na Butorowy spotkaliśmy dwie sympatyczne starsze panie, które szły w przeciwną stronę. Na takim bezludziu każda napotkana osoba jest jak skarb, to oznaka, że nie zostaliśmy jedynymi przedstawicielami gatunku, co to nieoczekiwanie znikł😂Wędrówka przez las z Mietłówki na Butorowy(skrywający poniżej polany Palenicy Kościeliskiej, gdzie na samym dole znajduje się "nasz" domek na Rysulówce)to wądoły pełne wody i błotniste leśne poszycie. Wychodzimy na znajome widoki na Butorowym w cieniu totalnym, mkniemy zatem na Gubałówkę, by zderzyć się tam z tłumami turystów, z którymi trudno się wyminąć. Można za to po drodze wstąpić na lody. Na takie krótkie wypady nie zabieramy ze sobą kanapek, żadne zatem buły w rodzaju burgerów nie wchodzą w grę - trzeba dbać o linię😄Zejście z Gubałówki za stacją przekaźnikową zwiodło mnie jeszcze słońcem i upałem, dopiero kiedy wypadłam na moje ukochane miejsce na tej trasce, pomyślałam, że coś się święci. Za szybko następowały zmiany w pogodzie.
Jakim cudem przy niezmordowanej ilości chętnych wspinających się tędy na Gubałówkę
dajemy radę zrobić sobie takie samotne zdjęcia w tym miejscu, nie wiem.
Kilkadziesiąt metrów niżej wiedziałam już, że żarty się skończyły, że trzeba gnać w dół.
A pomimo pomruków burzy, jak widać, Madzia artystka, jeszcze dwie fotki strzeliła😅
Zamroczone ciemnością Tatry, było to około godziny piętnastej, i te głuche pomruki sprawiły, że niemal biegliśmy w dół, żeby tylko zdążyć przed burzą. A w górę ciągnęły wciąż grupy ludzi z dziećmi, gdzie jest przecież odkryty teren a potem droga prowadzi w lesie, cierpła mi skóra na myśl, co oni robią. Byliśmy już niemal na wysokości pierwszych domów, gdy w górę mijała nas dwójka młodych, na oko dwadzieścia dwa-trzy lata, napakowanych mężczyzn, a z nimi dwie dziewczyny. Jeden z nich obejrzał się za siebie na ten spektakl czarnych zasłon nad Giewontem, a właśnie strzelił tam piorun, i mówi do swojej grupy: ale tam wali! A mnie ciary przeleciały po grzbiecie. Tam?! Człowieku, pomyślałam sobie, przecież ta burza będzie tutaj za pięć minut!!! Ledwo zdążyliśmy dotrzeć do bud pamiątkowych pod Gubałówką - gdzie już wiedziałam, że w razie czego schowamy się pod mostem - a ja wciąż wierzyłam, że zdążymy na przystanek. Zerwał się wiatr, robiło się coraz zimniej i ciemniej a ludzie w najlepsze robili zakupy. My pędem pod most, a potem ja wyrwałam na ten przystanek - gdzie bus to i za pół godziny mógłby przyjechać, ale co było gdyby nam uciekł? Dramat! Zupełnie jakby miał to być ostatni bus na świecie. A kiedy wypadłam na chodnik spod mostu, zerwał się wicher, zaczęło padać, a ja słyszę za sobą, jak Jarek woła: wracaj, musimy się schować! Normalnie żadna żona nie słucha się męża, ale przy tym zatykającym płuca wichrze i deszczu coraz mocniejszym, a głównie z powodu, że szanowny małżonek zawrócił, odwróciłam się w pędzie i chodu pod ten most!😂I co się zadziało! Koniec świata, armagedon burzy, pioruny waliły jak oszalałe, a na to co lało się z nieba, nie ma w języku polskim odpowiednika. To po prostu był kataklizm powodzi. Ci, co nie zdążyli, tak jak my, uciec szybciej pod most zostali w ułamku sekundy przemoczeni łącznie z narządami wewnętrznymi😆(bo odzież nie nadawała się już do niczego). A my, jako jedyni, dumne górołazy znawcy tematu wyciągnęliśmy profesjonalne kurtki, które założone na suche ubrania zatrzymały ciepło przy ciele(w moment zimnica zrobiła się straszliwa). Od słów owego młodego człowieka, że burza jest tam - a zabrzmiało to tak, że tam to ludzi zleje totalnie, a my tutaj jesteśmy super goście bezpieczni - upłynęło nie więcej niż dziesięć minut. A zatem pomyliłam się o pięć. I ci wszyscy w drodze na Gubałówkę zostali wystawieni nie tylko na hekatomby wody z nieba, ale też na piorunowisko. Ci zaś w lesie "utonęli" w błocie. Faktem jest, że gdybyśmy przyjechali jeszcze w słonecznej aurze pod Gubałówkę na zakupy, pewnie nie zabieralibyśmy kurtek przeciwdeszczowych, ale przynajmniej schowalibyśmy się pod mostem, nie czekając na finał. A burza total trwała może piętnaście minut😅I wszystko się skończyło, tylko potoki wody na chodnikach zostały.
    Na kolejną wycieczkę wybraliśmy się na Staników Żleb, o którym na północy mówię, że absolutnie w tym roku sobie odpuszczam, po czym pędzimy znowu na nasz ukochany szlak. Słońce na początku dopisało. 
Mostek jest, tylko strumienia pod nim z lekka brakuje.
Wspólne zdjęcie zrobił nam jakiś przygodny turysta, jedyny na tej trasie.
Zdążyliśmy zjeść przy stoliku na Miętusiej Polanie w słońcu, a gdy zaczęliśmy schodzić słońce już się schowało. I ten dzień na Wysokie Tatry nie nadawał się. 
Tym razem nie biegliśmy, zachmurzyło się, ale nie grzmiało😆
A na tą łączkę weszłam sobie pierwszy raz.
A tutaj jakoś nikt się nie wspinał. Czerwone Wierchy i my - tak trzymać. 
Pierwszy tydzień pobytu na Rysulówce zbiegł jak sarna z wierchów, a my szykowaliśmy się na Wysokie Tatry. Ach te góry, co zrobić, gdy kogoś tak pochwyciły w sidła.

poniedziałek, 11 listopada 2024

Słowackie wędrówki

                                     Hladovka inna niż wszystkie

        Jak mnie zgnębił wirus grypy zimą, tak latem w Hladovce dopadł nas oboje. Nie dość, że wyjechać musieliśmy z tego powodu dzień później, to nasz słowacki wyjazd stanął pod znakiem walki z grypowym przetrzebieniem organizmu. A że u mnie pokutował jeszcze na Rysulówce, to dzwonek alarmowy roztrąbił się - muszę zaszczepić się przeciwko grypie na kolejny wyjazd. A pomimo tych historii Słowacja zachwyciła nas jak zwykle - cisza spokój, bardzo życzliwi ludzie. I przestrzeń, która nad morzem stanowi granicę nie do przekroczenia - nikt nie dopłynie do horyzontu, a tu każda wiejska droga doprowadzić nas może do górskich kolosów zwalonych na tej linii.

Wyjeżdżamy z Gdańska z reguły około 3.30 i po sześciu godzinach ukazują się Tatry -
na końcu asfaltu ledwo widoczny Giewont a za nim Czerwone Wierchy, po prawej nasze
ukochane Rohacze. Taka nagroda za pobudkę skoro świt widoczna jest tylko z drogi
z Chabówki do Chochołowa.
W 2004 roku zrobiłam sobie pierwsze takie zdjęcie w lusterku samochodu - w tle Rohacze.
I ta pustka...
Mieliśmy tego roku niezwykłe szczęście do pogody, w Hladovce deszcz padał ze dwa dni, lecz poza tym było bardzo ciepło i bezwietrznie. A widoczność nie skąpiła łask.
Tatry Słowackie z Chochołowa
Łąki i pola ścielą się z polskiej strony aż po Tatry na Słowacji.
    Pierwszego dnia pojechaliśmy po nasze tradycyjne widokówki tatrzańskie - za mostem w Chochołowie asfaltowa droga prowadzi w prawo przez łąki i pola w kierunku ścieżki rowerowej, którą zbudowali Słowacy przy współudziale Polaków. Nigdy nie dajcie się zmylić, iż ten podziurawiony asfalt za mostem jest ścieżką rowerową! Turyści o tym nie wiedzą, a w błąd wprowadzają pracownicy wypożyczalni rowerów, która mieści się przed mostem. Jest to droga dojazdowa do łąk i pól mieszkańców Chochołowa, jeżdżą po niej nie tylko samochody, ale i traktory. Wędrują tu też ludzie i wolno im, bo prawdziwa ścieżka rowerowa zaczyna się dużo dalej. 
Tak rozpoczęliśmy naszą letnią przygodę z Tatrami w 2024 roku.
Fanfary przyrody i pogody💚
I nasz ulubiony most nad Czarnym Dunajcem w Chochołowie
W tym roku przyjechaliśmy na początku lipca, mam nadzieję zatem, że to co kwitło nad Czarnym Dunajcem to był arcydzięgiel a nie śmiertelnie trujący barszcz Sosnowskiego.

Wieczorny spacer wyprowadził nas naokoło Hladovki. I jak zawsze załapaliśmy się na uroki świata roślin.
Hm, oset to czy inne dziwo?
    Zaklęta w czasie Juraniowa przywitała nas ciszą, lecz tylko dlatego, że wybraliśmy się tutaj we wtorek( niedzielne tłumy odbierają radość z obcowania z tym urokliwym zakątkiem). 
Słowackie wędrówki 2024 rozpoczęliśmy w Juraniowej.
Adrenalina nakręciła się nam upojeniem początku Juraniowej, by zaklinować mnie atakiem grypy na podejściu, które pokonuję zwykle w piętnaście minut. Nie wiem, czy mordowałam się dwa razy dłużej czy więcej, ale wdrapałam się na ten pagórek wyłącznie siłą woli. A tam słońce się schowało, w takiej cienistej Juraniowej więcej jest jednak tolkienowskiej magii.
Nie spotkaliśmy chyba żadnego człowieka na tej wąskiej ścieżce, za to złapałam na fotograficznym polowaniu takie oto ujęcia.


W Zakopanem w tym czasie straszliwie lało, w rejonie Hladovki też przechodziły niezłe zlewy, a woda w Juraniowej ledwie ciurkała, nie wiem, co było tego powodem. Natrafiłam za to na lilię, ostatnio takie trofeum "zdobyłam" tu dokładnie dziesięć lat temu.
Nieustające schodki Juraniowej
Ledwo wydostaliśmy się z cienia wąwozu Juraniowego a wyszliśmy na deptak słońca, po którym wędrowało sobie takie radosne stadko.
Wydłużaliśmy krok w drodze powrotnej do Oravic na parking, bo jakoś nieprzyjaźnie nad Osobitą gromadziły się ciemne chmury.
A że podchodzenie tego dnia nie bardzo nam wyszło, na następną wyprawę wybraliśmy się tylko w dół😅Dobrze, że i takie można zrobić w tym rejonie Tatr. 
    Parking pod Rohaczami to jedno z moich ukochanych miejsc. Rano, nawet koło dziewiątej jest tu pustawo, a słonce rozłożone na Trzech Kopach i Grubej Kopie widocznych na zdjęciu to zapowiedź kolejnej przygody, po prostu słychać jej zew. Wjeżdżamy wyciągiem i wysiadamy pod Spaleną, choć stąd szlak prowadzi najpierw na Brestową. 
I choć był to już trzeci nasz wypad tylko w dół z tego miejsca, ta trasa nigdy się nam nie nudzi.
Zachwyty w ciszy i samotności


Tatry wyściełane łąkami
Za plecami górna stacja wyciągu a my zmierzamy do chatynki latem zamkniętej. Za każdym razem zadziwia mnie to miejsce, stok narciarski po którym nasz Paweł z przyjaciółmi szusował w 2017 roku z taką prędkością, że aż słabo się robiło - nagrał to na kamerce czołówce. Tak my zjeżdżać z Jarentym nie nauczymy się, pozazdrościć. 
Kwitnąca wierzbówka w niczym mnie tu nie zdziwiła.


Była to wyprawa po magię.
Napić się w tym miejscu kawy... kariera władza pieniądze sława, cóż to znaczy wobec takiej poezji szczęścia.
Budka latem jest zamknięta, kawę mieliśmy w termosie.
To właśnie w tym miejscu poczułam oddech gór, przerodził mi się później w Fletu powiew i Skrzypiec śpiew w takim maleńkim "Kwartecie w koronie Rohaczy". Jeszcze kilka miesięcy, jak dobrze pójdzie, i będę trzymać w rękach mój ukochany górski tomik wierszy "Ścieżkami mgieł". A to oznacza, że podzielę się z wszystkimi moją miłością do tatrzańskiej magii. Dalsza podróż z chatki na stoku narciarskim pod Spaleną to sudeckie wspomnienia wędrówek po lesie, a ja rozpoczęłam tegoroczne "łowy" na motyle. 
Kilkadziesiąt kroków i stajemy przy górskim drogowskazie.
Stąd ukazuje się Wołowiec, jakiego 
z polskiej strony nie ujrzymy.
Długa droga w lesie doprowadzi nas do wyczekiwanego miejsca z widokiem
na dostojną Osobitą.
    Kiedy pogoda na górskie wycieczki nie dopisuje, jedziemy z Hladovki do Zuberca na kawę i ciacho. Pomruki burzy wygoniły nas z tego ślicznego cichego miasteczka, choć zdążyliśmy jeszcze zrobić zdjęcia i to nawet z wieżą widokową, na którą zamierzamy się wspiąć w następnym roku. 
Fontanna w Zubercu. Uwielbiam to miasteczko.
Wieża widokowa jest ledwo widoczna
z prawej strony.
Oj, będzie burza, trzeba wsiadać do samochodu i uciekać.
    Ostatniego dnia zrobiliśmy rozpoznawczą pieszą wycieczkę z Hladovki do Suchej Hory i z powrotem. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że nasze tegoroczne wyprawy po Tatrach będą wędrówkami śladami ciszy. A zaczęło się to właśnie na owej słonecznej trasie słowackiej.
Wędrówka z Rohaczami...w tle.
Hladovka w dwóch ujęciach
Nigdy nie byliśmy fanami tłumów. Cisza spokój i odgłosy natury to muzyka dla serc, jeśli tylko ktoś je otworzy i nastawi na ten odbiór. Wpisy zatem inernautów, iż nie liczą się dzikie tłumy ludzi na uczęszczanych szlakach, bo wszystkim wolno się wspinać, a tylko zdobycie szczytu, to bajka, ale z rodzaju złych. Rozpoczęliśmy naszą podróż życia z Tatrami w 1987 roku, kiedy na górskich wyprawach spotykaliśmy wyłącznie zakochanych w tych pejzażach i trudzie. I było tych ludzi tak mało, że chętnie się ich mijało. Od razu nawiązywała się rozmowa: gdzie byliście, jak tam się idzie i jak długo. To była wtedy norma oprócz zwykłych pozdrowień. Nauczyliśmy się zatem obcowania z przyrodą nietkniętą niemal ludzką stopą, a także przyjemności jaka płynie ze spotkań z innymi miłośnikami Tatr. 
Słowacki obrazek
Samotność...
....i urzeczenie
    Jeszcze kilka lat temu można było wędrować podobnie, dziś po pandemii, tatrzański świat ludzi urzeczonych tymi pejzażami skurczył się do wspomnień...i takich właśnie wycieczek. Szlaki ciszy są wbrew pozorom ogólnie dostępne, tylko mało kto wie, gdzie ich szukać. I co najważniejsze, żeby ten cel osiągnąć trzeba wychodzić z domu jak najwcześniej, co oznacza o siódmej już na trasie!
Wierzbownica kosmata przed Suchą Horą osiągnęła apogeum😆
Wierzbówka kiprzyca w drodze powrotnej wzbudziła nasze zdumienie - już przekwitała.
    W Suchej Horze nie zrobiliśmy zdjęć, poprawię się w przyszłym roku. W tym chcieliśmy ustalić, skąd prowadzi szlak na Magurę Witowską, i udało się nam. Na 2025 mamy zatem ustaloną trasę Hladovka-Sucha Hora-Magura Witowska i powrót do Hladovki. Zajmie nam to około sześciu godzin z postojami, ale też będzie to wyprawa marzenie - nieznanym szlakiem podróż po przygodę.
Wędrowcy krainą ciszy i spokoju
Z widokiem na Hladovkę, poniżej
    Tegoroczna przygoda z wierzbówką kiprzycą miała się dla nas rozpocząć pod koniec wyjazdu w Tatry - przyjechaliśmy na Słowację szóstego lipca, a wierzbówka zakwita na przełomie lipca i sierpnia. Tymczasem, ku naszemu przerażeniu, za Suchą Horą okazało się, że ona już przekwita. Suche wierzbówkowe badyle nie budziły żadnej wątpliwości.
Ta kraina ciszy doprowadziłaby nas pod same Rohacze.
A tu trzeba było pożegnać ciszę pod Tatrami i powrócić na drogę do Hladovki.
Krainą ciszy powędrowaliśmy spod horyzontu Rohaczy z powrotem do cywilizacji. Już wiedzieliśmy, że z przyrodą dzieje się coś złego - skoro wierzbówka przekwita miesiąc przed terminem kwitnienia, to oznacza, że idzie jesień. Ledwo zdążyliśmy w sobotę spakować się i dojechać na Rysulówkę, pan Stasiu nam to potwierdził. A zatem to świetnie, że w tym roku przyjechaliśmy tak wcześnie w Tatry, jeszcze zdążyliśmy z tą królową przywitać😃
Czas spływa spod Rohaczy dolinami ciszy.




 




Kolejne lata w Tatrach

            Wędrówki szlakami ciszy - Tatry 2024                                              1. Skąd przybiegłaś ballado?      Zanim wyrusz...